06.00 27 dzień miesiąca Szczura roku 221 Ery Pokoju

Odrodzone Królestwo Patronii

Regolonat Kobry

Księstwo Wilka

Miasto Wilczy Dwór

Dar’runon otworzył oczy. Czuł się jeszcze trochę wplątany w senną materię. Nie miał ochoty wstawać. Jego uszy wychwyciły już ciche słowa ni to śpiewu ni to recytacji. To Ili’maja jeszcze w swoim mieszkaniu ubierała się a może dopiero brała prysznic. Nie interesowało go to. Był na urlopie. Po prostu mógł odpocząć. Czuł jeszcze trochę senności. Czuł odrobinkę jej zapachu jaki został po wczorajszym wieczorze. Może przychodziła również w nocy zobaczyć czy dobrze śpię. Dar’runon uśmiechną się na samą myśl. Jej zapach był tak uspokajający i tak intensywny, że musiała być tu w nocy. Powoli dawał się ukołysać temu subtelnemu zapachowi snującemu się po jego małym pokoju. Niezwykłe w nim było to, że woń ta choć tak subtelna i nowa zdawała się mu być jednocześnie tak bliska i znana. Zapach stawał się intensywniejszy. Jego oniryczny świat stawał się bardziej uporządkowany i normalny. Nadchodziła.

– Wstawaj. Nie możesz tyle spać.

Dar’runon odrzekł jej.

– Ili, Ili przecież oboje jesteśmy na urlopie a panicz Wilk nie zapowiedział na dzisiaj swojej wizyty.

Ili’maja usiadłszy na te słowa takiej odpowiedzi udzieliła

– Ani ciała ani umysłu nie można przyzwyczajać do lenistwa tym bardziej, że zaraz może tu wybuchnąć wojna i to bardzo paskudna wojna.

Dar’runon korzystając z tego, że Ili’maja siedziała objął ją ostrożnie od tyłu i wpół się podnosząc wpół ją ciągnąc przytulił ją. Ili’maja zaś nie mogąc się utrzymać w tej pozycji obaliła ich całkiem na łóżko. Leżeli tak przez chwilę w ciszy. Ili’maja pozwalała Dar’runonowi się wąchać gdyż była w pewnym szoku, że tak dała się podejść. W końcu jednak odzyskawszy przytomność umysłu sama też poczuła pewną namiętność, zaraz jednak ją zagasiła a żar jaki z tego gaszenia się zrodził zaraz uciekł swą zwykłą drogą rumieniąc jej lica. Dar’runon zauważywszy to nabrał pewnej ostrożności w wąchaniu tak iż w końcu zadowolił się tą cząstką owego upojnego zapachu jaką dostawał gdy leżał obok. Ili’maja patrząc mu w oczy stwierdziła.

– Nawet o tym nie myśl.

Dar’runon zapytał.

– O czym mam nawet nie myśleć?

Ili’maja odrzekła.

– Wiesz dokładnie o czym masz nie myśleć.

Dar’runon zaś uśmiechnąwszy się szerzej po chwili namysłu delikatnie ją pocałował w usta aby w końcu z miną bezczelnego łobuza stwierdzić.

– O tym miałem nie myśleć?

Ili’maja uśmiechnęła się mimowolnie. Dokładnie o tym miał nie myśleć. Przez te dni jakie spędzili razem owa nieznana miłość jaka zrodziła się między nimi nabrała pewnej mocy tak iż Ili’maja trochę się jej zaczynała bać.

Teraz jednak gdy po prostu leżeli obok siebie owe niebezpieczne płomienie zaledwie się żarzyły gdzieś w głębi jej serca. Zdawało się jej wręcz, że z łatwością może je zagasić jak ledwo tlące się resztki ogniska, które niektórzy gaszą zadeptując. Ili’maja nie wiedziała co myśleć. W końcu widząc, że Dar’runon niemal pijany jej zapachem gotów zaraz usnąć rzekła.

– Jak już mówiłam pora wstawać.

Dar’runon chcąc jeszcze trochę przedłużyć sobie tą przyjemną chwilę rzekł.

– Ma’pugolon nic nie mówił o tym, że dzisiaj przybędzie. Możemy sobie wreszcie pozwolić na trochę odpoczynku.

Ili’maja usiadłszy stwierdziła.

– Kiedy rzucasz kośćmi szóstka musi w końcu wypaść.

Dar’runon usłyszawszy to przysłowie zaraz też usiadł i rzekł.

– Masz rację. Twój zapach jest tak fascynujący. Chciałbym go wąchać cały dzień, ale masz rację. Kiedy rzucasz kośćmi szóstka musi w końcu wypaść.

Po tych słowach policjant wstał i ruszył ku dużemu pokojowi gdzie była szuflada z bielizną. Wziąwszy majtki poszedł wziąć prysznic. Ili’maja zaś już w swych szatach ruszyła do kuchni aby przygotować śniadanie. Dar’runon spłukawszy szampon z włosów puścił samą zimną wodę aby choć trochę schłodzić rozgrzane namiętnościami myśli. Ili’maja w końcu zapukawszy w drzwi stwierdziła.

– Śniadanie podano.

– Dziękuję Ili.

Po tym wyłączył wodę wyszedł spod prysznica. Wytarłszy się ręcznikiem ubrał się i wyszedł. Ili’maja uśmiechnąwszy się stwierdziła.

– Ta cieplejsza herbata jest twoja. Używałeś zimnej wody?

Dar’runon odpowiedział.

– Tak. Skąd wiesz?

Ili’maja odpowiedziała.

– Słuchaj wychowałam się w Wieży z Kości Słoniowej. Twój wuj, który cię wychował odpowiada tam za wychowanie chyba wszystkich chłopców. W jego wieku raczej nie różnicuje się metod wychowawczych.

Dar’runon siadając stwierdził.

– W jego wieku większość znanych mi osób jest dość mocno martwa. Ciężko jest go z kimkolwiek porównywać.

Ili’maja odpowiedziała.

– Masz rację. Niesamowite, że on tyle lat wytrzymał.

– Co masz na myśli?

– Upadek tylu królestw w którego istnienie był zaangażowany. Królestwo Wzgórza Strachu, Królestwo Wilka, Królestwo Sokoła, Stare Królestwo Patronii. Trochę tego było.

– Kiedyś go o to zapytałem. On stwierdził, że królowie przychodzą i odchodzą niczym fale, sława i bogactwo przemijają niczym dym z ogniska, tylko ten kto przemierzy Ścieżkę Cnót i ujrzy Święte Tajemnice ten będzie trwał na wieki.

– To smutne. Cała ta potęga, bogactwo, sława przepadną i nic.

Dar’runon przez dłuższą chwilę jadł w milczeniu aby w końcu stwierdzić.

– To nawet zabawne.

– Co jest zabawne?

– Tylu patrończyków tak organizuje całe swoje życie aby zdobyć coś co jest „niczym dym z ogniska”.

Tym razem Ili’maja zamilkła zanurzona w milczeniu. W końcu zapytała.

– A ty Dar’runonie do czego dążysz całe życie?

Dar’runon poczuł, że to pytanie przemknęło jak błyskawica przez całe jego serce aż do jego najgłębszych zakamarków tam gdzie zalęgły się jego najbardziej skrywane uczucia i pragnienia. Przez jedno mrugnięcie oka widział je wszystkie jasno. Miejsce uderzenia rozżarzyło się mdłym czerwonawym światłem. Dar’runon tchnieniem swych myśli próbował rozniecić ten żar. Wszystko jednak poza tym jednym już żarzącym się miejscem było jakby zawilgocone i z wielką trudnością łapało żar poznania. Myśli jego były zmrożone zwątpieniem. Były zawilgocone od tysięcy łez i setek litrów krwi, które widział. To jedno miejsce jednak się żarzyło nieustannie próbując osuszyć to rdzawoczerwone błoto, które wszystko pokrywało tając wszelkie kształty. W tym żarze ujrzał nadzieje tak słabą jak tańczący ogień świecy, która w każdej chwili może zgasnąć.

Nie dmuchał już, lecz zanurzywszy dłonie w tym żarze rozpalonym tym jednym pytaniem uklękną i ujrzał tajemniczą istotę otoczoną blaskiem. Ciężko mu było na nią patrzeć za sprawą tego blasku jaki od niej bił. Wydawało mu się, że widzi ją jako zakapturzonego niebianina o czterech parach skrzydeł. Postać ta zaraz jednak znikła on zaś klęczał z dłońmi pełnymi żaru. Żar ów jednak nie parzył go lecz wypełniał jego dłonie przyjemnym ciepłem. Owa wizja czy też widziadło zaraz znikło. Znowu był w dużym pokoju swego mieszkania. Siedział. Herbata uświadomiła mu, że to wszystko w rzeczywistości bardzo krótko.

Ili’maja zapytała.

– Coś ci się stało?

Dar’runon odpowiedział.

– Nie nic. Znowu jakieś widziadło mnie nawiedziło.

Po tych słowach przyłożył dłonie do swych policzków jakby chcąc sprawdzić jak bardzo owo tajemnicze widziadło odbiło się na jego ciele. Dłonie miał normalne. Zadumał się nad znaczeniem owego widziadła. Było ono bowiem inne od wszystkich wcześniejszych widziadeł. Tamte niosły grozę i przerażenie to jedno zaś spokój.

Dokończyli śniadanie a Ili’maja wzięła się za zmywanie. Od Dar’runona zaś sen odszedł zupełnie nie tylko dlatego, że jego myśli były zaangażowane w rozwiązanie tego tajemniczego widziadła, ale również dlatego, że po prostu po raz pierwszy czuł się wypoczęty. W końcu udało mu się wypłoszyć owo widziadło z myśli albo przynajmniej zepchnąć je tam gdzie jego miejsce na granice świadomości. Zajął się czymś co jego zdaniem było ważniejsze a mianowicie rozwiązaniem problemu przewagi tak liczebnej jak i jakościowej jaką dysponowali potencjalni buntownicy. Zaraz wyciągnął z jednej z szuflad dość starą, ale właściwie ciągle dobrą mapę Wilczego Dworu i zaczął przeglądać ją w poszukiwaniu miejsc w których dość swobodnie można byłoby ukryć duże ilości zapasów. Nawet nie zauważył kiedy do mieszkania wszedł Ma’pugolon, który zobaczywszy go stwierdził.

– O ile dobrze pamiętam miałeś odpoczywać.

Dar’runon najpierw drygnął a potem zobaczywszy kto to rzekł.

– Jak czuję się wypoczęty to po co mi jeszcze więcej odpoczynku? Tym bardziej, że nad moim miastem zawisła straszliwa groźba. Mając wolną chwilę zacząłem oglądać mapę w poszukiwaniu miejsc w których rozłamowcy mogliby ukryć broń i inne potrzebne podczas buntu. Mapa jest stara, ale powinna być jeszcze dobra… Co postanowił książę?

Ma’pugolon odrzekł.

– Nic. Popadł w swego rodzaju szaleństwo. Stracił całkiem apetyt a że obrósł tłuszczem do lekarz boi się podłączyć go pod kroplówkę. Z tego co tłumaczył a ja zrozumiałem to boi się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że zamiast w żyłę trafi w mięsień albo w złóg tłuszczu. Po drugie zaś, że jeśli nawet trafi w żyłę to czy ona to wytrzyma. Zresztą o życie księcia toczy się walka. Raz aby przekonać go do jedzenia nawet takiego uważanego za zdrowe a po wtóre aby podczas ataku szaleństwa nie zrobił sobie jakieś poważnej krzywdy. Jak go żegnałem to lekarz kazał go wiązać pasami. Tylko mogę sobie wyobrazić jak trudne to zadanie tym bardziej, że książe jak każda osoba otyła w takim stopniu nie może się całkiem położyć gdyż tłuszcz w połączeniu z językiem tamują mu oddech. Już sam tłuszcz go może lada dzień zadusić. Choć kapłan mówi, że to nie jest sprawa demoniczna to ja wiem swoje. Takiej siły jaką książe miał podczas swoich ataków siłami natury posiąść nie mógł.

Ili’maja która właśnie weszła tak iż usłyszała ostatnie dwa zdania orzekła.

– Co do nadnaturalnej siły to ludzie bardzo przerażeni mogą mieć jej więcej niż normalnie. Gdzieś czytałam o badaniu, którym poddano jakiegoś przeciętnie zbudowanego człowieka. Zahipnotyzowano go tak iż myślał, że pod samochodem jaki stał obok jest jego przyjaciel. Ten człowiek bez większego trudu sam przewalił ów samochód na bok. Inni naukowcy z kolei badając ten i podobne przypadki wysnuli tezę, że sławny szał orków to w jakimś zakresie zjawisko psychiczne dające się wyjaśnić raz autohipnozą a dwa nadzwyczaj silnym wyrzutem adrenaliny jaki jest często spotykany u orków. Nie wspominając o tym, że w tej rasie występuje chyba najwyższy poziom testosteronu i hormonów pokrewnych w okresie dojrzewania. Dołączyć do tego trzeba jeszcze uwarunkowania kulturowe gdzie młodzieńcom goli się głowy a słowo „łysy” oznacza również tchórza. Podziw zaś budzą ci którzy potrafią rzucić się na przygody zadawało się szalone i jeszcze z nich wrócić. Dla wielu klasycznych orków kolejne dowody ich męstwa i pieśni były powodem dumy. Ten o którym śpiewano pieśni nie miał kłopotu ze znalezieniem żony. Weźmy choćby na przykład Graszera Jednorękiego. Znalazł żonę dopiero jak ocalił króla. Nim wrócił już śpiewano o nim pieśni. Do tej pory jest symbolem wierności. Jego potomkowie starają się mu dorównać przynajmniej w tej sprawie

Dar’runon stwierdził.

– Myślę, że nie powinniśmy czekać z założonymi rękoma aż buntownicy zdecydują się uderzyć. Wracając do mapy. Jest stara, ale myślę, że dalej można jej używać. Wysłanniku spójrz na ten magazyn. Jeśli on dalej istnieje to byłby świetnym miejscem na ukrycie sporej ilości broni, amunicji i innych potrzebnych do przeprowadzenia buntu rzeczy.

Ma’pugolon odpowiedział.

– Rozumiem cię. Jeszcze dziś z agentką Dziesiątką wybiorę się na mały zwiad w tamte okolice… Chociaż na wszelki wypadek wezmę również ciebie i agenta Tropiciela. Może być naprawdę nerwowo. Pamiętaj jednak, że ogień możesz otworzyć dopiero jak będziesz miał pewność, że dana osoba cię zaatakuje.

Dar’runon najspokojniej jak tylko mógł wysiadł z czteroosobowego lekko opancerzonego samochodu i założył hełm. Kamizelkę z ładownicą na sześć magazynków miał już założoną. Uzbrojony był w swój wierny pistolet „gryf” kaliber 9 mm z magazynkiem na osiem nabojów. Właściwie miał dziewięć strzałów gdyż jeden pocisk był już w komorze. Taka sztuczka, która często ratowała mu życie w podbramkowych sytuacjach. Agent Tropiciel nie bawił się w skrywanie swoich zamiarów gdyż wziął CKS-5 karabin szturmowy, którego pierwowzór był chyba jedyną rzeczą którą armia patrońska przejęła od oddziałów Czarnoksiężnika. Powód był prosty. CKS-0 był po prostu karabinem którego nie dało się niechcący uszkodzić. Ulepszany już w Królewskiej Zbrojowni stał się naprawdę potężną bronią. Do nierozwiązywalnych problemów należała jednak jego waga i duża obecność metalowych części. Poza tym był w swej kategorii bronią właściwie doskonałą. Agent Tropiciel był sądząc po sylwetce albo czystej krwi orkiem albo orkijskim mieszańcem. Wyposażony był jak cały oddział w solidny otwarty hełm i sztywną kamizelkę kuloodporną. Agentka Dziesiątka wysiadła wcześniej aby zająć dobrą pozycję do strzału. Jako jedyna założyła kominiarkę i gogle. Pierwszy do drzwi magazynu podszedł wysłannik Wilk.

Przed rampą stało dwóch łysych facetów sądząc po sylwetce orków. Ubrani byli w czarne skórzane kamizelki i czernione spodnie. Jeden z nich krzyknął.

– Hasło!

Ma’pugolon stwierdził.

– Jestem Ma’pugolon Nadzwyczajny Wysłannik Królewski. W związku z pełnionymi obowiązkami muszę sprawdzić zawartości tego magazynu. Rozstąpcie się abym mógł działać lub szykujcie się na śmierć.

Ten którzy krzyknął już miał sięgać po broń kiedy został trafiony w serce. Dar’runon spojrzał na swojego towarzysza, który po chwili zastrzelił drugiego z wartowników. Policjant ostrożnie podszedł do Ma’pugolona aby po chwili stwierdzić.

– Ten magazyn jest dziwny. Normalnie byłby tu komitet powitalny. I to duży.

Wilk odpowiedział.

– To nic dziwnego. Nasz atak był dla nich sporym zaskoczeniem. Dobra. Teraz musimy sprawdzić co tu jest.

Po tych słowach przeszukał oba trupy aby wyciągnąwszy klucz otworzyć nim bramy magazynu. Po wejściu ujrzeli całe szeregi drewnianych skrzyń. Agent Tropiciel zaraz otworzył przyniesionym łomem jedną z nich. Wysypało się z niej kilka CKS-5. W kilku innych była ich podobna ilość, w kolejnych była stosowna amunicja. Nagle do magazynu wjechała jakaś ciężarówka.

– Coś jest nie tak Dumny Orle.

– Masz rację Czujny Puchaczu.

– Szef kazał zabierać sprzęt. Ten magazyn za bardzo rzuca się w oczy. Problem jest w tym, że zapomniałem gdzie to mamy przewieść.

– Masz szczęście, że jadę z tobą. Szef zapisał dokładnie gdzie mamy zawieść ten transport. Trzeba się zbierać bo do realizacji zostało niewiele czasu…

Dwóch orków dopiero w tym momencie zauważyło, że w tym magazynie jest ktoś kogo nie powinno być. Padły dwa kolejne strzały.

Ma’pugolon podszedł do ciała Dumnego Orła i przeszukawszy go przeczytał kartkę.

– Klub „Taniec Śmierci”. Wejście zaopatrzeniowe. Hasło „Bitwa Pijanych” odzew „Bitwa Trzeźwych. Klub „Taniec Śmierci”?

Dar’runon odrzekł.

– Klub dla dorosłych. Wiem dość szczególna nazwa.

Agent Tropiciel zapytał.

– Wiesz mądralo gdzie on jest?

Dar’runon odpowiedział po dłuższym zastanowieniu.

– Tak. Na Starym Brzegu. Dzielnica Nowy Dwór. Adres… Run’runona 15 to wejście główne. Wejście zaopatrzeniowe to chyba Wilczego Zastępu 13, ale nie jestem pewny. Zawsze korzystałem z wejścia głównego… w sprawach służbowych rzecz jasna.

Ma’pugolon stwierdził.

– To bardzo dziwne. Nie spodziewałem się, że ta matnia może sięgać aż na Stary Brzeg. To bardzo niepokojące. Dotychczasowe plany obronne zakładały oparcie się o mosty.

Agent Tropiciel stwierdził.

– Tak czy siak trzeba sprawdzić ten trop szefie. Już to tutaj to całkiem niezły arsenał. Ciekawe na co trafimy jak tam wpadniemy.

Wilk odrzekł.

– Najpierw musimy sprawdzić ten trop. Przede wszystkim połącz się z agentem Białym Kapeluszem. Niech przeszuka Sieć w poszukiwaniu wszelkich informacji o tym klubie. Chce wiedzieć o nim wszystko co tylko jest możliwe. Do modelu podgrzewacza wody jaki jest tam zamontowany włącznie. Potem spróbuj się rozejrzeć wokół samego klubu. Postaraj się być możliwie dyskretny i trzymaj się z dala od baru.

Agent Tropiciel odpowiedział.

– Tak jest szefie!

Zaraz potem wyszedł. Dar’runon zapytał.

– Dobra co teraz?

Ma’pugolon odpowiedział.

– Dzwonimy po Straż Miejska. Niech zabezpieczą to wszystko. Myślę, że raczej niemożliwe jest aby nasi przeciwnicy nie uznali tej skrytki za spaloną. Jestem zdziwiony jawnością tego transportu. Oraz nieprzestrzeganiem podstawowych zasad bezpieczeństwa. Tych dwóch przy drzwiach ciężko uznać za należytą ochronę. Ten typ ciężarówki jest zbyt wojskowy. W skrzyniach brak jest towarów maskujących. W każdym bądź razie sprawdźmy resztę skrzyń.

Następne skrzynie zawierały cięższy sprzęt w tym dwa ciężkie karabiny maszynowe i granatnik z stosowną amunicją. W końcu agent Wilk spojrzał na granaty w ostatniej skrzyni. Były podobne do reszty tylko były pomalowane na czerwono. Dar’runon zapytał.

– Czemu są pomalowane na czerwono?

Ma’pugolon nim odpowiedział oparł się o nienaruszony bok skrzyni.

– To granaty zapalającą GZG-5. Wypełnia się je specjalną ulepszoną wersją napalmu zwaną „Ogniem Smoczej Bariery”. Po wybuchu mieszanka ta może płonąc nawet przez godzinę blokując przejście. Pali się zaś w wyjątkowo wysokiej temperaturze. Większość materiałów przeciwogniowych nie jest w stanie przed takimi gorącem ochronić. Te zaś, które mogą robią to najwyżej przez kilka minut. Wszelkie próby gaszenia tego ustrojstwo są skazane za porażkę. Intensywność płomieni jest wystarczająca aby zapalić wodę. Gdy się raz zapali to jedynie odcięcie paliwa jest możliwą drogą ugaszenia. Teoretycznie. W praktyce regulaminy nakazują zdjęcie zapalonej odzieży i w miarę możliwości odwrót z zagrożonej strefy. Skład tego środka zapalającego jest ściśle tajny. To nie wygląda dobrze. To wygląda całkiem źle.

Dar’runon stwierdził.

– Cóż. Trzeba mieć nadzieję, że uda się nam wyłapać wszystkie te „ogniki” nim zacznie się cała ta bitwa. W każdym bądź razie teraz możemy tylko czekać na Straż Miejską.

Po pewnej chwili wrócił agent Tropiciel.

– Agent Biały Kapelusz przekazuje pozdrowienia i informuje, że wraz z Wydziałem Podatkowym udało się zlikwidować jedno z kont zbiorczych wraz z tą częścią struktury która była do niego podłączona. Namierzono również co najmniej kilka osób zamieszanych w sprawę tych kradzieży. Całe szczęście osoba zakładające konto zbiorcze była zapisana i podała swoje prawdziwe dane. W toku jest jeszcze kilka „realizacji”. Historia transakcji w przypadku tego konta została przekazana Nadzwyczajnemu Wysłannikowi Królewskiemu Józefowi Kowalskiemu.

Dar’runon zapytał.

– A czemu nie nam?

Ma’pugolon odpowiedział.

– To proste. Nadzwyczajny Wysłannik Królewski Józef Kowalski w naszym niewielkim gronie pełni rolę dowódcy i koordynatora. Jego komórka to Oddział Uderzeniowo-Szturmowy Nadzwyczajnych Wysłanników Królewskich. Rozpoczął się czas tak zwanych „realizacji”. W naszym żargonie oznacza to aresztowanie często połączone z zebraniem dodatkowych materiałów śledczych. Podczas „realizacji” często dochodzi do śmierci podejrzanego. Wtedy musi wystarczyć nam zdobyty materiał śledczy. Zwykle od rozpoczęcia śledztwa do „realizacji”, która to śledztwo kończy mija kilka lat. W tym przypadku sprawa ciągnęła się o wiele dłużej. Jak widzę przyjechała już Straż Miejska więc czas na rozmowę na takie tematy dobiegł końca.

Rzeczywiście przyjechała Straż Miejska w kilka ciężarówek. Zaraz technicy śledczy chronieni przez kilku zwykłych policjantów zaczęło opisywać zabezpieczony sprzęt wojenny. Przy granatach jeden z techników krzyknął.

– Święty Op’teonie, chroń nas!

Dostrzegł bowiem obecność GZG-5

*

1/Run’runon Pajda(znany też jako Run’runon z Wieży z Kości Słoniowej i Run’runon z Wzgórza Strachu) o którym jest mowa ma 7779 lat.

2/ Właściwie mówiąc spowodować jej rozpad i zapłon powstałego wodoru