
Błysk, refleks, pamięć… Miałam chyba 4 lata. Mama zabrała mnie do Warszawy. Lewobrzeżna część miasta w gruzach, gdzieniegdzie uporządkowanych, w większości piętrzących się bezładnie w miejscach gdzie kiedyś stały kamienice. Szabrownicy swoje już dawno zrobili. Szłyśmy z Mamą i Ciotką przez odbudowany most. Dla małego dziecka most był zawsze przeżyciem, a tu jeszcze taki długi. Spojrzałam przed siebie – niedaleko, w naszym kierunku podążało dwóch mężczyzn. Dwóch mężczyzn o czarnej skórze! Przystanęłam, byłam zdolna wydać z siebie jedynie mocno zdziwione Ooooo… Po raz pierwszy zobaczyłam „innego” człowieka. Mężczyźni uśmiechnęli się do dziecka.
John był studentem Politechniki. Przyjechał z Togo. Afrykańscy studenci wybierali bardziej praktyczne wydziały, jak Budowniectwo, Mechaniczny, u nas na Elektornice nie było żadnego. Po co komu elektronika w Afryce, skoro brak było infrastruktury – dróg, prądu, domów – ot, busz, pustynia i dżungla – wtedy jeszcze dziewicza. John miał urodę murzynka Bambo z ilustracji wiersza Juliana Tuwima. Znał tylko Warszawę, zaprosiłam go więc do Ciechanowa by pokazać polską prowincję. Spacer po mieście okazał się wyzwaniem. Dorośli obserwowali nas spode łba, a chmara dzieciaków przekrzykując się nawzajem O, jaki ładny murzynek Bambo biegła za nami. Dzieciarnia usiłowała chociażby dotknąć czarnoskórej ręki Johna. Poznać „innego” człowieka.
Wiele lat później w Egipcie. Kierowca taksówki zaproponował wycieczkę do oazy, której nazwy nie pamiętam, kilkadziesiąt kilometrów na południe od Kairu. Gdzieś po drodze stał kościół koptyjski, mała budowla w stylu bizantyjskim na miarę potrzeb pustyni, z jej bezkresnym krajobrazem wypełnionym piaskiem. Stał samotnie od kilkunastu wieków. Teren wokół świątyni był jakby wysypany odłamkami naczyń glinianych. Kierowca zapewniał, że są regularnie uzupełniane. Czy były namiastką artefaktów dla łaknących pamiątek globtroterów? I miały uchronić kościół od stopniowej rozbiórki przez nich?
Pustynia ma posmak zagubienia, zatracenia… Za to oazy są kolebką szczęścia – co może być większym dobrodziejstwem niż cień i woda? Na targowisku, pod palmami, wieśniaczki sprzedawały lokalne produkty. Smak świeżo zebranych, dojrzałych w słońcu pustyni owoców mango pamiętam do dziś. Degustowałam, delektowałam się. Nie zauważyłam, kiedy moja siedmioletnia córka oddaliła się. Panika, poszukiwanie. Gdzieś w środku targowiska stała grupka kobiet okalających moje dziecko. Córka ma bardzo jasną cerę – mleko, śnieg, alabaster… karnacja, która zwraca uwagę nawet w Europie. Tym bardziej na pustyni Egiptu. Kontrast z ciemną, opaloną skórą Egipcjanek był po prostu szokujący. Ciekawość wzięła górę – kobiety swoimi dużymi, szorstkimi, spracowanymi rękami dotykały ją, głaskały, dźgały palcami, szczypały… poznawały „innego” człowieka.