Przytaczamy relację Szczęsnego Wrońskiego z wieczorku promującego książkę Sławomira Walencika – „Tupnięć dotyk łaskawy”.

W ubiegły czwartek uczestniczyłem z przytupem w promocji unikalnej książki Sławomira Walencika pt. „Tupnięć dotyk łaskawy”. Zorganizowała ją i prowadziła nieoceniona i niezmordowana w swojej arcyważnej działalności Beata Anna Symołon. Rzecz wydarzyła się w ramach jej salonu SABAS w krakowskiej restauracji Pod Katarynką, która dzięki artystycznej pasji jej właściciela, Marka Cichonia, stała się w ostatnich latach ważnym miejscem poetyckich spotkań.

Na otwarcie, korzystając z rytmicznej fakturki gitarowej Marka, wyrecytowałem, wyśpiewałem, wykrzyczałem i wytupałem moją zrytmizowaną recenzję zrodzoną z lektury tej niezwykle inspirującej książki. To swoista, wibrująca, energetyczna i barwna układanka, z prozy, poezji i grafiki – pulsująca sugestywnym i swoistym rytmem Autora.

W swojej wypowiedzi potwierdziła moją fascynację Barbara Wrońska, która przeczytała też też jeden z wierszy Walencika. Spotkanie, dzięki perfekcyjnemu prowadzeniu Beaty i wyrazistej obecności Bohatera Wieczoru oraz reagującej żywo publiczności, wypowiadającej się z żarliwością i czytającej wiersze z książki, z pewnością na długo pozostanie w pamięci. Podobnie jak ciepłe ballady w wykonaniu Marka Cichonia. Bardzo dziękuję za zaproszenie…

Siedzę teraz przed kompem i wystukuję te słowa, a nogi po biurkiem same wyrywają się do tańca. A zaczęło się tak: „Gdy przeczytałem ten tytuł, pomyślałem sobie, że niczego mi już więcej do szczęścia nie potrzeba. Nagle zobaczyłem siebie unoszącego się lekko nad ziemią. Moje stopy, raz w butach, raz boso wybijały takt odpychając się to od mięciutkiej murawy, to od szorstkiego asfaltu. Ciało obracało się ciekawsko na wszystkie strony i ku mojemu zdziwieniu,  byłem w stanie znaleźć się wszędzie. Jak nieco oprzytomniałem i siadłem przy biurku, uświadomiłem sobie, że w istocie nie wydarzyło się nic niezwykłego. Po prostu tak działa tytuł książki, forma, która jak mantra otwiera niewidzialne drzwi i prowadzi do zupełnie dziewiczych pomieszczeń…”

Szczęsny Wroński