Temat podjęty przez Wojciecha Tomczyka jest bardzo gorący, dotyczy wciąż bolesnych rozliczeń z PRL-em, problemu ofiar i katów, uwikłanych w system komunistyczny i postkomunistyczny.

„Zostałem skazany na śmierć przez rozstrzelanie; jak się później okazało egzekucja miała nastąpić 2 dni po śmierci Stalina”- po kilkudziesięciu latach były pułkownik kontrwywiadu PRL, Stefan Kołodziej, wspomina 1953 rok. „Został pan ułaskawiony?” – dziwi się dziennikarka. „Nie, nie zostałem ułaskawiony. Wyrok wykonano i zostałem zastrzelony. Potem wraz z innymi wywieźli nas na Służew, wrzucili do dołu… Tak naprawdę do dziś nie wiem, gdzie leżę „- oficer cierpliwie tłumaczy zdumionej kobiecie paradoksy socjalistycznej rzeczywistości.

Choć oficjalnie zgładzony, Kołodziej przeżył swoją egzekucję. W celi śmierci złożono mu propozycję współpracy z reżimem. Dokonujący werbunku przekonywali go, że może dalej służyć ojczyźnie, że nie warto umierać. „Komuniści obracali życiem milionów ludzi, moje istnienie nic dla nich nie znaczyło; za to dla mnie wówczas wiele” – spowiada się dziennikarce. Do Kołodzieja Hanka dotarła, poszukując informacji o pułkowniku. Ich drogi miały się przeciąć w szkole piechoty, gdzie studiowali w 1953 roku. Ale Kołodziej od początku o pułkowniku nie mówi prawie nic.

Opowiada dziennikarce o tym, jak z opozycjonisty stał się członkiem aparatu bezpieczeństwa. Przypomina czasy, gdy wśród agentów Służby Bezpieczeństwa łatwo było natknąć się na byłego szmalcownika, kapusia, bandytę; kiedy trzon kadry wywiadowców tworzyli funkcjonariusze przysłani ze Wschodu i jedynie „pełniący obowiązki Polaków”.