
Mijały tygodnie, a August robił wszystko, aby jeszcze bardziej rozkochać w sobie Barbarę, stąd też obdarowywał ją najróżniejszymi prezentami, które ona wdzięcznie przyjmowała. Nic też dziwnego, że wojewodzina trocka była wesoła i w przeciwieństwie do poprzedniczek, nie zanudzała wielkiego księcia. Ten wprawdzie co jakiś czas odrywał się do spraw państwowych, ale zaraz potem wracał do swej ukochanej.
Wiosna 1546 roku była piękna i słoneczna, tak że aura sprzyjała młodym kochankom. W piękne niedzielne popołudnie wojewodzina trocka od samego rana stroiła się w to, co miała najlepsze, aby jeszcze bardziej spodobać się Augustowi. Co chwila przeglądała się w lustrze i nawet nie zauważyła, jak do jej komnaty weszła jej matka Barbara Radziwiłłowa. Przez chwilę z zadowoleniem spoglądała na córkę, po czym przemówiła.
-Moje dziecko. Ja z twoim ojcem żyłam dobrze, ale jak patrzę na ciebie i kniazia, to aż mi się chce płakać z radości. Wycierpiałaś dużo przy Gasztołdzie, ale teraz Pan Bóg ci to wynagradza. Gdyby on był jakimś wojewodą, a nie kniaziem.
-Ale to nie jest ważne, pani matko – wtrąciła Barbara.
-Cóż ty mówisz, córko! Przecież to wielki kniaź, a ty jesteś jego poddanką i kiedyś cię zostawi. Oby jak najpóźniej.
-Pani matko – odrzekła jej smutno – nie przypominaj mi o tym. – Poprosiła wojewodzina, ale kasztelanowa wileńska nie zamierzała kończyć na tym rozmowy.
-Są tajne sposoby, o których jeszcze jako panna słyszałam w Polszcze. – Po tych słowach Barbara nieco się zezłościła na swoją matkę.
-O czym myślisz, pani matko?
-Musisz tak osiodłać kniazia, aby świata poza tobą nie widział. – Tu nieco się zastanowiła i krótko dodała. – Chociaż kniaź już poza tobą świata nie widzi
-No, właśnie – wtrąciła z zadowoleniem.
-Tylko, że tu na Litwie jest głośno o tym, że chcą go znowu ożenić. Kanclerz Hlebowicz mówił mi, że podobno sam papież Paweł, chce wydać swą siostrzenicę za wielkiego kniazia.
-August nie myśli o żeniaczce.
-Dzisiaj nie myśli, jutro nie myśli, ale pojutrze może pomyśleć. To twoja jedyna nadzieja, aby go jak najdłużej zatrzymać przy sobie.
-Pani matko, już dobre dwa lata jest przy mnie i jakoś mnie nie zostawił – odrzekła po chwili zastanowienia.
-Bo pierwsze dwa lata są najpiękniejsze, a potem już tak nie jest, jak wcześniej. A mężczyźni już tacy są, że te, które tak bardzo miłowali, po jakimś czasie stają się nudnawe – i ze złością dodała. – I wtedy za innymi zaczynają wodzić tymi swoimi ślepiami.
-Jak prawdziwie miłuje, to nie patrzy na inne – wtrąciła smutno.
-Nie patrzy? Nawet jak mu ślepia wybijesz to po omacku będzie szukał. Gdy się stara o ciebie to jest taki dobry, jakby świętym miał zostać, ale jak się już z tobą ożeni, to ho, ho, ho. I jeszcze pije na umór, aż go w twoim łożu niemoc położy. – Tu popatrzyła na córkę i złośliwie przypomniała. – Zapomniałaś już co czynił Gasztołd?
-Nie, ale też nie wszyscy są tacy, pani matko.
-A skąd pomiarkujesz, że ten jest inny, niż pozostali? Na głowie przecież tego nie ma zapisane – zadrwiła ze swojej córki.
-Trzeba takiego znaleźć – rzekła z uśmieszkiem – i umieć go sobie wychować.
-Jaka ty jesteś mądrutka, nawet nie wiedziałam! – oznajmiła gniewnie. – Pamiętaj córko, że nie każdego sobie wychowasz. Mężczyzna, jeśli zechce to się dla ciebie zmieni, ale jeśli nie zechce, to ty się musisz zmienić.
-Pani matko, co się będę frasować na zapas – rzekła wesoło. – Sama przecież mówisz, że i tak będzie to, co nam Pan Bóg zapisał.
-Ale od tego ma się rozum, aby myśleć zawczasu, bo potem tylko płacz pozostaje. Pomyślałam sobie – i po tych słowach spojrzała na uśmiechającą się w lustrze córkę. – Już się tak nie strój, bo i tak mu się spodobasz, tylko mnie słuchaj. – Barbara widząc, że matka nieco się zdenerwowała, złożyła ręce jak do pacierza i słuchała jej wypowiedzi.
-Słuchasz mnie czy kpisz ze mnie? – rzekła głośniej kasztelanowa.
-Wybacz mi, pani matko.
-Pomyślałam, że jest dobry sposób, aby otumanić kniazia tak, jakbyś była jedyną na tym świecie. – Barbarze jednak nadal zbierało się na żarty.
-A jakżeż to uczynić pani matko? Chyba, żeby go zamknąć pod kluczem?
-Pod kluczem to się ciebie zamknąć powinno! – zezłościła się na dobre Radziwiłłowa – a zwłaszcza twoją siostrę. Boże miłosierny. Wstyd to okrutny, że nikt jej nie chce. Nic to, pójdzie do klasztoru. – Tu kasztelanowa wileńska przerwała swą wypowiedź i po króciutkim namyśle kontynuowała to, co zaczęła wcześniej. – Gdy kniaź się pojawi, to podamy mu pewną strawę do zjedzenia. Wtedy zobaczysz jak bardzo go osiodłasz, córko. Do studni wskoczy, jeśli mu rozkażesz – dokończyła zadowolona z siebie.
-Wielce jestem ciekawa, co to takiego?
-Już to przygotowałam. Kniaź niczego się nie domyśli, bo sama to sporządziłam, bez niczyjej pomocy.
-Ale, co to takiego?
-Ugotowałam strawę z tłuściutkiego czarnego koguta i z kociego łba.
-Łeee – skrzywiła się Barbara. – Aż mi się słabo zrobiło, gdy o tym pomyślałam.
-Niech cię nawet mdłości wezmą, ale na jakiś czas kniaź będzie twój. A potem się zobaczy, co dalej.
-Nie zgadzam się na to, pani matko. Jeśli mnie miłuje, to dobrze, a jeśli nie, to niech idzie precz – oznajmiła zdecydowanie.
-Teraz tak mówisz, ale gdyby odchodził, to byś włosy z głowy rwała.
-Ale kniaź tego świństwa nie strawi!
-A kto mu o tym powie? Ewa namówiła Adama na zakazane jabłko, to myślę, że i ty namówisz go na tę strawę.
-Nie, pani matko! – rzekła stanowczo. – Wierzę, że on mnie nie zostawi. A jeśli mnie miłuje… – i tu nieco się zawahała. – To może mnie poślubi.
-Oj ty durna! Wierzysz w to, że kniaź cię poślubi? Taki wielki pan ma się ożenić ze swoją poddanką? Z kim ty chcesz się równać, skoro jego żoną była córka samego cesarza! – Oznajmiła jej drwiącym tonem.
-Pani matko, zrobi jak zechce, a to wiem, że pradziad Augusta, Jagiełło, który sam był Litwinem, pojął za żonę Sofkę z litewskiego rodu – przypomniała Barbara.
-Tylko, że to byli Holszańscy, a nie Radziwiłłowie. A to ci jeszcze rzeknę, że król Jagiełło był sam, a kniaź August ma ojca i matkę, których już raz posłuchał przy ożenku i drugi raz spełni ich wolę.
-Ale przecież nasz ród nie jest gorszy od Holszańskich – nie ustępowała Barbara.
-Takie coś, to zdarza się raz na sto lat. – Studziła jej zapały Radziwiłłowa.
-Sto lat dawno minęło, a więc może mnie też szczęście dopisze.
-Już siostra twego ojca, Anna Radziwiłłowa, która tak jak ty owdowiała i była księżną na Mazowszu, miała wyjść za króla Zygmunta Starego. Podobno ojciec naszego kniazia myślał poważnie o ślubie z twą ciotką i nawet przesłał jej swój portret z myślą o ożenku, tylko że się rozmyślił i ożenił się z księżniczką węgierską. A skoro ojciec kniazia Augusta nie ożenił się z twą ciotką, która rządziła Mazowszem, to tym bardziej kniaź nie ożeni się z tobą, wdową po wojewodzie trockim. Co tak zmarkotniałaś?
-Czemu tak jest pani matko, że jeden rodzi się królem, a drugi jego poddanym? – Zapytała z dziecinną prostotą Barbara.
-Kiedyś i ja o to samo pytałam, ale człowiek nie wybiera, gdzie mu przyjdzie się narodzić. – I ciężko westchnęła.
-Czemu ten świat jest taki niesprawiedliwy! Jeden ma wszystko, a drugi nic.
-Nie narzekaj, dziecko, bo Pan nasz Jezus Chrystus narodził się w stajni i nie narzekał. – Tu Radziwiłłowa popatrzyła chwilę na córkę i wyszła. Barbara zaś zostawszy sama, smutno patrzyła w lustro, aż w końcu rzekła sama do siebie.
-Co on we mnie widzi?
Wojewodzina patrząc z zadumą na swe oblicze w lustrze nie zauważyła nawet, że do jej komnaty weszła siostra Anna.
-Ale się siostruniu mizdrzysz do naszego kniazia. Jeszcze cię może weźmie za żonę – rzekła złośliwie.
-To ciebie prędzej poślubi, bo jesteś starsza i jeszcze panna – odcięła się jej Barbara.
-To prawda. Któżby chciał taką wydojoną wdowę jak ty. No, może ten Ościkiewicz, co mu pięćdziesiąt lat na ten koński kark włazi.
-Myślę, że ty będziesz dla niego stosowniejsza, bo już do trzydziestki dochodzisz.
-Mam czas. Ja tam za byle kogo nie pójdę. Już wolę raczej do klasztoru.
-To czemu biegłaś do kaplicy i oddawałaś się modłom, gdy wojewoda witebski przyjechał do naszego brata ze swoim synem?
-Modliłam się o to, żeby cię kniaź zostawił i wydał za jakiegoś garbatego dziada.
-Czasem nie dowierzam, że jesteś moją siostrą – rzekła smutno Barbara.
-Jak już zostanę wojewodziną, to nie będę się do ciebie przyznawać. A ciebie kniaź niedługo zostawi, bo jego żałoba już skończona i sam papież chce go szybko ożenić.
W tym samym momencie do komnaty weszła ich matka i nieco zdyszana przemówiła do swej młodszej córki.
-Barbaro, chodź już, bo kniaź zajechał! – Po tych słowach wojewodzina trocka ruszyła za swą matką. – Mam z tobą tylko utrapienie, bo cały czas muszę coś robić, byście mogli się widywać. – Strofowała ją po drodze kasztelanowa wileńska, zaś Barbara wesoło odparła.
-Po to córki mają matki.
Po chwili obie przedstawicielki rodu Radziwiłłów kłaniały się wielkiemu księciu Litwy, zaś ten pięknie wystrojony skłonił się nieco przed nimi. Po chwili kasztelanowa wileńska nieco zmieszana, znów zwróciła się do Barbary z naganą w głosie.
-Stroisz się tylko, a ja sama witam naszego kniazia. Wygląda to tak, jakby wasza książęca mość do mnie przyjechał.
-A kto tam wie – odparła Barbara i uśmiechnęła się do Augusta.
-Chyba dzisiaj krzywo spałaś. – Skarciła ją matka, ale teraz włączył się książę.
-Sprawy państwowe zatrzymują mnie w Brześciu, ale pomyślałem, że już kilkanaście dni nie byłem w Wilnie.
-Wasza książęca mość pewnie prosto z drogi, to musi być głodny. Każę coś podać do zjedzenia, chociaż jakowąś strawę na pokrzepienie – zatroszczyła się Radziwiłłowa.
-Nie… – rzekła Barbara i ugryzła się w język, gdyż zauważyła srogie spojrzenie matki.
-Dziękuję ci pani, ale nie jestem głodny. – Oznajmił książę, a następnie zwrócił się do Barbary. – Pozwól pani ze mną. – Następnie oboje odeszli w stronę stawu, który znajdował się z tyłu za pałacem radziwiłłowskim.
W tylnej części ogrodu rozciągały się rozległe sady wisien, jabłoni i innych drzew owocowych. Tam też między drzewami książę litewski spacerował z wojewodziną trocką.
-Może to nieprzyzwoite, ale ja tak bardzo lubię. – Odezwał się August i objął Barbarę za ramię, ona zaś swoją dłoń położyła mu na biodrze. Szli tak objęci i raz po raz wymieniali się pocałunkami.
-Gdyby inni widzieli, że tak chodzimy, to dopiero wtedy oburzaliby się na takie zachowanie – rzekła radośnie Barbara.
-Widziałem to przed kilkoma laty i bardzo mi się to spodobało. A z tobą Barbaro jeszcze bardziej mi się podoba. – Po tych słowach zatrzymali się i długo patrzyli sobie w oczy.
-Nie było cię tak długo, że już nie wiedziałam co robić. Czasem ku pokrzepieniu czytałam Biblię, ale i wtedy myślałam o tobie – i przytuliła się mocno do niego.
-Ja też o tobie myślałem, Barbaro. Jakże mi cię strasznie brakowało! Ale coś ci przywiozłem, tylko zamknij oczy i chodź za mną. – Wojewodzina posłusznie zamknęła oczy i dała się prowadzić wielkiemu księciu.
-Otworzyłam oczy – zawołała z przekorą Barbara, lecz gdy ujrzała minę Augusta natychmiast je zamknęła.
W pewnym momencie stanęli nad stawami rybnymi, po których malowniczo pływały nenufary, a na brzegach kwitły piękne kwiaty.
-Teraz otwórz oczy. – Oznajmił Augusta i po chwili Barbara ujrzała dwie parki płynących blisko siebie łabędzi.
-Jejku! – i aż podskoczyła z radości. – Mój ty Auguście! – i od razu go pocałowała. Zaraz jednak rozpromienionym wzrokiem znów patrzyła na ptaki. – Słyszałam o nich, ale jeszcze nigdy ich nie widziałam. To są ła-pędzie? – zapytała nieśmiało.
-Tak, łabędzie. Ptaki miłości. Pomyślałem sobie, że ten staw jest taki pusty, a zatem gdy będziesz tutaj chodzić, to patrząc na nie, pomyślisz o mnie.
-Zawsze Auguście myślę o tobie – zapewniła go gorąco – zawsze. Jakie one są ładne – rzekła z zachwytem patrząc na łabędzie, które podpłynęły blisko nich. – Takie śliczniutkie, takie śliczniutkie! Ale mi dobrze z tobą Auguście. Tak mi dobrze – powtarzała szczęśliwa.
-Jadę na polowanie do Rudnik. Mam tam piękny pałacyk myśliwski.
-I znowu zostanę sama – i uśmiech zniknął jej z twarzy.
-Po polowaniu, wieczorami, będziesz do mnie przyjeżdżała Barbaro, bo Rudniki są niedaleko stąd.
-Mój kochany August! Nigdy o mnie nie zapomina.
-Jeszcze coś dla ciebie przywiozłem.
-Czy będę mogła to dotknąć, tak jak łabędzia?
-Jeśli tylko zechcesz – i uśmiechnął się do siebie.
Niedługo potem znaleźli się na dziedzińcu zamku wielkoksiążęcego, gdzie na samym środku stała olbrzymia metalowa klatka. Z jednej strony, a także od dołu, była ona zabita grubymi deskami.
-Co tam jest? – zapytała zaciekawiona i w tej samej chwili dostrzegła olbrzymiego lwa, który na ich widok ryknął tak głośno, że Barbara przerażona schowała się za Augustem.
-Możesz go dotknąć i pogłaskać Barbaro – rzekł rozbawiony August.
-Ale ty pierwszy Auguście – odparła wciąż przestraszona bliskością nieznanego jej zwierzęcia. – Co to jest za zwierzę?
-To jest diabeł, inaczej czart, jak powiadają na Litwie – odparł z udawaną powagą August.
-Żartujesz sobie ze mnie, bo diabeł podobny jest do człowieka, a on nie przypomina ciebie Auguście – odparła z przekorą i szybko dodała. – Dla mnie to duży kot. Taki król kotów.
W tym samym momencie na dziedziniec zamkowy wjechał uradowany niczym dziecko Mikołaj Rudy Radziwiłł.
-Wasza książęca mość, mam syna. Syna! – wołał. Zaraz jednak dostrzegł wielką klatkę i zsiadłszy z konia zbliżył się do Augusta i Barbary. – Boże miłosierny, toż to lew. Zwierz zza morza. Widziałem takiego w Wiedniu.
-Masz panie podczaszy syna? – zainteresował się książę.
-Tak panie – odparł szczęśliwy – wreszcie syn. Tyle czasu czekałem, ale wreszcie jest.
-Jak będzie miał na imię?
-Tak jak ja, Mikołaj!
-To może okażesz teraz trochę wyrozumienia dla Katarzyny, skoro już ci urodziła syna – wtrąciła się Barbara.
-Musi mi jeszcze urodzić drugiego, bo pojąłem w czym jest rzecz – rzekł z dumą w głosie Rudy.
-Zatem co czynić, aby urodził się syn, a nie córka? – zażartował August
-Jest panie jeden niezawodny sposób. Sam się posłuchałem tej rady i syn mi się urodził, a wcześniej tylko dwie córki mi się urodziły.
-Zatem mów, panie podczaszy – niecierpliwił się książę.
-Trzeba się miłościwy panie zapatrzyć na konia i czynić tak samo jak koń – mówił przejęty. August zaś widząc jego poważną minę zaśmiał się głośno, a wraz z nim Barbara.
-Mniemam bracie, że się głupot nasłuchałeś. Dziękuj Bogu, że dał ci syna i dziękuj twej żonie, którą chowasz przed całym światem.
-Żona to moja rzecz, siostro – uciął krótko Rudy i zajął się oglądaniem lwa. Barbara zaś będąc nieco zła, szła powoli do pałacu swojego brata.
-Barbaro, co ci jest? – zapytał idący obok książę.
-Jeszcze się pytasz, Auguście?
-Nie pojmuję.
-A o diable, który jest lwem, też nie pojmujesz? A byłam taka zadowolona – rzekła z wyrzutem.
-Barbaro, przecież to był tylko żart.
-Żartuj sobie z każdego, Auguście, tylko nie ze mnie! – rzekła stanowczo.
-Już nie będę, obiecuję – odparł szybko, ale po twarzy błąkał mu się przekorny uśmieszek.
-Śmiejesz się? Dobrze. To zobaczymy kto się będzie śmiał wieczorem – rzekła obrażona. – Pewnie będziesz chciał coś ode mnie.
-A co takiego? – zażartował.
-Tego, co mąż chce od małżonki – rzekła obrażona. – Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni! Wybacz mi Auguście, ale źle się poczułam i wieczorem chcę się wcześnie położyć.
-Barbaro – rzekł smutno.
-No i co? Tak łatwo ci tego nie wybaczę.
-To tak mnie witasz? – zapytał nieco urażony.
-To dla twego dobra Auguście, żebyś oduczył się ze mnie kpić. Czekałeś tyle czasu, to dzień, a może i dwa dni będziesz musiał poczekać.
-Barbaro, tak nie można! – mówił zaskoczony takim obrotem sprawy i szedł za wojewodziną na krużganki. Wiedział, że jego ukochana tak łatwo mu nie wybaczy, gdyż taką już miała naturę. Książe przyzwyczajał się jednak do tego, bo zrozumiał, że nie ma innego wyjścia.