Wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak jak tegoroczne wakacje. Na osłodę utwór nieodłącznie kojarzący się z kanikułą. „Już nie ma dzikich plaż” w wykonaniu Natalii Lubrano. Piszący te słowa pamięta śpiewany (duże słowo) refren, wykonywany na dwa stoły późną wieczorową porą w Manhatanie. 

Piosenka powstała w 1985 r. Autorem słów był Krzysztof Logan-Tomaszewski, muzykę skomponował Ryszard Szeremeta.

Irena Santor po nagraniu piosenki Już nie ma dzikich plaż spotkała Agnieszkę Osiecką, ta powiedziała: to jest tekst w moim klimacie, to ja powinnam go napisać. Gratuluję autorowi.

Logan-Tomaszewski: Był 1985 rok, maj, za oknem widać było pierwsze pąki drzew na gałęziach, a ja siedziałem na ul. Reymonta w nowym M-3. Jak łatwo złapać wenę do pisania, gdy głód skręca kiszki, a na świecie Wiosna! Patrzyłem na pożółkłe fotografie mojej Mamy, kiedyś przepięknej dziewczyny (na zdjęciu z lat 60-tych nosiła bluzkę w poprzeczne biało czarne paski – dziś ta moda powróciła, bo słomkowe kapelusze, spodnie z materiału zamiast jeansów także), i nagle wprost z mojego rękawa, zaczęły wypadać całe zdania… Widziałem siebie – młokosa, czy sztubaka, młodzika, raczej szczawia, który wędruje dziką plażą w Międzyzdrojach, Karwii, a może w Ustroniu Morskim, lub Jastarni. Można było wtedy iść, iść kilometrami i nie spotkać żywej duszy. Linijka za linijką, zdanie po zdaniu. Napisałem jedno canto, potem drugie, trzecie i pół refrenu.

Puste plaże Juraty

Zasnęły kosze już

Tylko facet zawiany

Podpiera nosem słup.

Miałem w sercu potężną dawkę melancholii, na pewno tęskniłem za czymś nieokreślonym, niesprecyzowanym. Melancholia to najlepsza dla mnie motywacja do pisania. Musiało być jej sporo w mojej marzycielskiej duszy zatwardziałego romantyka, wychowanego na Tuwimie, kochającego poezję Kofty, wiernego słuchacza Radia Luxemburg z lat 60-tych. Pomysł „szlagwortu” przyszedł mi do głowy w jednej chwili.

Już nie Ma Dzikich Plaż

Na których zbierałam bursztyny

Gdy z psem do ciebie szłam

A mewy ósemki kreśliły, kreśliły…

Jak się ma takie przekonanie, że napisało się szlagier, szuka się dla niego najlepszego kompozytora i wykonawcy. Zacznijmy od kompozytora. Padło na Czesława Niemena. Ten wziął tekst złożył obietnicę w rodzaju „spróbuję coś wymyślić”, po czym przez kilka tygodni się nie odzywał. Ale nie takie numery z Krzyśkiem, dopadł gdzieś kompozytora i wydusił z niego następujące przyznanie się do porażki „wiesz nie mogę nic napisać, wychodzi mi walczyk”.

Spróbował nasz autor szukać na przeciwstawnym biegunie, choć ciągle na najwyższej półce. Dopiero co zakończył działalność wokalny zespół Novi Singers. Jeden z jego członków, Ryszard Szeremeta, wszechstronnie wyedukowany jazzowy kompozytor i wytrawny aranżer, zaczynał robić karierę w Polskim Radio. Czy jazzman sprosta wyzwaniu napisania przebojowej ballady? Okazało się, że po trzech dniach od złożenia zamówienia, nie dość, że kompozycja była zakończona, to jeszcze zdążył nagrać podkład muzyczny.

Pierwszy sygnał, że oto powstał przebój wysłał… malarz pokojowy. –Pamiętam to doskonale, ten moment – wspomina Krzysztof Logan-Tomaszewski. Malarz kończył malować drugi pokój, więc zawołałem, go, dałem do ręki słuchawkę, aby ocenił przyszłą piosenkę. Gdy uczynił to, spostrzegłem, że wystukuje zachlapanym farbą czubkiem buta rytm i nuci melodię. To było to!!!

*

I ta fraza, którą uwielbiam:

patrzę w oczy jesieni

nad morzem stada chmur

pejzaż mojej nadziei

umyka mi spod kół

W sieci znajdziecie liczne wersje od  duetu Santor-Kukiz, poprzez nie mniej intrygujący Lidia Stanisławska-Krysztof Cugowski, solowe wykonanie Lidki, jazzującą interpretację Marka „Tamerlaina” Sośnickiego z Tomaszem Szukalskim na saksofonie. W sumie kilkanaście wykonań. Polecam tą poniższą: