Jeżeli każdy rewanż ma wyglądać tak, jak Manchester City-Tottenham, to ja z góry zgadzam się na rozczarowujący pierwszy mecz!

Ale zanim przejdziemy do szaleństwa na Etihad, przenieśmy się do Turynu. Tutaj zaczęło się zgodnie z planem – CR7, głowa, gol – to zawsze działa. Pisałem przed tygodniem, że trudno wyobrazić sobie utratę kontroli nad meczem przez Juventus. No, to w miniony wtorek stracił, właśnie po strzeleniu bramki. Ajax grał tak, jak już zdążył przyzwyczaić – szybko operując piłką, płynnie przechodząc z obrony do ataku, robiąc to przy tym widowiskowo. Ten zespół do perfekcji opanował małe gry w trójkątach, posuwające natarcie do przodu. A Juventus się przyglądał, nie bardzo potrafiąc zneutralizować poczynania gości. Tyle, że miał wynik… Do czasu. Przy tych wszystkich wypracowanych schematach, ironiczne jest to, że Ajax wyrównał golem przypadkowym, choć oczywiście zasłużonym.

A potem to już był show. Wielki, wyrachowany Juventus był bezradny. Ajax raz po raz zagrażał i tylko Wojtkowi Szczęsnemu Stara Dama zawdzięczała pozostawanie w grze. W końcu i Polak nie dał rady – De Ligt perfekcyjnie uderzył głową tuż przy słupku. Swoją drogą, to również było zaskakujące, że Ajax strzelił gola po stałym fragmencie, skoro Juve to mistrzowie bronienia w takich sytuacjach. Do końca wynik już nie uległ zmianie, choć drużyna z Amsterdamu mogła i powinna wygrać wyżej. Sensacja? Niedaleko do niej, ale po wyeliminowaniu Realu Ajax znacznie urósł w europejskiej hierarchii.

https://www.youtube.com/watch?v=NshJ6i97eoE

Manchester United jechał na Camp Nou z nadzieją na podtrzymanie swojej wyjazdowej serii w potyczkach z hegemonami. Początek meczu pokazał, że może nie jest ona li tylko płonna. Barcelona zaczęła na stojąco, co Rashford powinien wykorzystać, trafił jednak w poprzeczkę. Potem gospodarze się ogarnęli, Messi wrzucił piąty bieg, strzelił dwa gole (drugi to „wielbłąd” Davida De Gei) i w zasadzie było po zabawie. Po przerwie pięknym golem dobił Czerwone Diabły Coutinho. Mecz pokazał, ile brakuje Manchesterowi do kontynentalnej czołówki. Przede wszystkim Solskjaer zauważył już zapewne, że do gruntownej przebudowy jest jego defensywa. Europa czeka na silny Manchester United, oby wrócił jak najprędzej.

Rok temu Liverpool pojechał do Porto rundę wcześniej i zmasakrował gospodarzy (5:0). Kibice Smoków liczyli tym razem na inny scenariusz. Piłkarze zaś zaczęli bardzo energetycznie, stwarzając sobie kilka dogodnych okazji. A Liverpool czekał, czekał… I uderzył – raz, a dobrze. Salah podawał, Mane kończył. I skończył się dwumecz. The Reds ukąsili jeszcze trzy razy, Porto odpowiedziało raz. Dwumecz bez historii, ale potwierdził siłę Liverpoolu – nie mniejszą niż przed rokiem, kiedy dotarł do finału.

Po porażce w Londynie było wiadomo, że Manchester City w rewanżu zaatakuje od początku. Szybko przyniosło to efekt w postaci urodziwego gola Sterlinga. „Szybko” to słowo-klucz tego meczu – w ten sposób Tottenham wyrównał, a po chwili wyszedł na prowadzenie, bowiem Aymeric Laporte zabawił się w obrońcę z polskiej ekstraklasy. Jego dwa juniorskie błędy wykorzystał bohater pierwszego spotkania Son i Obywatele potrzebowali w tym momencie (10 minuta) trzech goli. W 11’ było 2:2 (mina mojego brata, który właśnie wszedł do pokoju, żeby z nami oglądać – bezcenna!), dziesięć minut później 3:2. Cały czas szalone tempo. Aż dziw, że do przerwy nic już nie wpadło.

W drugiej połowie mecz się uspokoił pod tym względem, że zaznaczyła się wyraźna przewaga gospodarzy. Jej ukoronowaniem był gol Aguero (trzecia tego dnia asysta De Bruyne!), który dawał Manchesterowi City awans dopiero po raz pierwszy w tym dwumeczu. A potem zaczął decydować VAR. Odwracającą losy rywalizacji bramkę zdobył Fernando Llorente. No właśnie, tylko czy prawidłową? Sędzia dostał tylko jedno(!) ujęcie do obejrzenia na monitorze i to akurat takie, które nie pozwalało na wychwycenie zagrania ręką Hiszpana. My w telewizji widzieliśmy kilka powtórek i wiedzieliśmy na ich podstawie, że z całą pewnością napastnik Kogutów piłkę ręką dotknął. Sytuacja do interpretacji, bo ani to zagranie zamierzone, ani bezpośrednio umożliwiające strzelenie gola.

Natomiast w doliczonym czasie hat-tricka skompletował Sterling, a przynajmniej tak się z początku wydawało. Sędzia ponownie dostał sygnał, aby sytuację obejrzeć raz jeszcze. Okazało się, że podający do Anglika Aguero był na spalonym, po przypadkowym zagraniu Bernardo Silvy. No właśnie, ale przypadkowe zagranie to też zagranie. Arbiter słusznie gola nie uznał i Tottenham awansował.

https://www.youtube.com/watch?v=bNrWRov5N_s

Ten mecz przejdzie do historii!

W półfinałach mamy parę, której można było się spodziewać (Barcelona-Liverpool) oraz nieoczekiwaną (Tottenham-Ajax). Liga Mistrzów wraca na przełomie kwietnia i maja.