Nadzieja koi bóle zwątpienia,
ono nadziei zadaje ranę.
Odkąd tu czyham z obłędem w oku
tysiączną we mnie zliczyłbyś zmianę:
raz trzepot serca na odgłos kroków,
raz żal okrutny, że to złudzenia.

Jak ziarna piasku szyją klepsydry,
czas odmierzając i kres istnienia,
miliony myśli przeze mnie gnają:
jedne są jasnym światłem zbawienia,
inne kłam niosą wyśnionym rajom.
I zmartwychwstaję znów umierając.

Niebo świec pełne drży w niepewności
komu ma sprzyjać i szkodzić komu…

Już po dwunastej. Bolą mnie kości.
Koniec dyżuru. Idę do domu.