Na starym cmentarzu żydowskim stoją dwa ohele – jeden skrywa prochy cadyka Szymona Dajcza[1], a drugi rebe Gerszona Henocha, niech spoczywają w pokoju.

Kamienny nagrobek Dajcza, z widocznymi śladami upływającego czasu, wzniesiono dawno temu. Onegdaj sława tego cadyka była wielka, ale najbardziej ukochali go rzemieślnicy i zwykli, prości Żydzi, więc w Radzyniu zaszczyt opieki nad grobowcem przypadł bractwom krawców i szewców.

W zimę, brnąc przez zaspy, kirkut odwiedzał blacharz Tuwja, którym wicher targał tak mocno, jakby chciał zmusić go do porzucenia wędrówki. Mimo, że pod wpływem zimnych i porywistych podmuchów powietrza musiał zwolnić kroku, nie poddawał się i szedł dalej, bo żaden śnieg czy żadna inna siła nie mogły mu przeszkodzić w tym, aby przy ohelu zapalić ner tamid[2],  i doprawdy czy to lato, czy zima sumiennie spełniał swoją powinność.

Wokół ohelu zawsze gromadziły się dziesiątki Żydów z okolicznych wiosek, których gorące serca i dłonie dosłownie i w przenośni ogrzewały ten zimny, kamienny grobowiec. Wylewając morze łez, powierzali cadykowi swoje troski, mając nadzieję na to, że spłynie na nich łaska z niebios, a życie odmieni się na lepsze.

Po przeciwnej stronie stał wykuty z szarego kamienia ohel cadyka Gerszona Henocha, niech spoczywa w pokoju, o który z należną mu czcią dbali radzyńscy chasydzi. Grobowiec zakrywała sterta kwitłechów, bo do mającego zwolenników w całym kraju rebe pielgrzymowano przez okrągły rok.

Każdy odwiedzający go chasyd darowywał wcale niemałą sumkę na olej do ner tamid albo na utrzymanie ohelu, którym opiekował się Baruch Hirsz. W miasteczku dał się on poznać jako wielki żartowniś i dowcipniś, bo często na ślubach miejscowych Żydów pojawiał się w tureckim, perkalowym mundurze, wywijając kozaka, a to wielce bawiło parę młodą i jej gości. Ale w wigilię Rosz ha-Szana Baruch zmieniał się nie do poznania – dzwoniąc długimi kluczami od bramy do ohelu, z wielką powagą i skupieniem na twarzy cały dzień przyjmował ciągnących pieszo i wozami chasydów. Wpuszczał ich do środka grobowca pojedynczo, aby w ciszy i spokoju mogli zmówić modlitwę za zamarłego i zostawić kwitł. Powierzywszy swoje troski świątobliwemu cadykowi, wychodzili z niego w lepszym nastroju i ukontentowani wręczali Baruchowi monety, po czym wracali do miasteczka.

Od tego momentu światła na dworze już nie będą gasły. Tuż przed zmierzchem szames Mordechaj z pomocą gojskiego stróża zapali wiszące na linach lampiony okalające cały budynek, dzięki czemu był on wspaniale oświetlony.

Gdy zapadła noc, gromady chasydów, kiwając się w przód i w tył, zaczęli zapamiętale modlić się na zewnątrz. Ich przepełnione smutkiem zawodzenia, zakłóca głośno bijący dzwon kościelny, zupełnie jakby sam sotn ukrył się w nim z zamiarem przeszkodzenia Żydom w modłach. I wydaje się, że odzywający się raz po raz tępy, metaliczny dźwięk dzwonu, zagłusza modlitwę tysięcy chasydów, którzy zanoszą modły przed tron Pana. Jednak w końcu poddaje się i potulnieje – ustaje donośne bicie i szybko zanika jego echo, ginąc w czeluściach czarnej nocy. Wnet daje się słyszeć szelest stykających się ze sobą jedwabnych i atłasowych tkanin, a wszyscy zaczynają życzyć sobie le-szana towa[3]. Modlitwy pokonują szatana! Tej nocy na cadykowym dworze lampy będą palić się bardzo długo, a drzwi i okna bet ha-midraszu otworzą swe podwoje, zapraszając wszystkich do środka…

 

Przypisy tłumacza:

[1] Jakub Szymon Dajcz zwany Aszekanzym (zm. 1826 r.) – cadyk, który na początku XIX w. został rabinem w Radzyniu. Wywodził się z kręgu Widzącego z Lublina. 

[2] Ner tamid (hebr. wieczne światło) – lampka symbolizująca obecność boskiego światła.

[3] Szana Towa (hebr. dobrego roku) –  życzenia noworoczne.


Tłumaczenie z jidysz Alicja Gontarek na podstawie: Abe Danilak, Dem rabejnim hojf. Der rebe kumt! [w:] Sefer Radzin; izker –buch = Radziner izker buch, red. I. Zigelman, Tel Awiw 1957.