
Jerozolima. Duży plac w kwaterze żydowskiej, od strony wschodniej przylegający do potężnego muru, symbolu żydowskiej tożsamości – Ściany płaczu. To pozostałość muru oporowego okalającego Wzgórze świątynne, zbudowanego przez Heroda Wielkiego, tego od rzezi niewiniątek. Równoległy do muru płot oddziela strefę ogólnodostępną od modlitewnej, uważanej za synagogę pod otwartym niebem. Jest ona również ogólno dostępna pod warunkiem zachowania rozdziału płci.
Powodowana ciekawością weszłam do babińca – wydzielonego w strefie modlitewnej miejsca dla kobiet. Rozejrzałam się, nic ciekawego tu się nie działo…. stop! wróć! – działo się wiele, ale w ciszy, skupieniu, w pozornym braku aktywności. Przed Ścianą płaczu stały cztery, miejscami pięć rzędów kobiet. Te najbliższe modliły się, dotykając ręką, a czasami miałam wrażenie że i głową muru, któraś wkładała w szparę, najwyżej jak tylko mogła sięgnąć, karteczkę z intencjami. Za nimi na pozostawionych w bezładzie plastikowych, białych krzesłach siedziały inne kobiety. Może czekały na wolne miejsce przy murze, może wyżaliły już Jahwe swoje troski i teraz, napełnione wiarą w jego skuteczną interwencję rozmawiały ze sobą przyciszonym głosem.
Od sąsiadującej strefy modlitewnej mężczyzn dochodził gwar. Kilka kobiet, do których ja również należałam, usiłowało podejrzeć, jedne przez szpary w płocie, inne podskakiwały, całkiem bezskutecznie. Szansę miały tylko te, które wdrapały się na ,,, i tu nie pamiętam, czyżby, o zgrozo, na stoły modlitewne? Doczekałam się swojej szansy.
Ściana płaczu w strefie męskiej nie była oblegana, nieliczni modlący się stali tu i ówdzie z głową pochyloną. Dwóch czy trzech studiowało torę rozłożoną na pulpitach w niedużej odległości od ściany. Moją uwagę przyciągnął żołnierz, który opierając się łokciami o stolik przesłaniał dłońmi twarz, najwidoczniej zanurzony w głębokiej modlitwie stał tyłem do muru. Była grupa kilkunastu turystów, w żółtych bejsbolówkach z daszkiem. Rozglądali się, fotografowali, przemierzali plac wzdłuż i wszerz, żaden z nich nie modlił się. Czy byli Żydami?
Najciekawszym wydarzeniem była odbywająca się ceremonia bar mycwa – młody człowiek, bardzo młody, bo trzynastolatek, doczekał się dorosłości religijnej. Bar mycwa w otoczeniu przyjaciół i męskich członków rodziny, wszyscy w zarzuconych na ramiona tałesach stworzyli orszak. Pod baldachimem w kolorze szafirowym z białą gwiazdą Dawida przeszli do „świętej skrzyni” i z powrotem. Nie rozumiałam obcego rytuału. Co dało mi podglądanie – niepokój, czy nie popełniłam świętokradztwa… niesmak z powodu wścibskości…
Wyszłam od znajomej. Schody. Kiedy mijałam drzwi piętro niżej kątem oka zauważyłam, że są uchylone. Za tymi drzwiami mieszka chory człowiek, który już od roku nie wychodzi z domu. Podgląda! Odwróciłam się – stał w drzwiach, uśmiechał się. Zrozumiałam. Też się uśmiechnęłam.