Trzy miesiące temu reprezentacją Polski targały wszelakie problemy. Od personalnych, po sportowe. Wydarzenia przywołały widmo wielkiej smuty lat dziewięćdziesiątych. Pierwszym aktem naprawy wizerunku było odejście selekcjonera Michała Probierza. Wybór następcy odbywał się niespiesznie, a na horyzoncie coraz wyraźniej jawił się Rotterdam i kadra Oranje, gotowa naszych pożreć. Najtrudniejszy mecz to wyjazd do najlepszej drużyny. Taki to debiut los przydzielił Janowi Urbanowi.

Rewolucji w składzie nie było. Kręgosłup Bednarek-Zieliński-Lewandowski, Cash i Zalewski na bokach, Skorupski nadal pierwszy, wszystko ostatnio grający w kadrze Kiwior. Jedyny absolutny nowicjusz w jedenastce to Przemysław Wiśniewski, przy którym na chwilę się zatrzymamy.

Obrońca Spezii dał radę. Polujący na samodzielne przodownictwo wśród holenderskich strzelców reprezentacyjnych Depay nie miał z naszym debiutantem łatwo. Im dłużej trwał mecz, tym Wiśniewski prezentował się pewniej i bodaj najsolidniej w polskiej obronie. Napracował się mocno i wyczerpany (lekki uraz?) zszedł z boiska kilka minut przed końcem. Będzie grał w tej drużynie.

Holendrzy utrzymywali się przy piłce niemal trzy razy dłużej niż Biało-Czerwoni. A to oznaczało, że trzeba było za futbolówką biegać – zwłaszcza, że gospodarze (szczególnie w pierwszej połowie) często przyspieszali. „U nich każdy kontakt, przyjęcie, ułożenie stopy to rzecz wytrenowana. Zero przypadku.” – stwierdził mój brat. Gakpo kręcił każdym, kto do niego podbiegł. Robota w środku podzielona była tak, że De Jong rozgrywał, Reijnders atakował zza pleców napastnika, a Gravenberch był zawsze tam, gdzie toczyła się akcja. Depay wychodził do grania z pomocnikami z pola karnego, które szturmował Dumfries. Zawodnik Interu to potwór w powietrzu.

Polacy stracili gola po rzucie rożnym, kiedy Dumfries wyskoczył jak z katapulty do dośrodkowania Depaya i strzałem głową trafił do bramki. Może Skorupski – który poza dziwaczną paradą po uderzeniu Gakpo bronił wczoraj bardzo dobrze – mógł wyjść do tej centry? Może trzeba było skupić większe siły przy dalszym słupku, gdzie Dumfries upolował piłkę i o czym mówił na odprawie Urban? Natomiast na pewno powinien go kryć ktoś inny niż Zieliński. Dlaczego nie Kiwior, Bednarek, Wiśniewski? Temat do poprawy w najbliższej perspektywie, tymczasem Holandia zasłużenie prowadziła do przerwy.

W drugiej połowie gospodarze z każdą minutą zdawali się iść w tryb oszczędnościowy. To mądra drużyna i wiedziała na pewno, że 1:0 to mało. Nawet przy bezzębnych (do czasu!) Polakach. Ale mało miało wystarczyć.

Tymczasem Urban zmieniał. Zdjął bezbarwnego (dochodzi do siebie po kontuzji) Lewandowskiego, niewidocznych i słabych wczoraj Zielińskiego i Szymańskiego, a także prokurującego zagrożenie pod własną bramką i ewidentnie tym razem niepewnego siebie Zalewskiego. Weszła ekstraklasa (Kapustka, Wszołek i Grosik!) oraz Świder, i się zaczęło! Sygnały do większego zaangażowania dawał Wszołek, dosłownie ryjący po murawie. I to legionista rozpoczął akcję bramkową, Kiwior przytomnie ją przyspieszył, Grosicki świetnie przepuścił piłkę do Kamińskiego, który zgrał do Kapustki. Ten „dał” do Świderskiego, a on z pierwszej do Casha. Obrońca Aston Villi, do którego niespiesznie podbiegał Van de Ven, ustawił sobie piłkę do strzału i huknął. I to jak! Piękna akcja i piękny gol.

Polacy przez większość meczu cierpieli, aby w tym jednym momencie pokazać, że mogą i potrafią widowiskowo operować piłką. Oby częściej. Holendrom ten remis krzywdy nie zrobi, choć zadowoleni raczej nie są. Naszych z pewnością podbuduje przed niedzielnym, co najmniej równie ważnym meczem z Finlandią.