Rok 1546 był dla Zygmunta Augusta rokiem polowań. Spędził bowiem aż 223 dni w pogoni za dziką zwierzyną w litewskich lasach, głównie w puszczy olickiej, białowieskiej i rudnickiej. Od czasu do czasu towarzyszyli mu w tych wyprawach Radziwiłłowie, zwłaszcza Rudy i rodzony brat Czarnego, Jerzy.

Nieodłącznym zaś towarzyszem Augusta był Jurgielis, syn jednego z największych myśliwych na Litwie, którego książę polubił i bardzo sobie cenił. Ów Jurgirlis był niczym olbrzym, wysoki prawie na dwa metry i potężnie zbudowany, a do tego doskonały tropiciel.
Polowania Jagiellona trwały całymi tygodniami i myśliwi ani się spostrzegli, jak nadeszła wczesna jesień. Pewnego dnia rankiem do dworu w Rudnikach przyjechali dwaj Radziwiłłowie, Rudy i Czarny, a wraz z nimi Lasota.

-Wasza książęca mość zaszył się w puszczach i znaku o sobie nie daje. – Zaczął marszałek litewski. – A do Wilna list za listem przychodzi.

-Cóż takiego w nich piszą? – zapytał August i wskazał przybyłym ławę, aby usiedli.

-Wszystko dzieje się tak, jak panie chciałeś. Ojciec waszej książęcej mości, pan nasz miłościwy Zygmunt pisze, że wedle twoich panie zaleceń nowym kanclerzem został biskup krakowski Maciejowski.

-Same dobre wieści panie marszałku. Tak sądziłem, że wreszcie ksiądz podkanclerzy dostanie wielką pieczęć. A z tego co mówisz marszałku miarkuję, że został nadal na biskupstwie krakowskim?

-Tak panie, chociaż jak mi pisał podkanclerzy, a ostatnio już kanclerz…

-Piszesz marszałku listy do księdza Maciejowskiego? – zdziwił się August, a Czarny zmieszawszy się nieco, szybko dodał.

-Piszę panie do niego, bo chcę, aby mi pomógł wystarać się o Elżbietę z Szydłowieckich.

-Zaskoczyłeś mnie marszałku, ale skoro tak, to ja też pomogę ci w tym ożenku.

-Tylko, że Szydłowiecka jeszcze jest młoda! – zawahał się Czarny.

-Zatem gdy dorośnie, a ty marszałku zechcesz się z nią żenić, to mi się przypomnij, a wstawię się za tobą. – Obiecał władca i zwrócił się do Lasoty, który przysłuchiwał się całej rozmowie w milczeniu. – Lasota, a ty co nic nie mówisz?

-Domyślasz się panie, że podkanclerzym został Mikołaj Grabia – odparł zapytany.

-To już bez znaczenia, gorzej by było, gdyby został kanclerzem. Co tam jeszcze piszą, Lasota!

-Twoja panie matka, królowa Bona pyta, czy już zamyślasz o ożenku?

-Nie chcę się jeszcze żenić. Wszyscy tylko by mnie żenili – rozzłościł się August. – Niech lepiej pani matka pomyśli o moich siostrach, bo lata już mają swoje, a nikt o nie me zabiega.

-Coś będzie trzeba przedsięwziąć, panie.

-I ja tak myślę Lasota i powiem ci, że pojedziesz do zachodnich krajów w mojej sprawie, aby mi tam wyszukać małżonkę.

-Ależ panie! Ja się na tym nie znam! – Próbował się wykręcić zaskoczony dworzanin.

-Wszystkiego się nauczysz, a ktoś jechać musi.

-Wolałby panie zostać na Litwie.

-Nie wysyłam cię przecież na zawsze, a wszak jesteś moim sekretarzem. Najlepiej będzie, gdy to ty pojedziesz z tą misją – dodał stanowczo książę.

-Panie, a jeśli wybiorę taką, z której nie będziesz zadowolony?

-Nie bój się, Lasota. Pojedziesz i masz się tylko rozglądać, ale nic nikomu nie będziesz obiecywał. Chcę tylko, aby przestali mnie szarpać tą żeniaczką – wytłumaczył i dodał. – Na mnie już czas. Następnie obładowany w łuk i strzały, z małym bagnecikiem u boku, ruszył w towarzystwie pięciu innych myśliwych w drogę. Lasota zaś siedział i myślał nad tym wszystkim, gdy usłyszał głos Czarnego.

-Nie frasuj się panie sekretarzu, bo nie ma powodu do zmartwienia, a tak to zobaczysz trochę Europy.

-Tylko, że to nie taka prosta sprawa. – Odrzekł niepocieszony Lasota i powoli odszedł.

Tymczasem bracia Radziwiłłowie zostali sami i upewniwszy się, że nikt ich nie słyszy, zaczęli prowadzić rozmowę.

-Bez potrzeby się wygadałem. – Zwrócił się Czarny do Rudego. – Ale teraz inna rzecz jest ważniejsza.

-Co ci chodzi po głowie bracie?

-Barbara! Myślę, że jej dni na dworze kniazia są już policzone.

-Nic na to panie bracie nie wskazuje. – Odparł spokojnie Rudy i szybko dodał. – Po czym to poznajesz?

-Jeszcze nic na to nie wskazuje, ale jak kniaź się ożeni, to Barbara przepadnie.

-Nic na to nie poradzimy bracie, a dzięki Barbarze, to już wiele się nam udało.

-Mniemam, że możemy dużo, dużo więcej – i chciwym wzrokiem popatrzył w dal.

-Co ci bracie w głowie siedzi? – zakpił Rudy.

-Trzeba sprawić, żeby to ją kniaź poślubił! – rzekł twardo Czarny.

-Bracie, czyś ty dzisiaj z konia spadł? Wierzysz w takie rzeczy? – i niedowierzająco patrzył na Czarnego.

-Ano wierzę, bo kniaź niezwykle jest zadurzony w naszej siostrze. Jeśli teraz tego nie wykorzystamy, to taka okazja może się nie powtórzyć.

-A jak chcesz tego dokonać?

-Jeszcze nie teraz. W tym roku już nie warto, bo już się kończy, ale z przyszłym rokiem kniaź będzie musiał wybierać! – Rzekł groźnie, a jego oczy biły dziwnym blaskiem.

-Boję się tego, bo możemy przez to stracić wszystko co mamy – zatrwożył się Rudy.

-Albo zyskać dużo, dużo więcej. Do odważnych, jako mówią, świat należy!

-Nie wiedziałem, że taki jesteś odważny – skwitował Rudy i obaj weszli do pałacyku.

***

Wielki książę polował bez ustanku i co jakiś czas jeden z jego towarzyszy wracał do dworku w Rudnikach obładowany upolowanym zwierzem. Tego dnia August jechał z Jurgielisem na przedzie, a za nimi Łyczkas i Dowojna. Nagle dostrzegli przed sobą olbrzymiego tura, który spokojnie skubał trawę.

-Jurgielis! – rzekł cicho August i natychmiast spiął konia. – Ja pierwszy, a ty za mną. – Myśliwy tylko skinął głową, zaś książę przymierzył się dokładnie i strzała mocno wbiła się w brzuch zwierzęcia. Widać było jak nagły ból przeszył zwierzę, które aż przyklękło na przednie nogi i ryknęło przeraźliwie na całą puszczę. Zaraz też strzała Jurgielisa przeszyła mu kark i tur zaczął charczeć ciężko, a z chrap pociekła mu spieniona krew. Myśliwy odczekał chwilę, po czym zbliżył się i rohatyną dobił biedne zwierzę, aby oszczędzić mu cierpienia. Następnie spojrzał na Augusta, który siedząc na koniu z dumą patrzył na największą w tym dniu zdobycz.

-Widzisz, Dowojna – zwrócił się do nadjeżdżającego dworzanina – to jest zdobycz! Dawno takiego nie ubiłem. Będzie ze dwa tygodnie jak ostatnio upolowałem tura, tylko że tamten był młody.

-Ostatnio nam uciekł, panie. – Przypomniał Jurgielis, wycierając swoją rohatynę.

-Ale teraz święty Hubert nam poszczęścił. Będzie parę beczek mięsa.

-Wasza książęca mość może się chwalić i chwalić – kadził mu Dowojna.

-Dobrze go trafiłem, bo nie uciekał – mówił zadowolony August – a ty go dobiłeś – zwrócił się do myśliwego.

-Panie, ale jak go stąd weźmiemy?

-Poradzisz sobie Dowojna, a Łyczkas ci pomoże. Macie czas do wieczora, a my jedziemy dalej.

Zaraz też ruszyli przed siebie. Las miejscami był tak gęsty, że trudno było przejechać, po czym natrafiali na duże polany i niebezpieczne mokradła. Jechali tak jakiś czas, gdy w końcu książę zaproponował.

-Spocznijmy tu na chwilę. – Następnie Jagiellon wyjął z sakwy kawał pieczonego mięsa oraz mały baniak miodu. Swoim bagnetem rozciął mięso i podał towarzyszowi.

-Wasza książęca mość jak zawsze się dzieli – rzekł z uznaniem Jurgielis.

-Dzielę się wszystkim, tylko nie niewiastami – zażartował i obaj wybuchli śmiechem. – A ty chyba ostatnio nie obcowałeś z żadną?

-Ano nie – rzekł onieśmielony Jurgielis. – Mam jedną na oku i wielce mi się spodobała, bo pitrasi dobrze i robotna jest, a różaniec też przy sobie nosi – wyliczał. – Kawał z niej baby i nie jednego by chłopa powaliła.

-Ale chyba nie ciebie, Jurgielis?

-Mnie by nie powaliła – odparł zadowolony.

-To czemu jej nie brałeś?

-Bo ona cały czas o żeniaczce mi mówiła – i od razu się zaczerwienił – a mnie jeszcze do tego nie pilno, panie.

-Młody jeszcze jesteś – przytaknął mu książę. – Wszak masz chyba tyle lat co ja?

-Tak, panie. Dziad mój miał czterdzieści, gdy się żenił, a ojciec miał trzydzieści i sześć roków. Jeszcze młody jestem i siostrę mam pod opieką, co ledwie czternaście lat ma. Gdyby nie ja, to byłaby sierotą, bo ojca kniaź Ostrogski zabił, łotr jeden.

-A za co go zabił? – zapytał z zainteresowaniem August.

-Ojciec próbował pomóc jego żonie, żeby do rodzicieli uciekła.

-Jakże to? Przed małżonkiem chciała uciekać?

-Kniaź Ostrogski to straszny człowiek, który już dwie żony pochował. Ludzie powiadają, że i ta trzecia pewnie do przyszłego roku nie dożyje.

-To twój ojciec służył u niego? – pytał zaintrygowany August.

-Nie, panie. Czasem tylko towarzyszył kniaziowi Ostrogskiemu w polowaniach. Ale jednego dnia nie powrócił. – Tu Jurgielis mocno zacisnął pięści, co nie uszło uwadze Augusta. – Słudzy kniazia Ostrogskiego mówili, że ojca zwierz rozszarpał, ale widać było, że był duszony. Kupcy, którzy przebywali wtedy na jego zamku powiedzieli mi, że ojciec chciał pomóc nieszczęsnej kniahini w ucieczce, ale kniaź ich złapał i w gniewie udusił ojca – mówił wzburzony. – Ślubowałem sobie, że go ubiję, choćby mi przyszło w mękach umierać! Muszę tylko najpierw siostrę odchować, a jak już ją wydam za kogoś, to wtedy pomszczę ojca.

-Straszne rzeczy opowiadasz o kniaziu Ostrogskim. A kniaź to wielka podpora naszego tronu na Litwie i książęca krew.

-Niechby i królewska była – rzekł zapamiętale Jurgielis. – Za zbrodnie musi być pomsta!

-To zapewne i mnie byś ubił?

-Ciebie, panie? Nie! Chyba, żebyś panie pohańbił moją siostrę – odparł niepewnym głosem.

-Szalony jesteś Jurgielis, ale zapamiętaj sobie, że ja nic nie czynię na siłę – i zakończył rozmowę.

Wkrótce potem skończyli posiłek i August chciał ruszać dalej, gdy usłyszał nieśmiałą prośbę towarzyszącego mu myśliwego.

-Panie, muszę jeszcze jedną rzecz uczynić, bo trochę jestem najedzony. Jedną zdrowaśkę i będę z powrotem – i szybko biegł w pobliskie krzaki. Nie minęło jednak wiele czasu, gdy książę usłyszał jego okrzyk. – Chryste! Pomocy, pomocy! – August natychmiast ruszył w jego stronę i dostrzegł za chaszczami Jurgielisa, który już po pas grzązł w bagnie i rozpaczliwymi ruchami próbował wydostać się na powierzchnię.

– Panie, ratuj, ratuj, panie! – błagał. Jagiellon niewiele myśląc wrócił do swego konia po powróz, który był zawinięty przy siodle. Gdy po chwili wrócił na miejsce dostrzegł Jurgielisa, który był zanurzony w bagnie po ramiona. Szybko rzucił mu linę, którą tamten złapał i mocno trzymał. Następnie książę schwycił drugi koniec liny i stojąc w bezpiecznym miejscu zaczął ciągnąć z całych sił. Było to jednak tylko nieudolne szarpanie, gdyż olbrzymi myśliwy tak mocno trzymał linę, że zaczął przyciągać Augusta do bagna.

-Czekaj! – krzyknął książę – Nie zdołam cię utrzymać! Wciągniesz mnie! – i zdenerwowany nie wiedział co zrobić. Tymczasem Jurgielis grzązł coraz bardziej i zaczął rozpaczliwie wołać.

-Pomiłuj, panie! Ratuj, panie! – Po chwili August dostrzegł w pobliżu małe drzewko i szybko obwiązał go liną. Tak zabezpieczony zaczął znowu ciągnąć do siebie myśliwego.

-Jurgielis! Teraz spróbuj! – Ten nie zwlekając szybko naprężył linę i zaczął się wyciągać. Pod naporem jego siły drzewko zaczęło jednak niebezpiecznie trzeszczeć, aż w końcu pękło i Jurgielis znów pogrążył się w bagnie. Przytrzymywana przez Augusta lina zsunęła się wprawdzie trochę, ale wciąż opasywała pień drzewka i Jurgielis znów ją naprężył. W końcu z wielkim wysiłkiem wygramolił się ze zgubnej mazi i padł do nóg zmęczonego Augusta, aby mu podziękować.

-Niech cię panie Bóg błogosławi! – wołał zdyszany – Jak ja ci się panie odwdzięczę.

-Aleś mnie nastraszył! – rzekł uśmiechnięty August. – Wstawaj i siadaj na koń. Wracamy. Na dziś już wystarczy polowania.

-Mój Boże! Prawie ugrzęzłem w tym błocie – mówił przejęty i wsiadał na konia.
-Chybaś zapomniałeś iść na ubocze? – przypomniał August, któremu powrócił dobry humor.

-Już mi się odechciało, panie – odparł Jurgielis i ruszył za księciem.

-Nie wiedziałem, że jesteś taki ciężki. Ważysz chyba więcej od konia, Jurgielis?

-Ano trochę ważę, panie. Raz, gdy przycisnąłem jedną pannę to myślałem, że już oczu nie otworzy.

-Ja bym zapewne już nie otworzył – zaśmiał się książę.

-Dawno się tak nie najadłem strachu, jak dzisiaj. Uratowałeś mi panie życie – rzekł z powagą Jurgielis i zamyślił się na chwilę.

Po niedługim czasie obaj myśliwi wjechali na małą polankę, z której rozpościerał się piękny widok na okoliczny las.

-Panie, niedźwiedzia czuć! – zauważył czujny myśliwy.

-A może to ty popuściłeś ze strachu, Jurgielis? – zapytał August i roześmiał się głośno.

-Panie – rzekł przyciszonym głosem myśliwy i wskazał ręką. – O tam. Piękna sztuka. – Tu August spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył piękną łanię pasącą się w oddali. Obaj zsiedli więc z koni i wolno podeszli do rosnących nieopodal krzewów, za którymi pasła się owa łania. Jurgielis trzymał już w pogotowiu swoją rohatynę, aby ewentualnie dobić biedne zwierzę, zaś August przymierzył się do strzału. Już miał wypuścić strzałę, gdy nagle ich oczom ukazał się dorodny jeleń, który zbliżał się do łani.

-Ooo! – Uśmiechnęli się myśliwi i spojrzeli na siebie radośnie. Po chwili, gdy znów spojrzeli przed siebie, zobaczyli, że dorodny samiec wskoczył na łanię.

-Nie godzi się – rzekł August, a Jurgielis tylko przytaknął. W tym samym momencie za nimi rozległ się pomruk potężnego brunatnego niedźwiedzia, który szedł wprost na wielkiego księcia Litwy. August niewiele myśląc napiął luk i strzelił przed siebie, trafiając w brzuch zwierzaka. To jeszcze bardziej rozwścieczyło niedźwiedzia, który będąc już o krok, powstał na tylnych łapach i chciał runąć na księcia. Jagiellon zdążył jeszcze sięgnąć po swój niewielki bagnecik, aby się nim bronić. W tej samej chwili pojawił się Jurgielis, który na szczęście miał przy sobie rohatynę i tak uzbrojony stanął przed Augustem.

-Panie, uciekaj! – Krzyknął i pchnął ostrze rohatyny w niedźwiedzia. Teraz zaczęła się szarpanina, gdyż zwierzę chcąc się ratować, biło łapami w przebijającą go broń. Jurgielis pchał ją coraz mocniej i głębiej, aż w końcu zwarł się ze zwierzem w morderczym uścisku. Widząc to August pobiegł do koni i krzyknął do myśliwego

-Wytrwaj, wytrwaj! – Przypadłszy do koni chwycił topór, a następnie pobiegł z powrotem. W tym samym czasie niedźwiedź powalił Jurgielisa i przebijając się na wylot jego rohatyną, runął z całą siłą na myśliwego.

-Chryste – zacharczał przeraźliwie Jurgielis i krew chlusnęła na niedźwiedzia, który potężnymi łapami rozrywał ciało biedaka. Widząc to August zamierzył się toporem i uderzył z całą mocą w łeb zwierzęcia, po czym wyrwał topór i uderzył raz jeszcze. Niedźwiedź zawył straszliwie i próbował zahaczyć łapą Augusta, a ten uderzał raz za razem, aż krew bryzgała na wszystkie strony. W końcu zwierzę upadło na ziemię, na której leżał martwy Jurgielis. August ze łzami w oczach odciągnął zakrwawione zwłoki towarzysza, z rozdartym brzuchem i wnętrznościami na wierzchu. Oczy myśliwego wyszły na wierzch, a na martwej twarzy zastygł straszliwy ból.

-Jurgielis !– wołał z rozpaczą August. Następnie klęknął obok niego i obejmując jego głowę, zaczął trząść się jak dziecko. – Jurgielis – powtarzał zdruzgotany, aż w końcu odwrócił wzrok i spojrzał na konającego obok niedźwiedzia.

***

Kilka godzin później do trzech drewnianych pałacyków w Rudnikach zajechała samotna kolaska zaprzężona w czarne konie. Wysiadła z niej zakapturzona kobieta i weszła do głównego, a jednocześnie środkowego pałacyku. Przemierzyła słabo oświetlony korytarz i weszła do książęcego alkierza, w którym pobłyskiwały złote lampy.

-Auguście, co ci jest? – zaniepokoiła się od razu. Następnie zobaczyła siedzącego nieruchomo księcia, który tępym wzrokiem wpatrywał się na złożone na ławie zwłoki Jurgielisa.

-Gdyby nie on, to byś mnie już żywego nie zobaczyła – rzekł głucho August i wskazał na ciało myśliwego.

-Co się stało? Mów! – zawołała przestraszona.

-Olbrzymi niedźwiedź rzucił się na mnie, ale Jurgielis zasłonił mnie i z rohatyną rzucił się na niego. Zanim przybiegłem z toporem, aby dobić zwierza, on go już rozszarpał – rzekł wciąż poruszony tym wydarzeniem. Tu Barbara przycisnęła go do siebie i zaczęła całować jego twarz.

-Dobrze, że Bóg cię ocalił! Miałam złe przeczucia i mówiłam ci Auguście, żebyś zaniechał na kilka dni polowań. Mówiłam! – i tuliła go do siebie.

-Gdybym cię posłuchał, to on by żył. Tyle dni z nim polowałem.

-Nie puszczę cię więcej na polowanie. Już cię samego nie puszczę – oznajmiła i znów mocno go objęła.

-Musisz wiedzieć, że najpierw to ja uratowałem mu życie, bo utopił by się w bagnie. Potem cały czas powtarzał, że nie wie jak mi się odpłaci za ten uczynek. A później, gdy już wracaliśmy, to on uratował mi życie, tylko że przez to zginął – rozpamiętywał August.

-Też go żałuję Auguście, bo był ci bardzo oddany.

-Gdyby Jurgielis nie dostrzegł tej łani, to wrócilibyśmy żywi do Rudnik. Gdybym tylko kazał jechać dalej. On miał tyle lat co ja, Barbaro

-Taka już wola Pana Boga.

-Gdyby te konie były bliżej, to może bym zdążył przybiec na czas – mówił nerwowo. – Ale wtedy zapewne koni by się spłoszyły, widząc w pobliżu niedźwiedzia.

-Auguście, już wszystko dobrze – próbowała go uspokoić.

-Gdybym je dzisiaj zabrał – i wskazał na dwa duże psy, Sybillę i Gryfa, które leżały u jego stóp. – Tylko, że one wczoraj strasznie się natrudziły – i zaczął je głaskać.

W tym samym momencie do komnaty wszedł Dowojna, który chcąc się przypodobać księciu, zaczął go chwalić.

-Doprawdy zacna sztuka, panie. Taki potężny niedźwiedź. Będzie się czym chwalić.

-Czym mam się chwalić, Dowojna? – zdenerwował się książę – Tym, że straciłem najlepszego myśliwego?

-Panie. Myśliwych nie brakuje, będzie inszy.

-Wyjdź głupcze, bo głupio mówisz. Precz ode mnie! – i po tym rozkazie Dowojna w pośpiechu wyszedł. – Barbaro, zrobisz coś dla mnie?

-Auguście, przecież wiesz, że dla ciebie zrobię wszystko.

-Jurgielis opiekował się siostrą, która ma tylko czternaście lat. Boże miłosierny, jak jej to będzie powiedzieć – i zgnębiony kiwał głową. – To szlachcianka, wprawdzie nie obyta, ale weź ją pod swoją opiekę.

-Będę dla niej jak matka, Auguście – zapewniła go i objęła raz jeszcze. On zaś cały czas spoglądał na zwłoki swego wybawcy, który ocalił go od niechybnej śmierci.