
Może trochę o onomastyce.
Pamiętam taką radziecką bajkę o facecie, który wypłynął w rejs dookoła świata, a żeby mu się dobrze płynęło, łódź swą nazwał „Pabieda”. Ale zaraz po starcie uderzył w nabrzeże, tak że dwie pierwsze litery z nazwy odpadły, przez co cała podróż była jednym wielkim pasmem porażek.
Z dzieciństwa mojego syna pamiętam, że swoją karierę przedszkolaka rozpoczął w przedszkolu o nazwie „Muchomorek”. Nie będę opisywał, co tam przechodził, bo też nie o wszystkim wiem, ale o „Muchomorku” mogę powiedzieć, że był zdecydowanie toksyczny.
Zasłużone dominikańskie wydawnictwo nosi nazwę „W drodze”. Teraz, jak tak patrzę na kolejnego dominikanina, który porzuca zakon i swoje kapłaństwo, to też się zastanawiam, czy to jest najszczęśliwsza nazwa…
