Na weselu – w Starym Sączu,
tańczy ciotka w cekinach,
skąpana w słońcu.
Świadek śpiewa do śledzia z cebulą, tatę, posadzili koło Pana,
co się nie lubią.

Na Bałtyku Panie kochany,
to drogo i motłoch
ja na ten przykład z żoną,
wybieram się do Włoch
za tydzień i na paragon
grozy tu gwiżdżę,
dokładniej to do Rimini,
Wiesz Pan to, wiesz, gdzie?

Szwagier woli na ryby,
mówi, odpoczywa głowa.
A że ostatnio nie biorą?
Kto by się tym przejmował.
Czas tu zwolna, rzeka szepce –
masz tu proszę ja Ciebie
czego dusza nie zechce.

Znajomi pod namiot
w Bieszczadach się gubią,
także zgiełku turystycznego nie lubią. Lubią za
to komary w uchu i ciepły termos, gwiazdy nad
głową i połacie niebios.

Czym wszystkim tam dotrzeć,
odwieczne pytanie.
Czy pociągiem, gdzie miłe stukotanie? Czy
autem, gdzie śpiew radiowy,
przecinany przez głosy rozmowy?
Nie ma tu jednej odpowiedzi ani ugody,
każdy jest fanem innej pogody.

Na samą wisienkę zostawiam Ciebie, wyjeździe mój
na wieś, wyjeździe do siebie i wspomnień – zapachu
żniw, skoszonej trawy,
na jabłka sąsiada w sadzie obławy,
pelargonii matki mnie witających w
sielskim popołudniu
na wietrze trzepoczących.