
Wędruję cieniem
pośród nieodkrytych wcieleń,
gdzie czas jest gęstą mgłą,
a każdy krok staje kołkiem w gardle.
Wszystko tutaj szepcze
popiołem opadający na zimną ziemię.
Śnię o ogniu, który dawno zgasł,
rozmawiam z drzewami bez liści,
z korzeniami w niebie.
Zdradzają tajemnice, których nawet świt
nie chce znać.
Tam, gdzie zegar wieczności stoi,
wskazówki zamarły,
licząc godziny, które nigdy nie nadejdą.
Kruki milczą, choć ich oczy błyszczą do czerwoności.
A ludzie – dusze wciąż szukające nie wiedzą czego
– kroczą w ciszy
niedokończonej modlitwy,
która nigdy nie znajdzie Boga.
Czekają na słońce, które nigdy nie wzejdzie.
Wędruję po śladach grzechu pierwotnego
bez wyraźnego początku
i widoków na koniec.