Nie od razu potrafiłem przeczytać Ulicę Żółtego Błota. Nie dlatego, że książka Can Xue jest trudna. Ona jest nie do przełknięcia – w tym najlepszym, najbardziej potrzebnym sensie. Czasem proza musi zaboleć. Czasem musi obrzydzić, obnażyć, pozbawić złudzeń. I właśnie wtedy staje się literaturą, a nie produktem.


Czytałem te opowiadania i miałem wrażenie, że ktoś zdziera ze mnie kolejne warstwy cywilizacyjnych iluzji. Warstwa po warstwie: komfortu, narracyjnego sensu, moralnego porządku, nawet językowej urody. Na końcu nie zostaje nic poza nagim człowiekiem – głodnym, samotnym, zagubionym w niepojętym świecie, który nie zna współczucia. I wcale nie musi.

To nie jest Kafkowski labirynt. To nie jest Borgesowska biblioteka. To nie jest nawet Beckettowska pustynia absurdów. To jest chińskie podwórko, ślepa uliczka, cuchnący zaułek ludzkiej nędzy, gdzie logika nie obowiązuje, nie dlatego, że została zawieszona – ale dlatego, że nigdy jej tam nie było.

Próbowano wrzucić Can Xue do worka z etykietą „oniryzm”, „metafora”, „postmodernizm”. Jakbyśmy wciąż potrzebowali dla obcości jakichś oswojonych porównań. A ona – z ironicznym półuśmiechem – wywraca te porównania na lewą stronę. „Przegonić Kafkę? Nic nadzwyczajnego.” To nie megalomania, to prowokacja. To gest autorki, która wie, że przyzwyczajeni jesteśmy do bezpiecznej grozy literatury. U niej groza nie jest metaforą. Jest dojmującym realizmem.

Zresztą – jakim realizmem! Can Xue pisze tak, jakby każdy detal był ciałem. Każde słowo – szarpnięciem skóry. Głód nie jest tu emocją. Głód to fizyczny stan, który rzeźbi ludzkie myślenie, język, relacje. Brutalność nie służy dramaturgii. Ona jest zwyczajna, jak brud za paznokciami. Brak nadziei nie jest klimatem, tylko perspektywą.

Dzisiaj, kiedy izolujemy się w mieszkaniach wypełnionych światłem ekranów, karmieni sloganami samorozwoju i komfortu, proza Can Xue jest jak zimny, czarny dzwon. Niewygodny. Zbyt głośny. Ale bije właśnie nam.

To zatem nie tylko literatura o Chinach. To literatura o tym, co się dzieje, gdy z człowieka zostaje tylko mechanizm przeżycia. Gdy system – jakikolwiek: społeczny, polityczny, rodzinny – wypluwa jednostkę i każe jej trwać. I to trwanie, bez nadziei i bez sensu, jest właśnie bohaterem tej książki. Człowiek odarty z wszystkiego, poza najbardziej pierwotnym instynktem: wytrwać jeszcze dzień.

Nie chcę powiedzieć, że to książka dla każdego. To książka, która nie szuka czytelnika. To raczej czytelnik musi do niej dojrzeć. Musi sobie zadać pytanie: czy jestem gotów na literaturę, która nie karmi mnie pięknem? Czy mogę czytać bez poczucia katharsis, bez iluzji, że „to tylko opowieść”?

Kiedy zamknąłem Ulicę Żółtego Błota, nie poczułem ulgi. Poczułem pustkę. Ale może o to chodziło. Może literatura nie zawsze musi prowadzić ku nadziei. Może czasem wystarczy, że prowadzi ku prawdzie. Nawet jeśli ta prawda śmierdzi błotem i cuchnie głodem.
Może właśnie po to mamy pisarzy takich jak Can Xue – żeby przypominali nam, że człowiek nie jest samoistną wyspą. Że czasem literatura bije dzwonem, a nie dzwoneczkiem. I wtedy trzeba go wysłuchać, nawet jeśli dźwięk ten boli.

Can Xue – „Ulica Żółtego Błota”, przekład i przedmowa Katarzyna Sarek, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 205