Bajka niech słowo splata do słowa…
Żyła przed laty piękna królowa,
śliczna jak bywa majowe kwiecie,
mądra i dobra jak nikt na świecie.

Do dziś została po niej w Krakowie
stara legenda, którą opowiem.
I wielki kopiec – dziwna mogiła.
Piękna królowa przed laty żyła…

Zwano ją Wandą. Dziewczę urocze
plotło raniutko jasne warkocze,
by być gotową, zanim na skronie
służki jej włożą złotą koronę.

Wkładała suknię, zapaskę w kwiaty –
strój był uroczy, choć niebogaty,
bo pozostała skromną dziewczyną,
będąc też przecież państwa władczynią.

Miała koronę po królu Kraku,
dzielnych rycerzy w swoim orszaku,
w wawelskim zamku komnat ze dwieście,
wiernych poddanych na wsi i w mieście.

Ale nad wszystkie bogactwa świata
była królowa bardziej bogata –
a jej bogactwo tkwiło głęboko,
głebiej niż sięgnie zazdrosne oko.

W sercu! Bo przecież w sercu się chowa
dobroć, co wszystkim pomóc gotowa,
miłość do ludzi, spokój, uczciwość,
mądrość, rozsądek i sprawiedliwość.

Królowa Wanda o tym wiedziała
i chętnie skarby te rozdawała.
Poddani dobrą kochali panią –
byli gotowi życie dać za nią.

Wieści o rządach pięknej dziewczyny
szybko dotarły do tej krainy,
gdzie stał tak wielki, aż dech zapiera,
warowny zamek księcia Rydgiera.

Niemiecki książę rzekł do sług swoich:
„Moje bogactwo chciałbym podwoić.
Mógłbym to zrobić ogniem, orężem.
Wystarczy jednak zostać jej mężem…”

Wysłał więc posłów swych do Krakowa.
Ci tak mówili: „Wando, te słowa
przesyła tobie Rydgier potężny,
pan nasz bogaty, sławny i mężny.

Chce on twym mężem zostać, królowo.
Czeka na jedno przychylne słowo…”
Wanda słuchała posłów w milczeniu,
brwi tylko marszcząc w wielkim zdumieniu.

A w końcu rzekła: „Chyba nie wiecie,
o co prosicie. On nie wie przecież,
czy dobrą żoną będę dla niego.
Rydgier mnie nie zna, ja nie znam jego.

Być czyjąś żoną to wielka sprawa,
a nie igraszka albo zabawa.
I jeśli kiedyś dam komuś słowo,
będę pamiętać, żem jest królową.

Dobro poddanych chcę mieć na względzie,
bo mąż mym królem tej ziemi będzie…
Panu waszemu nic nie odrzekę,
bo nie wiem, czy jest dobrym człowiekiem.”

Z niczym wrócili księcia posłowie.
On, gdy usłyszał Wandy odpowiedź,
zaśmiał się strasznie, w stół trzasnął pięścią:
„Już wiem, co zrobię z tą głupią gęsią!

Jeżeli ona gardzi zamęściem
i nie chce uznać mnie swoim szczęściem,
to może przyjmie choć wielką armię?!
Krakowską ziemię siłą zagarnę!!!”

W dni kilka z wojska straszną potęgą
stanął nad Wisły błękitną wstęgą.
Do bram nadciągnął grodu Krakowa,
którego broni młoda królowa.

Na wieść o wrogu w państwa granicach
Wanda z rumieńcem na pięknych licach
liczy zastępy swoich rycerzy
i straż podwójną stawia na wieży.

Lecz choć rycerzy sześć setek zbiera,
wie, że liczniejsze wojsko Rydgiera
i choć jej każdy rycerz jest mężny,
to nie wystarczy, żeby zwyciężyć.

Głęboką nocą samotne dziewczę
biegnie nad Wisłę i cicho szepcze:
„Wisło, odwieczna moja piastunko,
krakowskiej ziemi tyś opiekunką.

Przed wielką bitwą składam ci śluby –
jeśli uchronisz mój lud od zguby,
życie me młode dam ci w ofierze.
Niech moje ciało woda zabierze!”

A rankiem Wanda w srebrzystej zbroi
na czele wojska polskiego stoi.
Miecz króla Kraka wznosi wysoko,
twarz ma pogodną i jasne oko.

W to, co się stało, nikt nie uwierzy…
Na widok Wandy tysiąc rycerzy
w popłochu zmyka, a na ich czele
generałowie z księciem Rydgierem!

Czego tewojska się wystraszyły?
Czy jej spokoju, a może siły?
Jeśliby Wiśle zadać pytanie,
może odpowiedź dałaby na nie…

Gdy Kraków cieszył się ze zwycięstwa,
ze swej królowej wielkiego męstwa,
ona samotnie poszła nad rzekę,
by podziękować jej za opiekę.

Spojrzała jeszcze na miasto stare
i z siebie Wiśle dała ofiarę.
Odtad komnatę ma już na wieki
na dnie dostojnej błękitnej rzeki.

Wszyscy poddani w wielkiej żałobie
chcieli niezwykłym uczcić ją grobem
i usypali swymi rękami
kopiec pod niebo najlepszej pani.

Jeśli ten kopiec odwiedzisz, może
na to pytanie znajdziesz odpowiedź:
dlaczego ludzie, co go sypali,
tak bardzo, bardzo Wandę kochali…?