
Węgierski tokaj bynajmniej nie pozwalał Augustowi zapomnieć o Barbarze. Wręcz przeciwnie, odurzony trunkiem jeszcze bardziej myślał o tym, jaki zgotował jej los przez zniechęcenie Ościkiewicza. Starający się teraz o wojewodzinę kniaź Ostrogski był bogaty i potężny, a jednocześnie chorobliwie okrutny. August zdawał sobie sprawę, że jego ukochaną czeka trudne życie u boku tego strasznego człowieka.
Zastanawiał się co czuje, wiedząc o okrucieństwie Ostrogskiego. Takie myśli wciąż kołatały się w głowie Jagiellona, który w dalszym ciągu nie mógł pogodzić się z tym, że już nie będzie się mógł z nią spotykać.
On, aby łatwiej zapomnieć wyjechał z Litwy, ona zaś pozostała w Wilnie i mieszkała w pałacu brata, gdzie wszystko przypominało jej piękne chwile spędzone z ukochanym. Tam była kochana i obdarzana prezentami, ale przy Ostrogskim nie miała co marzyć o miłości, gdyż jej przyszły małżonek był przeciwnością wielkiego księcia Litwy. W tych okolicznościach przyszłość wojewodziny trockiej rysowała się w wyjątkowo ciemnych barwach.
-Wstawaj ,suko – wrzasnął Ostrogski i pociągnął ją za włosy.
-Panie, już wstaję – rzekła potulnie Barbara.
-Ja już wróciłem z polowania, a ty ścierwo śpisz jeszcze? Myślisz, że jesteś u brata albo mieszkasz z tym zniewieściałym książątkiem? Taki z niego wielki kniaź, że jak zechcę to będzie na piechotę uciekał do Krakowa.
-Panie, przecież jeszcze nie świta dobrze – wtrąciła niepewnie Barbara.
-Już ja cię oduczę spać, wywłoko jedna! Każ, aby służba podała mi jedzenie, a jeśli zaraz nie dostanę pieczonego zająca, to zobaczysz, jaki dziś jestem rozjuszony.
-Panie, poczekaj chwilkę. – Po tych słowach Barbara wyskoczyła z łóżka i szybko wybiegła z komnaty.
-Szybciej! – wrzasnął Ostrogski. – Szybciej powiadam, bo psami poszczuję.
Po krótkiej chwili Barbara była z powrotem i niepewnie przemówiła do wzburzonego Ostrogskiego.
-Panie miej wyrozumienie i cierpliwość, a wkrótce służba wszystko ci poda.
-Coś ty za żona, że ja mam czekać na jedzenie – krzyknął kniaź i znienacka uderzył ją dłonią w twarz, aż z nosa popłynęła jej krew. – Zobaczysz jak ci u mnie będzie dobrze, nawet to zniewieściałe książątko nie troszczyło się tak, jak ja zadbam o ciebie. Jak pomyślę, że byłaś książęcą nierządnicą, to mną trzęsie i ręka mnie świerzbi niemiłosiernie.
-Nie bij, panie! – krzyknęła i zasłoniła się rękami, ale cios Ostrogskiego był tak silny, że upadła na łoże i uderzyła głową o jego krawędź. – Auguście – załkała – Auguście, ratuj mnie.
-Jestem Barbaro, jestem – zawołał Jagiellon i ocknął się. Ciężko oddychał i cały był zlany potem. Nieprzytomnym wzrokiem popatrzył w okno i zorientował się, że powoli wstaje dzień. Dopiero teraz uświadomił sobie, że był to tylko zły sen i ciężko westchnął. Spojrzał na mały portrecik Barbary stojący na stoliku obok jego łoża i zapatrzył się w niego, chcąc niejako zgadnąć co dzieje się z Barbarą. Otulił się szczelnie pościelą i patrząc na jej oblicze cieszył się, że był to tylko zły sen.
***
Kilka godzin później August spożywał poranny posiłek w towarzystwie Lasoty, który z troską przyglądał się swemu niewyspanemu panu.
-Co tak ślepia we mnie wpatrujesz, tak jakbyś chciał mnie zaraz zjeść?
-Patrzę i dumam, bo wasza książęca mość wygląda jak przestraszony tur, którego wypłoszyli myśliwi.
-Nie złość mnie, tylko powiedz, co dziś za dzień, bo straciłem rachubę?
-Trzydziesty lipca, piątek.
-Oszukujesz Lasota. Przecież przedwczoraj przybyliśmy tu do Tykocina.
-To było panie we wtorek. W środę do południa spałeś panie, a po południu nie pozwoliłeś nikomu wejść do swej komnaty. A wczoraj było podobnie.
-Lasota, pójdziesz do kościoła pomodlić się za moją duszę zatraconą i o to, abym do zdrowia powrócił.
-Obrażasz panie Boga. W kościele nie było cię panie już kilka niedziel.
-Chory jestem Lasota. Środek lata, a ja choruję. – Tu przypomniał sobie wcześniejsze słowa swego dworzanina. – Pamiętasz co mi mówiłeś! Sto dni minęło, a ja nie zapomniałem o niej. – Po tych słowach rozległo się bicie dzwonu, a w pobliżu dały się słyszeć wrzaski. – Cóż to, sąd ostateczny?
-Nie wiem panie – odparł Lasota i wyszedł, aby dowiedzieć się co się dzieje. Chwilę potem powrócił i zaniepokojony oznajmił swemu władcy.
– Wasza książęca mość, jakieś rozruchy są na rynku. Podobno chcą spalić jakąś czarownicę!
-Lasota, każ siodłać konie i niechaj cały orszak się szykuje. Chcę zobaczyć kto to jest.
***
Po niedługim czasie wielki książę na czele ośmiu jeźdźców i Lasoty opuścił zamek i skierował się na rynek miasta, gdzie tłoczyła się gromada mieszczan. Z daleka widać było ułożony naprędce drewniany stos, obłożony dookoła chrustem. Nieopodal przy grubym palu stała młoda dziewczyna, w podartym i zabrudzonym odzieniu, nieludzko wycieńczona. Obok niej był już kat, który zabierał się do przywiązywania nieszczęsnej kobiety do stosu bali. Dziewczyna była tak wycieńczona torturami, że nawet nie próbowała się bronić i stawiać oporu. Pod jej adresem zewsząd padały okrzyki rozzłoszczonego tłumu. „Spalić tę czarownicę! Nierządnica oddawała się diabłu! Nieszczęście sprowadziła! Wyłupać jej oczy, bo jeszcze kogo urzeknie”! Nic też dziwnego, że czterech halabardników wraz z dowódcą ledwie co powstrzymywało rozjuszony tłum.
-Na kolana wszyscy! Wielki kniaź, Zygmunt August, jest przed wami – krzyknął dowódca gwardii książęcej. W jednej chwili uwaga wszystkich skupiła się na młodym księciu.
-Rozstąpić się. Droga dla wielkiego księcia! – wrzeszczał Lasota, torując drogę orszakowi. – Kto tu rządzi? – krzyknął ponownie Lasota, gdy wraz z władcą i jeźdźcami znaleźli się obok stosu, na którym leżała już rzekoma czarownica.
-Ja, panie – odparł mężczyzna w średnim wieku i pokłonił się nisko przed monarchą, podczas gdy wszyscy klęknęli na kolana.
-Ej, ty! – zawołał Lasota i spojrzał na kata, który na nic nie zważając przywiązywał nogi dziewczyny do stosu. – Na kolana, bo wielki kniaź patrzy na ciebie, chyba że chcesz, abym oddał cię w ręce kata? – Krzyknął z całej siły, uświadamiając sobie, że mówi właśnie do kata. Dopiero wtedy oprawca zaniechał swej czynności i uklęknął przed władcą.
-Miłościwy panie. Jam jest Tuszkiewicz, tutejszy starosta.
-Kogo chcecie palić? – zapytał August, po czym podjechał w stronę przywiązanej czarownicy.
-Nie podjeżdżaj panie za blisko, bo jeszcze urok rzuci na ciebie. To straszna wiedźma i chcemy ją spalić.
-Na czyj rozkaz?
-Ja rozkazałem, miłościwy panie. Jako starosta, na mocy posiadanych uprawnień rozkazałem spalić tę wiedźmę.
-A o co ją oskarżasz starosto?
-To wiedźma, która leczyła ziołami, przez co niejednego przyprawiła o śmierć.
-Zatem mów starosto, kogo ta wiedźma wyprawiła do nieba?
-Mojego syna, panie. Miał tylko dziesięć lat. – Odparł Tuszkiewicz, spoglądając z nienawiścią na rzekomą czarownicę.
-Jakże to? Ty starosto wziąłeś znachorkę, aby ci leczyła syna?
-Ano wziąłem – odparł starosta, nie wiedząc za bardzo co odpowiedzieć.
-Jesteś starosto wysokim urzędnikiem i mniemam, że jesteś uczonym człowiekiem, a nie wezwałeś medyka?
-Wzywałem medyka, tylko… – i tu zamilkł. August domyślając się, że starosta coś przed nim ukrywa, zdecydowanie zapytał.
-Co z tym medykiem, mów szybko starosta, bo mnie złość brać zaczyna! Mów – krzyknął na sam koniec.
-Medyk powiedział, że on już nic nie pomoże.
-I dlatego wezwałeś tę nieszczęsną znachorkę, żeby ci syna uleczyła, ale że nic nie zdziałała, to ją obwiniłeś starosto za śmierć syna? – Tuszkiewicz jednak milczał, nie chcąc ściągać większego gniewu władcy na siebie.
-Każ ją uwolnić, starosto!
-Miłościwy panie. To jest wiedźma i do wszystkiego się przyznała. Sam słyszałem, jak mówiła, że spółkowała z diabłem i oddawała mu dusze niewinnych ludzi. To przeklęta bestia panie – i splunął w jej kierunku. – Po tych słowach Lasota cicho przemówił do Augusta.
-Panie, zobacz na jej ręce. Nie dziwota, że się przyznała do tego, skoro jej wyrywali paznokcie.
-Jako rzekłem, każ ją starosto rozwiązać! – krzyknął na Tuszkiewicza.
-Panie, ale ona do wszystkiego się przyznała – sprzeciwiał się starosta.
-Mości starosto – zdenerwował się August – wierz mi, że jak oddam cię na męki moim sługom, to też się do wszystkiego przyznasz.
-Wierzę ci panie, wierzę – odparł zrezygnowany.
-Ted ją uwolnij. – Wówczas Tuszkiewicz skinął na kata, aby rozwiązał znachorkę.
-Kimże jest ta wiedźma? – zadrwił z niego August.
-To tutejsza mieszczka.
-Przyprowadź mi ją starosto do zamku, tylko ją jakoś odziej przyzwoicie, bo nędznie wygląda. Ciebie starosto też zapraszam wieczorem do zamku na ucztę.
-Wasza książęca mość – odparł podłamany – ale ona przecież ledwie dycha.
-Nie złość mnie panie starosto, bo jutro ty będziesz ledwie dychał. Czekam na ciebie wieczorem jako i na nią. – Tu książę spojrzał przez chwilę na niedoszłą czarownicę i powoli odjeżdżał w stronę zamku. Zdziwiony takim obrotem sprawy tłum rozchodził się z rynku miejskiego i zawiedziony spoglądał w kierunku odjeżdżającego władcy. Zdumiony zaś kat rozwiązał ręce niedoszłej czarownicy i powiedział sam do siebie.
-Tyle roboty na darmo – i po chwili splunął na ziemię.
***
Wieczorem sale zamku tykocińskiego rozbłysły dziesiątkami świateł i wypełniły się gośćmi. Wśród nich znalazła się także delegacja miejscowych kupców i cała rada miejska Tykocina. August siedział przy bogato zastawionym stole i słuchał jednego z posłów włoskich.
-Wasza książęca mość nie łatwo było cię znaleźć, ale rad jestem, że wreszcie dane nam było ujrzeć cię panie.
-Sekretarz mi wspominał, że chcesz panie pośle mówić ze mną o ważnej sprawie.
-Domyślasz się zapewne panie, że chodzi o twój panie ożenek.
-Mój sekretarz Lasota jeździł w tej sprawie po Europie, ale odłożyłem to do następnego roku.
-Można wiedzieć panie, czemu taka twoja wola?
-Pytałem się o to zaufanego czarnoksiężnika, który nawet studiował w Italii.
-Studiował w Italii – wtrącił zadowolony poseł i westchnął na myśl o swoim kraju.
-Ten czarnoksiężnik oznajmił mi, że w tym roku gwiazdy mi nie sprzyjają i nie jest do dobra pora na podejmowanie takich decyzji.
-Panie, skoro mówisz o gwiazdach, to dobrze, bo na dworze mojego pana, księcia Toskanii Kosmy mówią, że gwiazdy wskazują na to, że jeszcze w tym roku powtórnie się panie ożenisz.
-A z kim?
-Mówiono mi tylko, że nie będzie to wielka partia dla ciebie, panie. Stąd też sądzę, jako i mój pan książę Kosma, że będzie to księżniczka Lukrecja. Wprawdzie Toskania to niewielkie państwo, ale bogate. Posag będzie duży i większy od tego, który przywiozła do Polski matka waszej książęcej mości, też rodem z Italii.
-Bardziej ufam swemu czarnoksiężnikowi, niż waszym toskańskim astrologom. Jak już rzekłem, w tym roku nie zamyślam o jakimkolwiek ożenku.
-Nic to, tylko pamiętaj najjaśniejszy panie i miej na względzie córę księcia Toskanii, piękną, pobożną i bogatą księżniczkę, trojga imion Lukrecję, Izabellę, Marię.
-Wierz mi panie pośle, że nie zapomnę o tobie – zapewnił August, a wtedy posłaniec odszedł do swojego towarzysza podróży.
-Mówił mi Wszelakus, że w tym roku ożenek cię nie minie, panie – wtrącił Lasota.
-Strasznie zełgałem, Lasota, bo mnie Wszelakus mówił to samo. Ale mówię tak, aby mnie nie dręczyli, bo nie zamyślam o żadnym ożenku.
-W Niemczech ludzie płoną na stosach posądzani o herezję i boję się panie, że i u nas będzie to samo, czego najlepszym przykładem dzisiejszy samosąd.
-Nie obawiaj się, Lasota, ja na to nie pozwolę.
-Źle się stało, że na życzenie biskupa Gamrata ojciec waszej książęcej mości zgodził się przed kilkoma laty na spalenie tej starej niewiasty, która miała osiemdziesiąt lat.
-Nie była to mądra decyzja – przyznał August
-Najgorzej jest dać przykład innym. Słyszeli o tym i teraz będą bez twego panie pozwolenia czynić podobnie, tak jak to było dzisiaj.
-Nie będą Lasota – uspokajał August i stanowczo dodał. – Póki będę żył, nie pozwolę na to. W moich państwach nie będą palić ludzi na stosach. – Po tych słowach do książęcego stołu podszedł wystrojony starosta Tuszkiewicz.
-Miłościwy panie, doprowadziłem wiedźmę do porządku – i wskazał na stojącą za nim dziewczynę. Biedna znachorka, która była odziana w niebieską suknię, od razu klęknęło na kolana przed Augustem.
-Panie, niech Bóg ma cię w swej opiece za to, że wstawiłeś się za mną – i chciała go objąć za nogi.
-Powstań pani, bo jeszcze jesteś słaba – nakazał Jagiellon i posłuszna jego woli znachorka powstała.
-Wielka to dla mnie łaska i szczęście, że mogę ci się pokłonić panie.
-Siądź pani przy mnie, bo trochę mi się spodobałaś – rzekł do niej z uśmiechem. – Lasota zrób miejsce. Chcę z nią pomówić. – Zaraz też onieśmielona takim zaszczytem dziewczyna usiadła obok swego władcy, który zaczął ją wypytywać.
-To co takiego uczyniłaś pani, że cię chcieli ogniem częstować? – zakpił wyraźnie Jagiellon.
-Widzę, że wasza książęca mość śmieje się ze mnie – odparła smutno dziewczyna.
-Wybacz mi pani, ale ostatnio jestem w podłym nastroju.
-Jestem sierotą, miłościwy panie i chowałam się jakiś czas w klasztorze. Tam mnie nauczyli, jakie brać zioła, które ludziom pomagają w wielu chorobach. Potem zostałam żoną aptekarza, ale rok temu, gdy była u nas zaraza, to mi umarł. Nie jednemu pomogłam ziołami, bo nie mieli pieniędzy na medyka. Tydzień temu przyszli po mnie słudzy starosty, który zapowiedział mi, że jeśli nie uzdrowię jego syna, to mnie każe uwięzić za to, że niby zajmuję się czarami. Wiedziałam, że medyk był wcześniej u starościca i nic mu pomógł, ale musiałam spróbować. Ale cóż ja mogłam uczynić, jak on już prawie umierał. Trudziłam się trzy dni daremnie, aż w końcu biedaczysko umarło.
-Wtedy wzięli cię pani na tortury? – wtrącił August.
-Strasznie mnie męczyli. Nie wiedziałam co ze mną czynią, bo często omdlewałam. – Od razu też łzy stanęły jej w oczach.
-Już się nie frasuj pani, a starosta będzie musiał się z tego wytłumaczyć.
Gdy tylko Jagiellon zakończył rozmowę rozległa się muzyka i rozpoczęły się tańce, które porwały część gości zza stołów.
-Zechcesz pani służyć mi w tańcu? – zapytał władca.
-Wybacz mi panie, ale nie potrafię tańczyć – i zawstydzona oblała się rumieńcem. – Potrafię tylko śpiewać i jeśli tylko panie zechcesz, to zaśpiewam.
-Chętnie posłucham – ucieszył się August i zwrócił się do dworzanina. – Lasota każ im, aby przestali smucić, bo przez to ich granie chce mi się płakać. Pragnę teraz posłuchać śpiewania. – Następnie zwrócił się do swego lutnisty. – Bekwarek, będziesz jej przygrywał.
-To znana tutejsza pieśń i wszyscy ją śpiewają, panie, tylko że smutna – oznajmiła nieco zmieszana.
-I tak jestem smutny. Śpiewaj pani! – Po tych słowach dworzanie pospiesznie zgromadzili się przy wielkim księciu i stojącej przed nim znachorki. Gdy tylko zapanowała cisza Bekwarek zaczął przygrywać na lutni, a dziewczyna swoim pięknym śpiewem zachwycała zebranych.
-„Oj da dana, oj da dana.
Świeci księżyc świeci, z wieczora do rana.
Nie mogę zapomnieć, nie mogę zapomnieć.
Mojego kochania”
August patrzył na dziewczynę i przez chwilę słuchał uważnie, ale myślami odpłynął daleko, aż do Wilna, do swojej Barbary. Słysząc zaś głos znachorki, zdawało mu się, że słyszy Barbarę.
-„Oj da dana, oj da dana.
Tam się zachmurzyło, gdzie zaświecić miało.
A moje kochanie, a moje kochanie.
Z wiatrem uleciało”.
-Pięknie, zaiste pięknie śpiewa – zachwycał się Lasota.
-Ciekaw jestem – zaczął Dowojna i cicho przemówił do Lasoty – jakby śpiewała w łożu? – Zasłuchany w piosenkę Lasota nic mu jednak nie odpowiedział, tylko słuchał dalej. Słowa piosenki wywołały nostalgię u Augusta, który ciągle myślał o Barbarze.
-„Z wiatrem uleciało, odpłynęło z wodą.
A moje łzy w oczach, a moje łzy w oczach.
Obeschnąć nie mogą.
A moje łzy w oczach – i tu zawiesiła na chwilę głos – mój Boże kochany.
Obeschnąć nie mogą”.
W tym samym momencie rozległy się oklaski i okrzyki na cześć śpiewaczki, a najbardziej zachwycał się poseł księcia Toskanii.
-Pięknissimo, pięknissimo! – wołał, po czym zwrócił się do swego towarzysza. – Księżniczka Lukrecja będzie musiała jeszcze nauczyć się śpiewu, bo widzę, że wielce to działa na wielkiego księcia. – August zaś siedział nieruchomo i widać było, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Teraz przypomniał sobie sen z Ostrogskim, a następnie przestrogę wojewody Odrowąża.
-Co ci, panie? – wyrwał go z zadumy głos Lasoty.
-Nic. Niech grajkowie bawią gości.
-Nie spodobało ci się panie?
-Bardzo mi się spodobało, tylko się zamyśliłem. – Następnie popatrzył na swego zaufanego sekretarza i krótko oznajmił. – Jutro wracamy do Wilna.
-Panie, o czym zamyślasz?
-Muszę ją zobaczyć, bo nie potrafię bez niej żyć. Nie potrafię.
-Panie, ale przecież obiecałeś to Radziwiłłom!
-Jej też obiecałem. A jeśli już mam złamać obietnicę, to wolę jej nie dotrzymać Radziwiłłom niż Barbarze. Zrobię tak, żeby o niczym się nie dowiedzieli. – Tu wychylił puchar i popatrzył na śpiewającą przed chwilą dla niego znachorkę. Dzięki niej przełamał się i był teraz gotów na wszystko, byle tylko ujrzeć Barbarę, której nie widział ponad cztery miesiące.