
Zanim porządnie wziąłem się za studiowanie dokonań Skaldów miałem ich za taki sobie zespolik co to w Opolu zaśpiewa o tym, że wszystko kwitnie wkoło, ludzie listy piszą nawet w małej wiosce, a na jakimś świątecznym koncercie zagrają kolędy. Wstyd mi do dziś.
Autorefleksyjnie patrząc na moje sympatie muzyczne zdaję sobie sprawę, że do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, nabrać innej wrażliwości. Na pewno przełomem był utwór „W żółtych płomieniach liści”, potem odkryłem płytę „Krywań, Krywań”. Dziś uważam Skaldów za dobro narodowe, którego niestety nie traktujemy z należnym szacunkiem. W innej rzeczywistości bracia Zielińscy byliby postaciami pomnikowymi.
Festiwal opolski dziś jest cieniem samego siebie, ale w latach świetności znaczył naprawdę bardzo wiele. Andrzej Zieliński jest laureatem festiwalu w latach 1966, 1967, 1968, 1969, 1970, 1971, 1972, 1973, 1975, 1976, 1980. Był i jest najlepszy.
Kilka lat temu natrafiłem na utwór „Twą jasną widzę twarz”. Skaldowie zaprezentowali tu zupełnie nieznane oblicze, dopasowane do tanecznego popu lat 80-tych. I jak zwykle robią to najlepiej.