W tym samym czasie Diana di Cordona wraz z trzema swoimi towarzyszkami dojechały do Krakowa, dokąd powrócił także z Niepołomic dwór królewski. Od pewnego czasu Wawel był świadkiem skandalicznych awantur, jakie Bona Sforza urządzała swojej synowej Elżbiecie. Młoda królowa Polski panicznie bała się swej teściowej, która ciągle okazywała jej swoją niechęć, a nawet pogardę. Na szczęście dla Elżbiety żył jeszcze stary król Zygmunt, który chociaż był coraz mniej sprawny, to stał się prawdziwą ostoją dla synowej, a ta bardzo mu przypadła do serca.


Późnym popołudniem królowa Bona przyjmowała w swojej komnacie przybyłą dopiero co Dianę, która szukała u swej protektorki pomocy.

-Wasza królewska mość – zaczęła ze skargą w głosie Diana. – Syn twój pani kazał nam wracać do Krakowa.

-Jakże to? Powróciłyście wszystkie cztery?

-Tak pani. Tamte czekają przed drzwiami.

-Syn mój August tylko o tobie wspominał w liście, że wracasz do nas na dwór. No, ale jeśli taka jego wola, to niech tak będzie. – Oznajmiła Bona, zaskoczona zachowaniem ukochanego syna.

-Ależ pani! Służyłam waszej królewskiej mości przez tyle lat.

-To nie mnie służyłaś, tylko memu synowi – rzekła zimno Bona. – A skoro on postanowił, żeby wydać cię za kogoś odpowiedniego, to tak się stanie.

-Ale ja nie chcę, pani! – I błagalnie spojrzała na królową, której służyła już dwadzieścia pięć lat.

-Czemuż to mój syn cię odprawił?

-Nie wiem, pani.

-Nie oszukuj, tylko mów prawdę! Musi być jakaś przyczyna, że młody król odesłał was wszystkie cztery. – Diana jednak milczała i dopiero widząc surowy wzrok Bony, oznajmiła.

-Wojewodzina trocka, Barbara z Radziwiłłów.

-A cóż ona? Przecież to nie ona was odesłała!

-Ale to przez nią. Młody król poznawszy ją w Wilnie, udał się do niej do Gieranonów, a nas odesłał tu na Wawel – wyjaśniła dwórka.

-Prawdę tedy napisał kanclerz Hlebowicz, że mój syn stale przebywa w towarzystwie wdowy po Gasztołdzie. – Po chwili namysłu królowa zwróciła się do Diany. – Widzisz więc, że przegrałaś. A skoro mojemu synowi nie jesteś już potrzebna, to i mnie się raczej nie przydasz.

-Wasza królewska mość! – zawołała Diana. – Zawsze przecież robiłam wszystko, co tylko chciałaś pani.

-Słuchaj no! Ile ty już masz lat?

-Trzydzieści sześć, pani.

-Łżesz mi prosto w oczy! Już od ponad dwudziestu lat jesteś w Polszcze! Zatem ile? – Diana zawahała się przez chwilę, ale wiedząc, że Bony nie da się oszukać, cicho odparła.

-Trzydzieści dziewięć, pani.

-Widzisz więc, że masz już dawno swoje lata. Młody król cię odesłał, bo od prawie roku jest żonaty. Zresztą ta jego, pożal się Boże, Elżbieta, wie dobrze o tobie. Nie sposób cię dłużej trzymać w pobliżu mego syna – mówiła bezlitośnie Bona. – To ci jeszcze powiem, że mój małżonek, król Zygmunt, już dawno się domaga, aby cię oddalić z dworu.

-Poniechaj tego, miłościwa pani! – błagała Diana. – Młody król powróci i przyśle po mnie.

-Nie! – rzekła stanowczo królowa. – August pisał mi, że mu się do reszty znudziłaś i to on chce, żeby cię szybko wydać za mąż! – Diana milczała złamana takim ciosem. Za lata poświęceń i szyderstw, jakie znosiła, przyszła teraz zapłata w królewskim wydaniu. – Pragnę cię zapewnić, że wiano otrzymasz stosowne i mam już kandydata do twojej ręki. To stary i zacny szlachcic, który już pochował dwie żony. Zgodził się poślubić ciebie w zamian za jedno ze starostw na Mazowszu, które mu obiecałam – ciągnęła bezwzględnie. Na koniec zaś uśmiechnęła się do Diany i wesoło oznajmiła. – Twój przyszły małżonek zapewnił mnie, że nie będzie ci czynił wyrzutów z racji twojego bezwstydnego dotąd żywota.

-Miłościwa pani. Nie możesz mi tego uczynić – rzekła łamiącym się głosem dwórka.

-Pamiętaj, że mogłam cię wyrzucić z Wawelu i odesłać do Italii z pustymi rękami. Dziękuj Bogu, że doceniam twoje oddanie i dlatego zadbałam o twoją przyszłość – wyjaśniła jej wielkodusznie Bona.

-Młody król już raz do mnie wrócił i zapewne niedługo znowu powróci – oznajmiła ze łzami w oczach.

-Przegrałaś. Zaiste, ty Włoszka przegrałaś z Litwinką! Gdybyś była lepsza od niej, to teraz byłabyś w Wilnie.

-Zemszczę się pani na tej Litewce. Nie podaruję jej tego upokorzenia! – rzekła złowrogo Diana.

-Pamiętaj, że o króla trzeba walczyć. A teraz wyjdź i czekaj z tamtymi, aż każę was wezwać. – Diana posłusznie spełniła polecenie Bony, chociaż wcale nie myślała rezygnować z walki o Augusta. Już raz po kilku miesiącach odtrącenia, została przez niego przywołana, stąd też miała nadzieję, że i tym razem będzie podobnie.
Niedługo potem żona Zygmunta Starego spacerowała po wawelskich krużgankach w towarzystwie kanclerza koronnego Tomasza Sobockiego.

-Wasza królewska mość, czy może młody król wraca z Litwy?

-Bynajmniej, panie kanclerzu. Mój syn spędzi na Litwie Narodzenie Pańskie. A czemuż to pytacie?

-Szczerze, pani?

-Mówcie – rzekła nieco zaskoczona.

-Czekając na waszą królewską mość, widziałem nałożnicę młodego króla. A skoro ona jest już na Wawelu, to pewnie lada dzień powróci twój syn, pani.

-Prawda to – odparła z uśmiechem Bona – że Diana i inne dwórki powróciły z Litwy, tylko że bez mojego syna.

-Musiał zatem poznać niezwykłą niewiasta, skoro odprawił z Litwy swoją ulubienicę.

-Dobrze rozumujesz, panie kanclerzu – przytaknęła Bona.

-Ośmielę się pani zapytać, któż to taki?

-Musiałeś panie słyszeć o wdowie po wojewodzie trockim Gasztołdzie. – Po tych słowach Sobocki aż pokiwał głową

-Barbara z Radziwiłłów. Zaiste, wielce to urodziwa niewiasta.

-Zatem już ją widziałeś kanclerzu?

-Tak jako i wasza królewska mość.

-Jakoś sobie nie mogę przypomnieć. A kiedyż to miałam ją widzieć kanclerzu?

-W Wilnie, na koronacji swego syna.

-Raczysz sobie żartować kanclerzu! Toż to było trzynaście lat temu. Przecież ona wtedy musiała być jeszcze dziecięciem!

-Zapewne nie miała więcej niż dziesięć lat, ale już wtedy jaśniała urodą. – I uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie.

-A zatem może być rówieśnicą mojego syna Augusta! A skąd tak wiele o niej wiesz kanclerzu? – dopytywała się Bona.

-Uszy mam duże to i wiele usłyszeć mogę – zażartował Sobocki. – Bawiąc niedawno na Litwie, na weselisku pana Sapiehy, słyszałem, że miała ciężki żywot z tym Gasztołdem. Ale jak sama pani wiesz, zmarł przed rokiem, a ona została wdową – rzekł ze współczuciem.

-Radziłeś mi panie kanclerzu, aby zabrać jej wszystko po zmarłym wojewodzie trockim! – przypomniała królowa. Sobocki przytaknął jej i słuchał dalej. – Ja jednak uczyniłam odwrotnie i teraz widzę, że dobrze się stało. Dzięki mej łasce dla wojewodziny mój syn August przednio się tam bawi i zapewne wszystko, co należne jest monarchii po zmarłym Gasztołdzie, dobrze spożytkuje.

-Wasza królewska mość zawsze potrafi wszystko przewidzieć. – Przyznał zadowolonej Bonie kanclerz i nieco się pokłonił.

-August nawet nie wspomniał o braku pieniędzy. Wnioskuję z tego, że ta Barbara Radziwiłłówna zadbała o wszystko.

-Tak bardzo, że młody król nie myśli, aby wracać do Krakowa do swojej małżonki.

-I bardzo dobrze! Niech to Habsburżątko czeka na niego. A ja nie tylko, że nie będę nalegać, aby wracał na Wawel, ale jeszcze każę mu wysłać trochę pieniędzy i kosztowności. Niechaj się bawi z panią Barbarą! To przecież nic mnie nie kosztuje – dodała z zadowoleniem.

-Tylko ostrzegam waszą królewską mość, że to wielce piękna niewiasta, jako i ty pani. A wiesz pani lepiej ode mnie, co niewiasta może uczynić z mężczyzną. – I oboje znacząco uśmiechnęli się do siebie. – Dobrze, że nasz młody król jest już ożeniony, bo gdyby nie był, mógłby najpierw odesłać swoje nałożnice, a potem przywieźć tu swą nową oblubienicę.

-Wolne żarty, kanclerzu! – Oburzyła się królowa, po czym oboje weszli do budynku. Zaraz też dostrzegli w głębi korytarza czekającego na Bonę posła dworu habsburskiego, Jana Marsupina.

-Miłościwa pani, ten Marsupin cały czas prosi o audiencję – rzekł zniżając głos kanclerz.

-Niech czeka! – oznajmiła Bona tak głośno, aby tamten usłyszał.

-Miłościwa pani, on już trzy dni czeka na posłuchanie. To przecież poseł od brata cesarza Karola – wstawił się nim Sobocki. Bona namyślała się prze chwilę i w końcu oznajmiła.

-Dobrze, każę go wezwać.

***

Jeszcze kilka godzin przyszło czekać agentowi habsburskiemu na audiencję. Wreszcie, po kilku dniach wyczekiwania, przedstawiciel Wiednia mógł oddać Bonie należne jej pokłony.

-Wasza królewska mość, doszły mnie wieści, że zabroniłaś pani królowej Elżbiecie osobnego kucharza i musi jadać to, co jej pani rozkażesz! – rzekł bez wstępów Marsupin.

-Nie słyszałam, żeby małżonka mojego syna narzekała na jedzenie. Doprawdy, czy wy tam w Wiedniu myślicie, że my tu jemy surowe mięso? – odparła z ironią Bona.

-Nie, pani. Mam na myśli ser parmezański, który to królowa Elżbieta uwielbia. – Na te słowa Bona wpadła w złość i zaczęła krzyczeć.

-A więc to ty panie puściłeś tę plotkę, że zabroniłam tego Elżbiecie i stąd kupiec Boner przywiózł ser na Wawel!

-Nie, pani – zaprzeczył żywo Marsupin, Bona jednak nie zamierzała mu wierzyć.

-Poskarżymy się na ciebie panie do Wiednia, że jesteś szpiegiem!

-Pragnę tylko zauważyć, że źle traktujesz pani młodą królową, która jest niejako twoją córką pani. – Zaznaczył z naciskiem, dając tym samym Bonie do zrozumienia, że nie da się jej zastraszyć.

-A czegóż ty chcesz, panie pośle? Elżbieta jest wiecznie blada, choruje, potyka się, a raz to nawet ze schodów upadła. I to wszystko moja wina?

-Chcę przypomnieć pani, że młody król już cztery miesiące temu opuścił swą małżonkę i sam udał się na Litwę!

-To już nie moja wina, że tak mu spieszno do małżonki. – Zadrwiła Bona, a zaraz potem dodała. – Zresztą, nie ma się czemu dziwić, bo sam powiedziałeś panie, że minęło już tyle czasu od ślubu, a posagu wcale nie widać! – Na te słowa Marsupin poczerwieniał.

-Młody król udał się na Litwę, gdyż nie chcesz miłościwa pani, aby przebywał ze swoją małżonką, królową Elżbietą!

-Uważaj panie pośle co mówisz, bo jeśli zechcę, a mam kilku oddanych mi kardynałów w Rzymie, to mogę unieważnić ślub mego syna, gdyż małżonków łączy zbyt bliskie pokrewieństwo. – Teraz Marsupin pojął, że lepiej będzie dla niego, a przede wszystkim dla Elżbiety, żeby nie złościć już Bony. Zmienił więc ton swojej wypowiedzi.

-Pragnę tylko prosić waszą królewską mość, abym mógł spotkać się z królową Elżbietą.

-Dobrze, tylko nie dzisiaj.

-Zatem kiedy, pani?

-Pojutrze.

-Pani, czekałem trzy dni! – oznajmił wzburzony.

-Przecież jeden dzień cię nie zbawi, panie – ucięła krótko Bona. Audiencja była skończona.

Tymczasem królowa Elżbieta siedziała sama w swojej komnacie i czytała kolejny fragment Biblii. Wtem weszła jej zaufana dwórka Katarzyna, która z radością oznajmiła.

-Pani, pani! Bóg nas wysłuchał!

-Cóż się stało? – zapytała Elżbieta.

-Widziałam przed chwilą tę nierządnicę Dianę. Była bardzo zasmucona. Dowiedziałam się też, że twój pani małżonek, król August, odesłał ją tutaj z Litwy.

-Pewna to rzecz? – niedowierzała Elżbieta.

-Tak pani. Jeden z dworzan mi to powiedział.

-Ale królowa Bona… – rzekła bojaźliwie rozglądając się po komnacie.

-Stara królowa też ją odprawiła i chce ją wydać za jednego szlachcica, aby na dobre opuściła Kraków.

-Wreszcie! Bogu najwyższemu niech będą dzięki! – Zawołała i klęknęła przed krzyżem do dziękczynnej modlitwy. W tym samym momencie rozległo się pukanie i w drzwiach stanął posłaniec.

-Miłościwa pani. List od króla Augusta! – Tu Elżbieta uśmiechnęła się promiennie do Katarzyny i gdy tylko posłaniec wyszedł z komnaty, szybko jej rozkazała.

-Czytaj, czytaj!
-,,Miłościwa pani. Małżonko moja najmilsza”.

-Dalej, dalej – mówiła nerwowo. – Czytaj, kiedy przyjedzie.

-„Chcę ci oznajmić pani, że wielce pragnę cię zobaczyć i podarować to, co tutaj na Litwie nabyłem. Cieszę się bardzo, że dopisuje ci pani zdrowie, jako mi piszesz w listach i czekasz na mnie z utęsknieniem. Ja muszę ci pani oznajmić, że zdrowie nie pozwala mi na rychły powrót do Krakowa”. – Tu uśmiech natychmiast znikł z twarzy Elżbiety, która z lękiem słuchała dalszych słów”. – „Otóż chcąc ci pani przywieźć z Litwy niedźwiedzie futro, jakiego dotąd nie widziałaś, udałem się na wielkie polowanie na dzikiego zwierza. Pech sprawił, że olbrzymi niedźwiedź przestraszył tak bardzo mojego konia, że upadłem na ziemię. Wtedy to rozwścieczony zwierz runął na mnie i gdyby nie pomoc panów Radziwiłłów, niechybnie skończyłbym żywot”. – Na te słowa w oczach Elżbiety ukazały się łzy i cała strasznie pobladła. – „Z pomocą niebios ubito potężnego zwierza, a mnie przewieziono do pobliskiego zamku. Tam też przeleżałem kilka dni, nie podnosząc się prawie z łoża, aż mi musiano puszczać krew. Z tej to przyczyny nie odpisywałem na twoje pani listy. Mam się już lepiej, ale z powodu rany nie mogę przybyć do Krakowa na Narodzenie Pańskie. Na koniec proszę cię pani jako moją umiłowaną małżonkę, o modlitwę, abym mógł rychło wrócić do zdrowia i wreszcie cię zobaczyć”.

-Katarzyno! – zawołała poruszona Elżbieta – chodźmy do kaplicy, aby podziękować za to ocalenie i prosić Pana Boga o szybki powrót do zdrowia mojego umiłowanego małżonka.

-I podziękować za ten szczęśliwy dzień – dodała Katarzyna. Następnie obie pospiesznie udały się do wawelskiej katedry, nie przypuszczając nawet, że list był jednym wielkim zbiorem kłamstw Augusta i jego sekretarza.