Ach, Ekstraklasa! Czego to w niej nie było! Piłkarze, którzy nie byli piłkarzami. Trenerzy, który nie byli trenerami. Sezony, w których nikt nie chciał mistrzostwa. Sezony, po których degradowane były drużyny z górnej części tabeli. Liga śmiesznie smutna, często absurdalna, jedyna w swoim rodzaju, po prostu NASZA.
Od kilku lat w Polsce obowiązuje system rozgrywek ESA37, składający się z trzydziestoseryjnego sezonu zasadniczego, po którym następuje podział na grupy mistrzowską i spadkową, oraz siedmiu kolejek w ramach owych grup. W sobotę odbyła się trzydziesta, ostatnia seria podstawowej części rozgrywek, która ostatecznie wyklarowała kształt fazy finałowej. Dotychczasowe rozstrzygnięcia skłaniają do coraz konkretniejszych prognoz.
Trudno przypuszczać, żeby utrzymało się Zagłębie Sosnowiec. Beniaminek to typowy przykład zespołu „z momentami, ale bez punktów”. Na przestrzeni sezonu to na pewno najsłabsza ekipa w lidze. Ktoś jednak musi razem z tym Zagłębiem spaść. I tutaj robi się ciekawie. Jedenasta w tabeli Miedź ma 32 punkty, a piętnasta Arka – 29. Czyli wychodzi na to, że w walkę o utrzymanie zamieszanych jest pięć drużyn, bowiem Wisła Kraków (42 punkty) i Korona (40) raczej mają już spokój. Na dziś wydaje się, że głównymi kandydatami do gry od lata w I lidze są (poza sosnowiczanami) kiepsko prezentujące się wiosną Wisła Płock i wspomniana Arka. Nawet biorąc pod uwagę charakterystyczną dla polskich prezesów pochopność w podejmowaniu decyzji, raczej nieprzypadkowo w obu klubach doszło ostatnio do zmian trenerów. Do ratowania sezonu zatrudniono stare ligowe wygi (Leszka Ojrzyńskiego i Jacka Zielińskiego), co w przypadku płocczan przyniosło już (chwilowy?) efekt w postaci zwycięstwa. Tak czy inaczej, „walka o spadek” zapowiada się interesująco.
Górną połowę tabeli żywo powinno interesować, kto drugiego maja zdobędzie Puchar Polski. Jeśli wygra Lechia Gdańsk, to w europejskich pucharach wystąpi zespół, który zajmie w lidze czwarte miejsce, bowiem drużyna z Trójmiasta niemal na pewno znajdzie się w pierwszej dwójce na mecie sezonu. Natomiast zwycięstwo Jagiellonii to jej rzecz jasna da grę w eliminacjach Ligi Europy, co w zasadzie przekreśli szanse na nie Cracovii, Zagłębia Lubin, Pogoni i Lecha. Nietrudno sobie wyobrazić, za kogo większość będzie ściskała kciuki. Tyle teoria. Bo forma z ostatnich tygodni Zagłębia i (zwłaszcza) Cracovii pozwala sądzić, że są one w stanie zaatakować trzecie miejsce, na którym na razie bezpiecznie rozsiadł się Piast Gliwice. Tu też zatem będzie ciekawie. Inna sprawa, kto tak naprawdę jest zainteresowany grą w Europie…
O tytuł mistrzowski powalczą Lechia Gdańsk i Legia Warszawa. Trudno przypuszczać, aby tracący do nich siedem punktów Piast (chociaż pamiętajmy, że to polska liga…) mógł się jeszcze w ten bój włączyć – będzie raczej chciał przypilnować bardzo dobrej trzeciej lokaty. Lechia to najrówniej grająca drużyna w tym sezonie; co warte podkreślenia, nie przegrała dotąd meczu u siebie. Przy niewygórowanych wymaganiach ekstraklasy taka solidność to bardzo duży atut. Legia gra zrywami, przeszła w bieżącej kampanii przez liczne zawirowania, ale to ona ma po swojej stronie większe doświadczenie w demonstrowaniu odpowiedniej formy na finiszu. Jest też zespołem, który w obecnym sezonie zwycięża najczęściej. Po stronie Lechii jest perspektywa bezpośredniego meczu z Wojskowymi u siebie. Doprawdy trudno wskazać, kto ma bliżej do mistrzostwa. Pamiętając o niezbyt wysokim sportowym poziomie rozgrywek, emocji nie zabraknie na pewno!
Zmieniając planetę: dziś i jutro mecze rewanżowe ćwierćfinałów Ligi Mistrzów.