
Siedemdziesiąt dni czekała Elżbieta na swój pogrzeb i dopiero pod koniec sierpnia 1545 roku jej ciało złożono w kaplicy katedry wileńskiej. Jej trumna spoczęła obok trumny stryja Zygmunta Augusta, Aleksandra Jagiellończyka, który w przeciwieństwie do swoich poprzedników nie został pochowany w Krakowie, tylko w Wilnie.
Spodziewano się, że w niedługim czasie szczątki Elżbiety zostaną przetransportowane do Krakowa i złożone na Wawelu. Tak się jednak nie stało, gdyż jej mąż uznał, że Wilno jest równie godnym miejscem spoczynku, jak stolica Polski. W niedługim czasie obok Aleksandra i Elżbiety spoczęła jeszcze trzecia osoba z rodziny królewskiej, która była żoną władcy Wielkiego Księstwa Litewskiego.
August bardzo szybko zapomniał o Elżbiecie, po której pozostał pokaźny posag. Owdowiały władca wiedział jednak jak go roztrwonić. Stracił wprawdzie żonę, ale pozostała mu gorąca wdówka.
Wrześniowe dni upływały pięknie dla wielkiego księcia i wojewodziny trockiej, którzy szybko zapomnieli, że na dworze wileńskim obowiązuje żałoba. Wesoło korzystali z życia i przyjemności.
-Ejże panie, śpisz jeszcze! – poruszył go Lasota. – Czas już wstać.
-Nie budź mnie jeszcze, niewdzięczniku – odparł mu zdenerwowany.
-Czas wstawać panie, bo czekają – i targnął go za rękę.
-Zuchwały się robisz Lasota i zapłacisz za to – i po tych słowach powstał z łoża.
-Chodź panie za mną.
August nic już nie mówiąc, ziewając szedł za nim. W pewnym momencie otworzyły się przed nim drzwi i jego oczom ukazał się niezwykły widok. W sali tronowej na podwyższonych krzesłach siedziało trzech władców, mających insygnia koronacyjne. W środku na najwyższym krześle siedział Kazimierz Jagiellończyk, na którego głowie znajdowała się futrzana czapka z nałożonym na nią diademem. Po jego prawej stronie znajdował się Jan Olbracht, a po lewej Aleksander.
-Witaj wnuku – zaczął Kazimierz – widzę, że włożyłeś na siebie niezwykły strój! – I cała trójka zaczęła się śmiać. August popatrzył na siebie i również się uśmiechnął, gdyż był tylko w długiej koszuli.
-Tak szybko bratanku owdowiałeś i cóż teraz będziesz porabiał? – zaszydził z niego Jan.
-Skąd mam to wiedzieć? – odparł mu August.
-Powiem ci tylko, że dla takiego młodzika jak ty, małżeństwo to nie jest dobra rzecz. – Tu roześmiał się na chwilę, ale widząc, że ojcu i żonatemu bratu nie jest do śmiechu, szybko zmienił narrację. – Ja się nie żeniłem i jakoś przeżyłem. Też miałem nałożnicę, taką jak ty masz, tylko że mi jakoś umarła. – I znowu zaczął się śmiać.
-A ja ci rzeknę Auguście, że będziesz miał przez tę Barbarę nie mniejsze kłopoty, niż ja miałem przez swoją Helenę.
-O czym mówisz stryju? – zwrócił się do Aleksandra.
-Zobaczysz i to już niedługo. – W tym momencie włączył się Kazimierz.
-Niegodnie mój wnuku żyłeś ze swoją Elżbietą, chociaż była taka urodziwa.
-Urodziwa! – zdziwił się August, po czym zaczął się śmiać
-Twoja Elżbieta była wielce urodziwa, a moja Elżbieta, która pochodziła z tego samego rodu co twoja małżonka, była przeciętnej urody. – Tu Kazimierz zaczął mówić głośniej. – I chociaż nie była urodziwa, to ją miłowałem, a wcześniej też miałem nałożnice, i to nawet dwie.
W tym momencie Kazimierz przerwał, gdyż w sali pojawiła się jego żona Elżbieta Rakuszanka. Królowa nie należała do urodziwych i była taka, jak ją opisał przed chwilą Kazimierz. Miała nieco wysuniętą do przodu dolną szczękę, a przy tym była lekko przygarbiona. Jej ton głosu był taki sam, jak przed chwilą jej męża.
-Nie chce mi się wierzyć, że jesteś moim wnukiem, niegodziwcze ty jeden! Tak podle traktowałeś Elżbietę, która wychowywała się w tym samym domu co ja i po mnie otrzymała imię.
-Nie moja to wina, że nas rodziciele przymusili do ślubu, a ja umiłowałem inną.
-Pamiętaj o tym, że król musi miłować tą, którą mu przeznaczono na żonę. Tak się uganiałeś za wojewodziną trocką, że nie upilnowałeś Elżbiety. I dobrze pilnuj tę, którą teraz podobno miłujesz, bo będzie ona miała dużo wrogów – dokończyła drwiąco.
-O czym mówicie? – zapytał zaniepokojony, lecz nie usłyszał odpowiedzi, gdyż teraz przed nim ukazała się Diana di Cordona.
-Tak mnie pohańbiłeś i chciałeś mnie oddać pierwszemu lepszemu. Ale wolałam do Boga niż do tamtego.
-Przecież chciałem dla ciebie dobrze – odparł jej zmieszany August.
-Nie zasłużyłam sobie na to, co mi panie uczyniłeś, podobnie jak ona. – Tu wskazała na znajdującą się przy ścianie trumnę.
-Już odespała to wszystko, czego nie zdążyła na ziemi – stwierdziła Elżbieta Rakuszanka. W tej chwili podniosło się do góry wieko owej trumny i oczom Augusta ukazała się Elżbieta, która stanęła obok niego. Była taka sama jak ją zapamiętał.
-Elżbieto to ty? – zapytał nie wiedząc co powiedzieć.
-Tak, to ja. Jakże żałuję, że byłam ci wierna, a ty mnie zdradzałeś i podle oszukiwałeś. – I uderzyła Augusta prosto w twarz. – Marzyłam o tym za życia, aby choć raz ci przyłożyć w gębę, za wszystkie moje zniewagi.
-Ale przecież… – Lecz Elżbieta nie pozwoliła mu dokończyć.
-Cóż ty możesz mi powiedzieć, że byłeś niegodziwcem, na którego tak czekałam.
-Przecież płakałem po tobie – wtrącił szybko August.
-Może i płakałeś po mojej śmierci, ale krótko i szybko pocieszyłeś się w ramionach tej nierządnicy, która przede mną klęczała – i szyderczo się uśmiechnęła. – Teraz trwonisz na nią moje pieniądze, ale ci rzeknę, że czekam na nią, czekam niecierpliwie.
-Cóż ci ona winna? – zapytał przerażony.
-Dużo mi winna, bo ja też chciałam być z tobą codziennie w łożu, a nie tylko od wielkiego święta.
W tej chwili August zaczął się cofać, aż zawadził o coś nogami i przewrócił się do tyłu. Po chwili zorientował się, że leży na łożu, a nad nim stanęła Elżbieta.
-Wtedy nic nie mogłam, bo ty nie chciałeś, ale teraz będziesz musiał. – Tu August spostrzegł, że jej twarz szybko żółknie i robi się taka sama, jak ją ujrzał po śmierci w trumnie.
-Chodź do mnie, Auguście – i pochyliła się nad nim, aby go pocałować.
-Nie. Nie chcę! – wrzasnął.
-Co ci jest Auguście? Nie chcesz, abym cię pocałowała? – zapytała wojewodzina trocka i ucałowała go w usta. – Wrzasnąłeś tak głośno. Zapewne to jakiś sen?
-Nie pytaj Barbaro! Zmora mnie chciała całować. Jak dobrze, że to tylko sen – i odetchnął, a następnie przykrył się okryciem z łoża, na którym spał razem z Barbarą.
***
W południe August i Barbara w towarzystwie obu Radziwiłłów płynęli na niewielkiej, lecz pięknie wykonanej barce. Słońce mocno grzało nad przepięknym jeziorkiem, które znajdowało się w pobliżu Wilna. Atmosfera była nader wesoła, gdyż towarzystwo nieco sobie podpiło w trakcie płynięcia. Wreszcie nastała dłuższa cisza, którą przerwał dopiero marszałek litewski, nieco już znudzony tym wszystkim.
-Otrzymałem dziś list z Krakowa od twoich panie rodzicieli.
-Zatem mów, marszałku – rozkazał nieco zmęczony August.
-Nic ciekawego mi nie napisano, tylko obojga królestwo zapytują mnie, czy już panie przebolałeś śmierć swej małżonki?
-Odpisz panie marszałku, że jeszcze boleje w każdy wtorek, czwartek i sobotę – zażartował władca ku radości wszystkich, a zwłaszcza Radziwiłłów. Po chwili jednak poważnie oznajmił. – Do mnie też pisali rodziciele. I tak myślę, że chyba jakiś pomór nastał w naszych państwach, bo ledwie co umarła moja małżonka, a ostatnio skonał prymas Gamrat. Trzeba będzie odpisać na listy. – Tu pomyślał o Lasocie, lecz po chwili spojrzał na smutną twarz Barbary. – Co ci, pani?
-Nic, tylko sobie przypomniałam, jak to było u mnie w domu, gdy umierał jeden po drugim.
-Panie – wtrącił się Rudy, aby zmienić smutny temat – kogo zamyślasz mianować na prymasa?
-Cienie, panie podczaszy – zażartował August ku radości pozostałych.
-Ostatnio wasza książęca mość okrutnie ze mnie żartuje.
-Dobrze jest się czasem pośmiać, czyż nie – i spojrzał na Barbarę.
-O tak – odparła i uśmiechnęła się do niego.
-Moi rodziciele piszą mi, że chcą mianować na to stanowisko księdza biskupa Dzierzgowskiego.
-To podobno wielki sługus twojej panie matki, naszej miłościwej pani. – Wtrącił Czarny, który dobrze orientował się w sytuacji politycznej w Polsce.
-To prawda. Tak naprawdę to moja pani matka rządzi teraz w Polszcze, bo mój czcigodny ojciec w większości spraw jej ustępuje, ale chwała Bogu, nie we wszystkich.
-Panie, a może by tak mianować księdza podkanclerzego Maciejowskiego? – zaproponował Czarny. – On cię panie zawsze popierał.
-Prawda jest taka panie marszałku, że ja rządzę Litwą, a rodziciele Polską. Nie przeforsuję podkanclerzego na prymasa, bo pani matka na to nie pozwoli. Tylko tak myślę, że nie będę protestował przeciwko Dzierzgowskiemu, bo i tak nic nie wskóram, ale za to zażądam, aby księdza podkanclerzego przeniesiono z kapituły kujawskiej na krakowską.
-Bycie biskupem krakowskim znaczy prawie tyle samo, co bycie prymasem.
-Dobrze mówisz marszałku. Będę zatem dopinał, aby ksiądz Maciejowski dostał to biskupstwo i zachował jednocześnie urząd podkanclerzego. Wprawdzie prawo tego zakazuje, ale przecież to król stanowi prawo. – Tu nastała chwila milczenia, po czym August zwrócił się do Czarnego. – Uczyniłeś panie marszałku, tak jak rozkazałem?
-Kosztowności, stroje i klejnoty po twojej panie zmarłej małżonce wysłałem pod eskortą dziesięciu ludzi do Wiednia, tak jak mi panie rozkazałeś.
-To dobrze, a co z tą dwórką Elżbiety?
-Już jej przeszło, chociaż trochę jeszcze gada głupoty. Zamknąłbym ją panie na trochę w lochu, to wtedy by się do końca opamiętała.
-Słabe masz lochy, marszałku, to pewnie by z nich uciekła. – zażartował z niego August, ale po chwili z powagą dodał. – Dużo kłapała na mnie złego, ale to poddanka Habsburgów i ulubiona dwórka Elżbiety. Myślę jednak, że zanim dojedzie do Wiednia, to już jej przejdzie.
-Wasza książęca mość – zaczął niepewnie Rudy – nie chciałbym się wtrącać, bo to nie moja rzecz, tylko twoja panie, ale jest przyjęty zwyczaj, że odsyła się rodzicielom zmarłej małżonki część posagu.
-Wiem o tym panie podczaszy, ale jeszcze prawie nie napocząłem posagu. Jak wydam z połowę, to wtedy o tym pomyślę. Czekałem na posag dwa lata, to niech i oni poczekają, aż im zwrócę część pieniędzy. – Po tym oświadczeniu Augusta wszelka rozmowa zamarła, gdyż Rudy zrozumiał, że bez potrzeby poruszył ten temat. Zapewne naraziłby się na gniew władcy, ale na szczęście dla niego była jeszcze siostra Barbara, a ta była dla swego rodzonego brata, niczym dobra wróżka.
Niedługo potem barka dopłynęła do dużej tratwy, na której czekali już słudzy. August pierwszy stanął na niej i podał dłoń ukochanej, która zgrabnie przeszła z jednego obiektu pływającego na drugi. Po niej barkę opuścili Radziwiłłowie, którzy pokłonili się przed władcą.
-Dziękujemy ci miłościwy panie za to płynięcie – oznajmił wdzięcznie Czarny i znów się pokłonił przed Augustem, podobnie jak Rudy.
-Jakże to, nie posilicie się z nami?
-Wybacz nam panie – przemówił znów Czarny – ale mamy kilka ważnych spraw do załatwienia.
-Moja małżonka panie, ciężko mi ostatnio choruje – wtrącił niepewnie Rudy. August, który zapragnął być wreszcie sam ze swoją ukochaną, nie zamierzał ich wcale zatrzymywać. Postanowił jednak raz jeszcze zażartować z Rudego.
-Panie podczaszy, widziałem twoją małżonkę najwyżej dwa razy i nie zdążyłem się jej nawet przyjrzeć, bo tak szybko zniknęła.
-Wyzdrowieje, to ci się panie pokaże – i ukłoniwszy się wsiadł do łódki, a za nim Czarny.
Po krótkiej chwili, gdy już nieco odpłynęli od tratwy, marszałek litewski naskoczył na swojego stryjecznego brata.
-Już nawet wielki kniaź ci przygaduje, że pokazujesz się z nią raz na rok.
-Muszę ją nauczyć rozumu i nauczę – odparł krótko Rudy.
-Pamiętaj, że kniaź krzywo na to patrzy, a ja i twoja siostra Barbara, nie pochwalamy tego.
-Czego nie pochwalasz bracie? Czego? – Zdenerwował się tak bardzo, że aż się zaczerwienił. – Skoro masz mi to za złe, to ci powiem, że trzy lata minęły, jak ją wziąłem za żonę, a syna mi nie urodziła.
-Jeszcze ci bracie zdąży urodzić, bo przecież córki już ci urodziła. – Uspokajał go Czarny, ale tamten jeszcze bardziej się zdenerwował.
-Urodziła, tylko, że jedna zaraz umarła i licho wie, czy ta druga nie umrze. Wszyscy mamy już dobre trzydzieści lat, a nikt nie ma następcy. Ty bracie jakoś o żeniaczce nie zamyślasz, a brat twój taką sobie wziął za żonę, że dziecięcia mieć nie może. Zatem tylko ja pozostaję, aby nasz ród nie zaginął.
-Wierz mi bracie, że myślę o żeniaczce i to poważnie. – Po tych słowach Rudy nieco się uspokoił i zaciekawiony od razu zapytał.
-A z kim? – i nieco się uśmiechnął.
-Z Elżbietą Szydłowiecką, którą opiekuje się hetman Tarnowski. – Po tych słowach podczaszy litewski aż pokiwał głową.
-Ciekawe zamysły bracie, bo to dziedziczka wielkiej fortuny, ale z tego co mi wiadomo, to jeszcze dziecko.
-Jakie tam dziecko. Dwanaście lat jej minęło. – Oburzył się nieco Czarny, ale zaraz dodał ze spokojem. – Przecież poczekam, aż dojdzie do lat sprawnych.
-Przyznasz zatem, że nie mamy następcy. Kazałem zamknąć moją małżonkę na kilka dni w kaplicy, aby się modliła i myślała tylko o tym, jak urodzić syna.
-Przestań już głupieć bracie! – Krzyknął na cały głos Czarny i wysiadł z łódki, gdyż właśnie dopłynęli do brzegu. – Rób co chcesz, bo to twoja sprawa, a ja muszę pozyskać podkanclerzego Maciejowskiego, bo on w dobrej komitywie z hetmanem Tarnowskim. Myślę, że mi dopomoże w tym, aby hetman oddał mi swą wychowanicę za żonę.
-A jak pozyskasz podkanclerzego Maciejowskiego?
-Napiszę do niego, że starałem się, aby to on został się prymasem, ale że teraz to być nie może, to doradziłem kniaziowi, aby przeniesiono go na biskupstwo krakowskie i pozostawiono mu małą pieczęć. – Tu Rudy aż się pogłaskał po brodzie, po czym oznajmił.
-Dobra to myśl, tylko że ryzykowna.
-Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Napiszę też księdzu podkanclerzemu, żeby był dobrej myśli, a jak już otrzymam od niego odpowiedź, to wtedy wspomnę mu o Szydłowieckiej. – Tu Rudy powiedział jednak coś, co osłabiło Czarnego.
-Tylko nie wiadomo, czy ona będzie mogła rodzić?
-Wierz mi bracie, że będzie rodziła rok po roku, bo ja wiem jak się o to postarać. – Wypowiedź ta wyprowadziła z równowagi podczaszego litewskiego, który wręcz się wściekł.
-Mniemasz bracie, że ja nie wiem, co się w łożu czyni?
-Może i wiesz, ale partaczysz bracie, skoro ci się same córki rodzą – dociął mu marszałek.
-Co, co! – i o mało nie pękł ze złości. – Konia mi dawać, do diabła, ale to szybko – krzyknął na swego sługę, który podbiegł do swego pana z wierzchowcem. Po chwili Rudy galopował już w kierunku swej rezydencji, zaś Czarny zanosił się od śmiechu. Po dłuższej chwili zastanowił się nieco i ze smutkiem powiedział sam do siebie.
-Co ja najlepszego zrobiłem? Biedna Katarzyna. Panie miej ją w swej opiece.
***
Tymczasem wielki książę wraz z ukochaną spożywali na tratwie niezwykle urozmaicony obiad, który posmakował zwłaszcza wojewodzinie trockiej.
-Nie masz pojęcia Auguście jak ja lubię śliwy i to takie duże – oznajmiła radośnie.
-Wiem – uśmiechnął się – i dlatego kazałem je sprowadzić. – Następnie skosztował nieco węgierskiego wina i poruszył nowy temat. – Wiele różnych rzeczy słyszałem o twojej bratowej Katarzynie.
-Mogę tylko rzec, że mój brat głupieje i męczy tę biedną Katarzynę.
-A z jakiego ona pochodzi rodu?
-Żona Rudego wywodzi się z Tomickich. Byłam jeszcze żoną Stanisława, gdy Rudy się ożenił, ale zaraz po ślubie Katarzyna wielce się rozchorowała – oznajmiła ze smutkiem.
-Nie byłem wtedy na Litwie, ale słyszałem o tym weselisku – rzekł po namyśle August.
-Katarzyna jest biedna, odkąd urodziła pierwszą córkę. Mój brat uwierzył w to co mu nagadano i teraz śmieją się niego.
-A z czego się śmieją?
-Jest trochę prawdy w tym, że w rodzie Tomickich ostatnio rodzą się same córki i mój brat w to uwierzył. Ostatnio mi mówił, że mu się dwa razy śniło, że nie będzie miał syna, tylko same córki. – Tu Barbara spostrzegła, że jej ukochany się zamyślił i zapytała. – Co ci Auguście?
-Pomyślałem nad tym, co mi się dzisiaj śniło. Zdawało mi się, że to nie sen, tylko jawa.
-Powiedz Auguście, co ci się śniło? – poprosiła go słodziutko – bo piątkowe sny ponoć się sprawdzają.
-Nic godnego uwagi. Wierz mi Barbaro – i szybko zmienił temat. – Chcę byś wiedziała, że kazałem połączyć mostem i krytą galerią zamek z ogrodem pałacu twego brata. Teraz będzie mi cię łatwiej odwiedzać.
-Auguście, jakże ja cię bardzo, bardzo… – rzekła uradowana.
-Co, bardzo, bardzo?
-Bardzo, bardzo – powtórzyła słodziutko, wpatrując się w jego usta, które zapragnęła teraz ucałować.
-Ale co, bo nie pojmuję? – udawał, że nie wie o co jej chodzi.
-Bardzo, po trzykroć bardzo, cię miłuję – i ucałowała jedną ze śliwek, którą mu podała. – Tylko zjedz dla mnie z pestką!
-Ale pestki są nie dobre. Fee – odparł niby wybrzydzając, chociaż tak naprawdę bawił się w najlepsze z Barbarą.
-Ale ta jest ode mnie, Auguście – i ten dla żartu połknął całą śliwkę, przewracając przy tym oczami, przez co dodatkowo rozbawił swoją ukochaną.
W tym samym momencie przed stołem pojawił się Lasota, który nie wiedząc co się stało, troskliwie zapytał.
-Co ci panie?
-Nic. Cóż mi ma być – i spojrzał na rozbawioną Barbarę. – Już myślałem, że nie dołączycie do nas. A gdzie Dowojna i Kieżgajło?
-Zaraz tu będą – oznajmił dworzanin i szybko dodał. – Przyszedł panie list od twoich rodzicieli.
-Znowu! A cóż piszą?
-Obojga królestwo piszą, że już zamianowali księdza Dzierzgowskiego na prymasa, ale chcą, abyś ty panie wyznaczył biskupa krakowskiego.
– Na te słowa August tylko się uśmiechnął.
-Widzę, że mój czcigodny ojciec nie ustąpił we wszystkim pani matce. Zatem jest dobrze. – Następnie z radości napił się wina. – Piszą coś jeszcze?
-Piszą, że… Diana di Cordona odebrała sobie życie. Ugodziła się sztyletem.
-Przecież miała jechać do Italii i tam poślubić wybranego jej przez panią matkę szlachcica. – Oznajmił zdziwiony takim obrotem sprawy książę.
-Widocznie nie chciała – wtrącił Lasota.
-Auguście, co ci? – zapytała Barbara widząc strach w oczach ukochanego.
-Nic. Tylko znowu przypomniałem sobie ten sen. – Następnie stanął na końcu tratwy i długo wpatrywał się w wodę, przypominając sobie Dianę di Cordona, sympatię z czasów młodości.