Na początku kwietnia 1548 roku Barbara pojawiła się wreszcie w Wilnie obok swego męża. Wprawdzie jej przybycie do stolicy trzymano jeszcze w tajemnicy, ale August mógł nacieszyć się do woli jej widokiem i obecnością. Kończył się post i lada dzień miały nadejść Święta Wielkiej Nocy.

Z tego też względu władca szykował wielką biesiadę, na której miał zamiar publicznie ogłosić swe małżeństwo. Również Radziwiłłowie krzątali się jak tylko mogli, aby całości nadać wyjątkowo uroczysty charakter. Wszakże przedstawicielka ich rodu dostąpiła najwyższej godności.

Jedenastego kwietnia na zamek wileński zjechali urzędnicy i zamożniejsza szlachta Wielkiego Księstwa Litewskiego. Był pogodny dzień więc stoły ustawiono na zamkowym dziedzińcu, aby wszyscy przybyli mogli się pomieścić. Setki świec i pochodni oświetlały dziedziniec i prowadzącą do niego drogę. Stół wielkiego księcia i jego współpracowników ustawiono na podwyższeniu, w miejscu najdogodniejszym.
Wieczór był wyjątkowo piękny, a to sprawiło, że uczta zapowiadała się niezwykle udanie. Około godziny dwudziestej zgromadzeni goście czekali na przybycie wielkiego księcia, a wszechobecnym tam plotkom nie było miary. Wtedy też do kasztelana wileńskiego zbliżył się podskarbi Iwan Hornostaj.

-Panie kasztelanie, widząc twoją urodziwą małżonkę pojmuję czemu zaniechałeś wojewodziny trockiej – i uśmiechnął się do jego dosyć tęgiej żony. Ta zaś obrzuciła go dumnym spojrzeniem i niezbyt ładnie się uśmiechnąwszy, dygnęła i odeszła na bok.

-Z porządnego, powiadam, z porządnego rodu Zasławskich się wywodzi, a co nie mniej ważne, jest czego dotykać – i obaj zaczęli się śmiać. W końcu prawie pięćdziesięcioletni Ościkiewicz dodał. – Nie zaprzeczę, bo zabiegałem o ożenek z wojewodziną trocką, ale gdy dowiedziałem się, że ta ladacznica spółkowała z dwunastoma lubieżnikami, to dałem sobie z nią spokój.

-Dobrze uczyniłeś kasztelanie, dobrze uczyniłeś. – Po tych słowach podszedł do stojącego opodal kanclerza Jana Hlebowicza, który od razu podzielił się z nim nowinami.

-Dobrze cię widzieć panie podskarbi – zaczął Hlebowicz – bo ciężkie czasy nastały na Litwie. Potwierdziła mi królowa Bona, że nasz głupiutki kniaź ożenił się z tą nierządnicą. Nierządnicą, powtarzam, bo podobno ta Radziwiłłówna tarzała się z dwudziestoma pięcioma bezbożnikami.

-Przyznam się, że i do mnie pisała królowa Bona, jako i król Zygmunt, abym odwiódł ich syna od tego małżeństwa.

-Hańba, jakiej jeszcze na Litwie nie było. Nasz kniaź ogłosił o tym w Polszcze, a u nas nic nie wspomniał – oburzył się kanclerz.

-A może jej zaniechał?

-Zadaję sobie pytanie, dlaczego do diaska kniaź wziął tę ladacznicę z domu Radziwiłłowego, kiedy tyle bogobojnych, mądrych i urodziwych niewiast jest na Litwie. Chociażby moja córka Anna. – Tu spojrzał na niezbyt urodziwą blondynkę, która pożerała zazdrosnym wzrokiem suknie innych panien.

-Racja, po trzykroć racja. Ja też zachodzę w głowę, czemuż nie upodobał sobie choćby i mojej siostry Anastazji, która przecież dobrze się prowadzi. Prawda to, że dwadzieścia sześć lat ukończyła, ale jest panną tylko dlatego, że sobie przyrzekła, że do dwudziestu sześciu lat za nikogo nie pójdzie.

-Przed rokiem mówiłeś kanclerzu, że do dwudziestu pięciu lat nie pójdzie za mąż!

-Bo znowu odnowiła przyrzeczenie na rok – tłumaczył się Hornostaj.

-Panie podskarbi, weź sprawy w swoje ręce i daj za siostrę dwa razy większy posag, to kandydatów będzie miała więcej, niż ta nierządnica Radziwiłłówna miała lubieżników.

W tym samym czasie bracia Rudy i Czarny siedzieli w jednej z sal zamkowych, czekając na wezwanie wielkiego księcia.

-I co panie bracie? Wiedziałem, że musi się udać. Wszak fortuna ostatnio wielce mi sprzyja. Jestem księciem na Ołyce i Nieświeżu i ożeniłem się dobrze, bo żona młoda, bogata i syna zapewne mi urodzi.

-Żeby ci tylko dwóch od razu nie urodziła – zaszydził Rudy.

-Zobaczysz panie bracie, że miałem rację, a jeszcze, gdy korona będzie na głowie naszej siostry Barbary, tedy wtedy nasz ród będzie potężniejszy nad wszystkie inne rody na Litwie i w Polszcze. – W tym samym momencie rozległo się pukanie i w drzwiach pojawił się Bekwarek z kartą w ręku.

-Posłuchaj mnie marny poeto i grajku – zwrócił się do niego Czarny. – Zaczniesz mówić poemat na cześć małżeństwa naszej siostry z kniaziem Augustem, gdy tylko kiwnę głową.

-Panie, ale ty tak często kiwasz głową.

-Marny lutnisto, kiwnę, gdy już kniaź publicznie ogłosi swoje małżeństwo.

-Z moją siostrą Barbarą – dodał Rudy.

-Przecież nie z tobą, panie bracie – odparł mu złośliwie Czarny. – Mów coś tam naskrobał. – Wówczas Bekwarek popatrzył przez chwilę na Radziwiłłów i niepewnie zaczął czytać.

-„Pani to można, z książęcego rodu, co za Gasztołda poszła za młodu.
Ale szczęścia z nim nie zaznała, gdyż wdową rychło została.
Kniaź August, co chodził w żałobie, zaczął się przypatrywać jej osobie.
Wnet zapragnął niebogę poślubić, ale głośno nie chciał o tym mówić.
Milczał zatem, lecz czyni wiadomym, że wedle praw Bożych jest ożeniony.
Z wojewodziną trocką z domu Radziwiłłowego, z rodu zacnego, bo książęcego”.

-Ejże lutnisto! Tam nic o nas nie ma – oburzył się Czarny.

-Kazałeś mi panie pisać o ożenku księżnej Barbary z kniaziem Augustem! – bronił się Bekwarek.

-Zatem dopisz jeszcze coś o nas.

-Ale co mam dopisać, panie?

-To ty nie wiesz? Jesteś przecież nadwornym lutnistą. Jak już napiszesz, to przyjdziesz i mi oznajmisz, bo my idziemy teraz do kniazia Augusta. – I po tych słowach razem z Rudym pomaszerowali do komnaty wielkiego księcia.

Niedługo potem na dziedzińcu pojawił się oczekiwany przez wszystkich August. Stanął za stołem i ogarnął wzrokiem przybyłych, po czym wzniósł pierwszy toast.

-Wznoszę zdrowie waszmościów przybyłych na moje zaproszenie do Wilna, aby ucztować i cieszyć się z zakończonego postu – i po tym powitaniu przechylił puchar. Wówczas zgromadzeni trzykrotnie zawołali: „Vivat kniaź August”! Zaraz też zabawa rozpoczęła się na dobre. Zagrała kapela, a ze stołów zaczęło ubywać jedzenia. Ruchliwy podskarbi litewski zbliżył się do wojewody kijowskiego Janusza Holszańskiego, który opróżniał właśnie słusznej wielkości puchar z winem.

-Co słychać, panie wojewodo? Dawno cię nie było w Wilnie?

-Ano dawno, bo drugi raz owdowiałem. Ale, że już miesiąc jest po pogrzebie, to przybyłem tu, aby sobie jakąś zacną niewiastę upatrzyć na małżonkę.

-Mam dobrą partię dla ciebie wojewodo kijowski. Bardzo dobrą partię.

-A jest tutaj na zamku?

-Pewnie, że jest. Stoi przy kapeli. To ta w zielonej sukni. – Holszański od razu popatrzył na nią wytrawnym okiem i odrzekł.

-Gęba nienajgorsza, ale wydaje mi się trochę chudawa.

-Przecież można ją podtuczyć, jeśli tylko taka twoja wola, panie wojewodo.

-Nie wiem tylko z jakiego ona domu? Bo jeśli z Chodkiewiczów, albo z Hlebowiczów, to takiej nie wezmę.

-Nie frasuj się wojewodo, bo to moja siostra. – Po tych słowach Holszański na chwilę zdębiał, ale zaraz dodał.

-Mogłaby być? A jaki będzie posag?

-Dla ciebie panie wojewodo, to dam pięć tysięcy złotych węgierskich.

-Posag mi pasuje, tylko czy jest pobożna?

-Czasem to i pół dnia w kościele siedzi, ale co ważniejsze, to dobrze się prowadzi, w przeciwieństwie do wojewodziny trockiej, którą podobno poślubił nasz kniaź.

-Pisał mi kasztelan poznański Górka, który mi świętej pamięci małżonkę stręczył, że Radziwiłłówna miała podobno trzydziestu ośmiu lubieżników.

-Straszne to i trzeba będzie oponować przeciwko temu, bo zło na resztę spadnie, jeśli ta rozpustnica zostanie wielką księżną. Wtedy inne niewiasty zaczną z niej brać przykład.

-Sodomia i komora – rzekł Holszański i jeszcze chciał coś dodać, ale zbliżał się do nich kanclerz litewski Hlebowicz, którego wojewoda nie lubił. – Pozwolisz panie podskarbi, że pójdę przyjrzeć się i pomówić z twoją siostrą, bo myślę, że zostanie moją przyszłą oblubienicą. – I po tych słowach odszedł w jej kierunku.

-O czym to rozmawiałeś, panie podskarbi? – zapytał ciekawy Hlebowicz.

-Ano wyswatałem siostrę za wojewodę Holszańskiego – i odetchnął z ulgą.

-Dobra to nowina. Zatem trzeba się napić – i z uśmiechem wznieśli swoje puchary.

-Żeby się im dobrze wiodło – rzekł Hornostaj, zaś Hlebowicz przytaknął głową.

-Dobre to wino – pochwalił trunek kanclerz litewski. – Widzę, że kniaź August sam siedzi obok marszałka i podczaszego. Może jednak zaniechał wojewodziny trockiej?

-Pewnie tak, bo wszyscy byliby przeciwko niemu – oświadczył Hornostaj.

-A gdyby kniaź nie ustąpił, to będziesz oponował panie podskarbi? – zapytał Hlebowicz.

-A jakże inaczej? Myślę, że cała Litwa się sprzeciwi.

-Pisałem do królowej Bony, że jeśli będzie trzeba to pierwszy wystąpię przeciwko tej rozpustnej Radziwiłłównie. Radziwiłły ostatnio wiele łask dostąpili od kniazia i zapewne jeszcze coś otrzymają, jeśli temu nie zapobiegniemy. Stary jestem, ale bardzo mnie boli to, że kniaź tylko ich obdarza urzędami i dobrami. Na to nie mogę ze spokojem patrzeć.

-Myślę, że niedługo wszystko się skończy, bo zapewne to już koniec wojewodziny trockiej. – Rzekł z zadowoleniem podskarbi Hornostaj, a jego rozmówca myślał podobnie.

W tym samym czasie do Czarnego, który siedział przy stole po prawej stronie Augusta, podszedł Bekwarek.

-Chcesz panie posłuchać? – zapytał cicho.

-Gadaj mi do ucha – i nachylił się nieco do Bekwarka.

-„Ma wielka księżna”.

-Tylko mi nie pluj do ucha. – Skarcił go Czarny, więc Bekwarek posłusznie połknął ślinę i mówił dalej.

-„Ma wielka księżna brata rodzonego, Mikołaja Radziwiłła Litwy podczaszego.
A jej brat stryjeczny, co był za posła, w Wiedniu u cesarza tytuł księcia dostał”.
Udobruchany tym wierszem marszałek Czarny tylko potakiwał głową i słuchał dalej.
„Niedawno pan marszałek swój stan odmienił i z córką kanclerza koronnego się ożenił”.

-Może być. Nienajgorsze. Czekaj zatem na mój znak. – Przemówił do Bekwarka, który szybko oddalił się od stołu.

-Cóż ci powiedział Bekwarek, marszałku? – zaciekawił się August.

-Kazałem mu jeszcze dopisać coś o mnie.

-Nie wiem, czy ma już zaczynać, czy jeszcze poczekać? – wahał się Jagiellon.

-Poczekaj panie jeszcze. Będą mieć zagrzane głowy, to łatwiej to przyjmą.

-Obyś miał rację, panie marszałku. – Po tych słowach dał znak Lasocie, aby się do niego zbliżył. – Księżna Barbara już gotowa?

-Tak panie, tylko jest bardzo przejęta.

-Taki dzień jest tylko raz w życiu i nie ma się czemu dziwić. Idź i powiedz, aby zaraz była gotowa.

-Tak panie – i pospiesznie odszedł. August zaś zwrócił się do kanclerza Hlebowicza, który siedział po jego lewej stronie.

-Zaraz panie kanclerzu usłyszysz nowinę. Tylko nie dziwuj się temu, bo kanclerzowi nie przystoi dziwić się temu, co powie wielki kniaź. – Następnie August powstał z miejsca i dał znak, aby kapela ucichła. Zapanowała cisza, a ponieważ wielki książę stał, powstali też wszyscy zgromadzeni goście. Jagiellon ogarnął wzrokiem dziedziniec, a widząc wpatrzone w siebie oczy zebranych, nabrał głęboko powietrza i zaczął mówić. – To co słuszne i nader ważne, chcę wam teraz oznajmić… – Tu przerwał jednak, jakby jeszcze się wahał, ale zaraz kontynuował. – Różne przyczyny zmuszały mnie taić dotąd to wszystko, co dziś wam odkrywam. – Po tych słowach wolnym krokiem zbliżył się drzwi prowadzących na zamek, które w tym momencie się otwarły i oczom wszystkich ukazała się ubrana na biało Barbara. August powitał ją uroczyście, podał rękę i poprowadził kilka kroków do przodu. – Barbara z Radziwiłłów, wojewodzina trocka, jest moją żoną, oddaną mi w małżeństwo świętym obrządkiem chrześcijańskim. Wzywam was zatem, abyście oddali jej należny hołd jako wielkiej księżnej Litwy i małżonce mojej miłej.

-Vivat! Vivat! – krzyknęli obaj Radziwiłłowie, ale ich okrzyku nikt nie podjął. Przeciwnie, zapanowała wręcz śmiertelna cisza, a zebrany tłum mimo wcześniejszych plotek, nie chciał uwierzyć w to co usłyszał. August i Barbara stali więc wśród zaskoczonego tłumu i patrzyli na siebie, czekając na reakcję gości. – Wtedy też wystąpił kanclerz litewski Hlebowicz, który nie zważał na to, co przed chwilą powiedział mu August.

-Być to nie może! – zawołał donośnie. – Veto! – a zaraz za nim włączył się kasztelan wileński Ościkiewicz.

-Hańba! Hańba! – Po tej wypowiedzi zerwały się liczne okrzyki protestujących, którzy na przemian krzyczeli „Veto” i „Hańba”! Pojawił się również okrzyk „Nie pozwalamy”! Czarny widząc co się dzieje kiwnął na Bekwarka i ten od razu wystąpił do przodu. Po chwili zaczął czytać, ale prawie nikt go nie słuchał.

-„Pani to zacna z książęcego rodu, co za Gasztołda poszła za młodu”. – Po tych słowach ktoś z gości chlusnął mu w twarz winem, zalewając przy tym kartkę. Bekwarek jednak nie przestawał czytać, mimo, że nie było go prawie słychać. – „Ale szczęścia z nim nie zaznała, gdyż wdową rychło została”. – Tu przerwał i szybko wycofał się do tyłu, albowiem ktoś z tłumu zawołał.

-Wyrwać mu ten plugawy jęzor! Niech takich głupot nie mówi!

Hałas i krzyki stawały się coraz głośniejsze na dziedzińcu. Upity zaś wojewoda Holszański nie wiedząc co się dzieje, zaczął mówić od rzeczy.

-Nie dam żadnych pieniędzy!

-Tu nie o pieniądze chodzi – oświecił go współbiesiadnik.

-To o co idzie, bo nie pojmuję? – Po chwili rozejrzał się wokoło i powtarzał za pozostałymi „Veto! Veto”!

Oburzenie gości sprawiło, że August z Barbarą zaczęli się cofać do tyłu, a tłum stawał się coraz bardziej głośny i rozsierdzony. Tymczasem na dziedzińcu pojawił się zakurzony i niezauważony przez nikogo goniec, Rafał Rokicki, który z pośpiechem zaczął przedzierać się do wielkiego księcia. Następnie wysunął się przed tłum i oddając głęboki pokłon Augustowi, dał mu do zrozumienia, że przybył z ważną nowiną. Wówczas Jagiellon podniósł rękę do góry, a stojące bliżej osoby zaczęły uciszać tyły. Wkrótce też zapanowała cisza, którą przerwało oświadczenie królewskiego gońca.

-Miłościwy panie, pragnę oznajmić, że pierwszego kwietnia miłościwie nam panujący król Zygmunt I oddał ducha. – Zapanowała chwila ciszy, którą ponownie przerwał goniec z Polski. – Prosimy cię panie, abyś przybył niezwłocznie do Krakowa i objął rządy w Polszcze. – I po tych słowach pokłonił się przed monarchą.

-Vivat król Zygmunt August! – wrzasnął na cały głos Lasota, a zaraz za nim krzyknęli obaj Radziwiłłowie „Vivat”!
Zaskoczony tą nowiną tłum cofał się w pokłonie ku wyjściu i po niedługim czasie na dziedzińcu nie było nikogo. Pozostał tylko widoczny na stołach bałagan i leżące na posadzce liczne puchary. August wodził błędnym wzrokiem po opustoszałym dziedzińcu, gdy nagle jego dłonie ujęła Barbara.

-Auguście, musisz jechać? – rzekła cicho.

-Muszę, ale wcześniej muszę tu wszystko doprowadzić do końca.

-Auguście – i położyła mu głowę na ramieniu. – Boję się, że wszyscy będą przeciwko nam, tak jak tu dzisiaj w Wilnie.

-Może i będzie trzeba wystąpić przeciwko wszystkim, ale przecież Pan Bóg jest z nami. – Następnie przytulił ją do siebie i pomyślał o zmarłym ojcu. Został właśnie jedynym władcą na Litwie i w Polsce, a jego związek z Barbarą czekały niezwykle trudne chwile. Wszak burza była już rozpętana.