Następnego dnia kontynuował swoje poszukiwania. Sprawdził wiele prywatnych domów, instytucji i sklepów, jednak nigdzie nie znalazł nic, co wyjaśniłoby nagłe zniknięcia.

Kiedy zrezygnowany siedział w wielkim fotelu wewnątrz kolejnego z przeszukiwanych mieszkań, gdzieś za sobą usłyszał stęknięcie. Z początku zignorował je, sądząc, że tylko mu się wydaje, jednak kiedy dźwięk się powtórzył, postanowił sprawdzić jego źródło. Wstał więc i rozejrzał się wokół siebie. To mieszkanie z pewnością było puste, a… Usłyszał stęknięcie kolejny raz. Teraz był już pewny, że dochodzi ono z mieszkania położonego obok. Czując podniecenie wymieszane ze strachem, ostrożnie wyszedł z przeszukiwanego lokum i nacisnął na klamkę drzwi z numerem 37, zza których, jak mniemał, rozległ się dziwnie ludzki odgłos. Ku jego rozczarowaniu musiały one jednak być zamknięte. Bojąc się, że mimo wszystko tylko mu się wydawało, przyłożył ucho do drzwi i nasłuchiwał. Na próżno. Kiedy już miał odejść, zza drzwi rozległ się głos innego rodzaju, a jednak z pewnością ludzki – głuche, ciężkie kasłanie.

– Jest tam kto? – zawołał, jednak nikt mu nie odpowiedział.

Może to ktoś chory tak bardzo, że nie jest w stanie mi otworzyć? – pomyślał.

– Halllo! Jeeeeeest tam kto?! – odpowiedziało mu jedynie stłumione stęknięcie.

Wiedząc, że nie ma innego wyjścia, naparł całym ciężarem ciała na drzwi, próbując je wyważyć. Chociaż z początku nawet nie drgnęły, w końcu, kiedy solidnym kopniakiem nadkruszył zamek, razem z nim wpadły do środka pomieszczenia.

– Jest tu kto? – zawołał raz jeszcze, wiedząc, że nie uzyska żadnej odpowiedzi.

Cały czas uważnie obserwując otoczenie, wstał z ziemi, a kiedy już otrzepał spodnie z pyłu, jaki wzniecił podczas wyważania drzwi, ukląkł w korytarzu i nasłuchiwał. Po niedługiej chwili usłyszał kolejny atak kaszlu. Wszystko wskazywało na to, że dochodził on z pokoju położonego po jego lewej stronie. Nie chcąc oddać się we władania strachowi, jaki nie wiadomo czemu zaczął go ogarniać, pewnym krokiem wszedł do pomieszczenia.

W łóżku pod ścianą leżał nieprawdopodobnie stary człowiek. Jego wysuszona skóra przypominała bardziej pergamin niż ludzką tkankę. Wątła pierś staruszka niemal niezauważalnie podnosiła się i opadała, czasem tylko wstrząsana nagłym atakiem kaszlu. Oczy mężczyzny były zamknięte.

– Ja tylko…

– Woody – wychrypiał starzec.

– Dobrze – skinął tylko głową Sebastian, zdziwiony, że człowiek był w stanie się odezwać i skierował się do kuchni po jakiś napój.

Kiedy jednak skropił mu usta zimną wodą, starzec tylko zarzęził kompletnie niezrozumiale i zapadł w niespokojny sen. Odezwał się ponownie dopiero pół godziny później.

– Oniii… – zaczął nagle, wyrywając Sebastiana z półsnu – Oni przyszli.

– Kto przyszedł?

– Oniii – starzec zakaszlał ciężko – Oni przychodzą.

– Przychodzą? – zapytał zaintrygowany Sebastian.

– Oni – mężczyzna nagle otworzył oczy, spoglądając na rozmówcę zabarwionymi na niewiarygodnie jasny błękit tęczówkami – Oni wrócili…