
Dziś, po 77 latach od śmierci, odbywa się pogrzeb z asystą wojskową Jana Grudzińskiego „Płomienia”, Żołnierza Wyklętego uśmierconego w ramach komunistycznego mordu sądowego.
Zginę zdeptany i opluty, ale przyjdą takie czasy, że postawią nam pomniki – miał powiedzieć „Płomień” przed egzekucją w celi Zamku Lubelskiego. Zgilotynowana przez komunistów pamięć o żołnierzach drugiej konspiracji wraca dziś na pomniki, na tablice, do przemówień polityków. Ale czy wraca powszechnie?
Opowieść o „Płomieniu” to historia nie tylko odwagi, ale i bezsilności, nie tylko walki, ale i zdrady. Urodzony w Kąkolewnicy, wychowany w tradycyjnej chłopskiej rodzinie, staje się symbolem oporu wobec każdej formy zniewolenia – najpierw niemieckiego, potem sowieckiego, na końcu „ludowego”. Grudziński nie zna kompromisów – wybiera walkę, gdy inni kalkulują. W 1947 roku ujawnia się, zgodnie z rozkazem dowództwa WiN wierzącego, że państwo dotrzyma słowa. Że amnestia oznacza zapomnienie, nie pułapkę. Zostaje brutalnie pobity, zdradzony, skazany w procesie pokazowym i zastrzelony. Jego ciało znaleziono dopiero niedawno w bezimiennym grobie.
Ale dramat „Płomienia” nie kończy się w 1948 roku. Jego drugi, być może jeszcze bardziej gorzki akt, rozgrywa się dzisiaj. Bo oto żyjemy w kraju, który co roku obchodzi Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych z pompą, z przemówieniami i składaniem kwiatów. A jednocześnie pozwala na to, by ich oprawcy – ubecy, śledczy, sędziowie – odzyskiwali odebrane im wcześniej przywileje emerytalne. Ludzie pokroju sędziego Smoczyka, który podpisał wyrok śmierci na Grudzińskiego, jeszcze przez lata robili kariery w PRL-u, a ich następcy w III RP orzekali w sądach, kształcili nowe pokolenia jurystów, zasiadali w komisjach dyscyplinarnych. Dziś znowu brylują w chwale zasłużonych długoletnią służbą.
Czyż to nie jest moralne zaprzeczenie sensu ofiary „Płomienia”? Państwo, które z jednej strony honoruje żołnierzy drugiej konspiracji, a z drugiej rehabilituje ich prześladowców, rozdając specjalne dodatki i rezygnując z rozliczeń – jest państwem schizofrenicznym. Państwem ślepym, nie wyciągającym wniosków. Rezygnującym z własnej polityki historycznej.
Pamięć dziś przechowują głównie wolontariusze, pasjonaci, nauczyciele historii z prowincjonalnych szkół. Państwo wciąż nie wie, co zrobić z pamięcią. Woli „celebrować”, niż z wyciągać konsekwencje. Woli „budować narrację”, niż wystawiać rachunki.
A przecież rachunek za śmierć „Płomienia” nie został uregulowany. Jego oprawcy nie stanęli przed sądem. Świadkowie fałszywie oskarżający go – nie zostali zdemaskowani. Historyczna prawda, odsłaniana dziś przez badaczy, dociera do nielicznych. Bo prawda jest niewygodna w wyborach. Trudno ją sprzedać w wersji zgrabnej, odpowiadającej większości, nadającej się na billboard.
Grudziński walczył z komunizmem w imię porządku moralnego, w którym donosiciel, ubek, zdrajca nie jest równy bohaterowi. Czy jednak dziś sytuacja się już wyklarowała? Chyba nie. Nie wystarczy bowiem tylko wspominać „Płomienia”, trzeba umieć nazwać tych, którzy kontynuują dziedzictwo jego oprawców. Oto przedstawicielka państwa, prominentna, słynna dziś, prokuratorka, współczesna ikona salonów, w wywiadzie dla „Polityki” mówi:
Żyjemy w czasach powojennych, gdzie «po lasach grasują bandy», państwo wciąż jest zagrożone i trzeba działać w sposób niestandardowy. Prokurator ma prawo sam oceniać, jakie działanie jest zgodne z interesem społecznym. Ja mam odwagę to robić.
Trudno o bardziej bezwstydne echo retoryki tych, którzy oskarżali Grudzińskiego. W tamtych latach „bandami z lasu” nazywano przecież żołnierzy AK i WiN. Dziś wraca ta sama kalka, wypowiadana – jak wówczas – postępowym językiem, z samozadowoleniem i medialnym wsparciem.
Pytanie: czy dziś „Płomień” nadal w tej walce przegrywa z kolejnym pokoleniem UB? Czy przyjdą wreszcie czasy, że postawią mu pomnik? I to nie z kamienia. Ten ważniejszy – w sumieniach i pamięci narodu. Czyli tej części społeczeństwa, która wciąż myśli i rozumie po polsku.