Poszło o drobiazg: zniknął blok.
Myślałem, że się omsknął w bok.
Sprawdziłem. Gdzie tam. Nie ma go.
Po prostu zniknął. No i o.

Ja do spółdzielni nie mam nic,
ale bez domu ciężko żyć.
To idę. Grzecznie pytam się:
przepraszam bardzo, itede.

A oni do mnie w słowa te:
czyś pan jest trzeźwy, itede.
Nie wytrzymałem. Wiesz, jak jest…
I awantura była fest.

Potem normalka: dołek, sąd.
Choć może, kurczę, to był błąd,
bo człowiek w celi miesiąc gnił,
a jak wróciłem blok już był…