W ciągu kolejnych dni August zrozumiał, że nie wszystkie kobiety są takie, jak jego dotychczasowe nałożnice, pokorne i uległe. Barbara z Radziwiłłów Gasztołdowa taką bynajmniej nie była i fakt ten wprawiał młodego władcę w jeszcze większą wściekłość i złe usposobienie. Zauważył przy tym, że to ona, jego poddanka, tak naprawdę nim rządzi i nie daje się tak łatwo przebłagać. Wprawdzie była posłuszna woli księcia, ale nic nie chciała przyjąć od niego i zachowywała się nad wyraz obojętnie.


W tym czasie do Gieranonów przybyli bracia wojewodziny trockiej, Mikołaj Rudy i Mikołaj Czarny. Pora była akurat obiadowa, więc Radziwiłłowie przyłączyli się do osób spożywających posiłek, Augusta, Barbary oraz jej matki i siostry. Obiad zasadniczo upłynął w milczeniu, stąd też tuż po odejściu wielkiego księcia od stołu Mikołaj Czarny odezwał się z pretensjami do wojewodziny.

-Ani mnie, ani twemu bratu Rudemu, nie podoba się to, jak odnosisz się do kniazia!

-Mówisz bracie stryjeczny za siebie, nie za mego rodzonego brata – i smutno spojrzała na Rudego.

-Siostro, czemuż to jesteś taka zimna wobec naszego kniazia, który okazał taką wielkoduszność i zostawił ci cały zamek z majątkiem, a przecie mógł zabrać wszystko? – Zapytał z łagodnym wyrzutem w głosie Rudy.

-Skarby i kosztowności pozabierał, a za Gieranony kazał sobie zapłacić i to bardzo drogo.

-Cóż za głupoty pleciesz! – wrzasnął Czarny. – Potrzeba ci chłopa z kijem, żeby ci rozumu do głowy napędził! – Tu popatrzył ze złością na Rudego i mówił dalej. – Gdybyś była moją rodzoną siostrą, to ja bym cię szybko rozumu nauczył. Bo gdybyś dwa razy dziennie dostała po łbie i tylko raz na dzień jadła, to by ci te fochy przeszły.

-Panie bracie! – stanął w obronie Barbary Rudy. – Widzisz przecież, że blada jest i jakaś do niczego.

-Gdybym ją strzelił w łeb, to by jej od razu rumieńców przybyło! – krzyknął Czarny i groźnie uniósł do góry rękę.

-Kiedyś mogłeś mnie zbić, ale nie dzisiaj! – odezwała się Barbara.

-Pamiętaj, że z Rudym zastępujemy ci ojca!

-Uchowaj Boże przed taką opieką! – i gniewnie dodała – Nie zapominaj panie barcie, że Gieranony są moją własnością, a ty jesteś tu tylko gościem.

-Wojewoda Ościkiewicz poradzi sobie z tobą. Szybko sobie poradzi! – I po tych słowach wyszedł z sali.

-Cóż ci jest, siostro? – zapytał troskliwie Rudy i przygarnął Barbarę do siebie.

-Nie pytaj bracie, bo było i minęło.

-Kniaź cię może skrzywdził? – i oczy zapłonęły mu gniewem.

-Nie. Tylko strasznie mnie zawiódł, bardziej niżeli ktokolwiek dotąd.

-Nie zamartwiaj się siostro, bo przecież podarków ci kniaź nie poskąpił i Gieranony zostawił, a to przecież najważniejsze – pocieszał Rudy. Barbara jednak wyrwała się z jego objęć i na krótko się rozpłakała.

-Masz rację bracie – łkała, ocierając płynące po twarzy łzy.

-Tacy są królowie i książęta. Smutek pozostawią i pojadą dalej, aby się tam znowu zabawiać i okazywać swoją pychę.

-Już to wiem, miły bracie – i po tych słowach przytuliła się do Rudego. On zaś po chwili spojrzał w okno i wesoło zawołał.

-O, zobacz! Śnieg padać zaczyna, a ty siostro tak bardzo lubisz zimę i śnieg. Poczekaj tu, a ja pójdę i każę ci go trochę przynieść – i pospiesznie wyszedł. Barbara zaś podeszła do okna i patrzyła zamyślona na szary świat, który pokrywał się białą powłoką.
W ty samym czasie w pobliskiej komnacie wielki książę grał w szachy w towarzystwie swoich dworzan.

-Panie, twój ruch – przypomniał Lasota.

-Przecież nie jestem ślepy – odparł nerwowo August.

-Miłościwy panie śnieg pada! – zawołał wesoło Dowojno.

-Panie, a może by tak śniegu nazbierać, to może by uśmiech powrócił pani wojewodzinie. – Zażartował Kieżgajło, lecz w tym momencie August uderzył pięścią w szachownicę z taką siłą, że wszystkie figury rozleciały się po sali. Wesołkowi zaś od razu przestało być do śmiechu.

-Kieżgajło, cierpliwie słuchałem wszystkiego, ale teraz przebrała się miarka. Pamiętaj, że mówisz do wielkiego księcia i króla! – Dworzanin od razu klęknął na kolana i nisko spuścił głowę.

-Wasza książęca mość, przecież on nie z ciebie żartował, tylko z wojewodziny – wstawił się za nim Dowojno.

-Możesz błaznować z siebie albo z niego, ale o pani wojewodzinie zabraniam wam mówić! – wrzasnął na końcu.

-Tak, panie – przytaknęli niemal jednocześnie i pokłonili się nisko.

-Przez waszą głupotę zbyt wiele straciłem. – Tu niespodziewanie twarz mu się rozjaśniła, gdyż przyszedł mu do głowy niezwykły pomysł.

Popatrzył uważnie na obu skruszonych dworzan i rzekł. – Skoro chcieliście zbierać śnieg, to idźcie. I dopóki mi nie nazbieracie pięciu pełnych beczek, to nie ważcie mi się pokazywać na oczy!

-Panie, ale śnieg ledwie co pada – dopraszał się łaski Dowojno.

-Powiedziałem, ale że nie zrozumieliście, więc powtórzę. Dziesięć pełnych beczek! – i tamci już bez słowa sprzeciwu kłaniając się w pas, wyszli z komnaty.

-Przyznam panie, że dobrze uczyniłeś, bo chociaż to krewni Radziwiłłów, to sobie za dużo pozwalali. – Odezwał się Lasota, który przez cały ten czas zbierał porozrzucane figury szachowe.

-Będziemy Lasota wracać do Grodna.

-Chyba nawet wiem, dlaczego.

-Zawsze rzucałem jedną, aby potem brać drugą i bynajmniej na żadnej mi nie zależało. A tu masz ci los – i westchnął ciężko.

-Wojewodzina trocka jest insza od większości niewiast – włączył się Lasota, ale August zamyślił się i przez dłuższą chwilę nic nie mówił. W końcu zaczął wyliczać, niczym grzechy na spowiedzi.

-Od pięciu dni niczego nie chce przyjąć, tylko powtarza, że jest moją poddanką. Innego słowa nie rzeknie i cały czas jest zasmucona. – Lasota tymczasem szukał dwóch brakujących figur i nie słuchał z należytą uwagą księcia. – Ejże! Ty mnie słuchasz? Chyba, że chcesz zbierać śnieg, tak jak tamci dwaj! – zdenerwował się August.

-Słucham cię panie i zbieram figury, które w gniewie rozrzuciłeś.

-Złotego łańcucha nie przyjęła. Pereł za piętnaście czerwonych też nie wzięła, ani też pierścienia, a wczoraj nawet brylantów odmówiła.

-Może i pani wojewodzina nie przyjęła tych prezentów, tylko że wasza książęca mość wszystkie te kosztowności zostawił w jej komnacie. A za wszystko trzeba zapłacić – podsumował jak zawsze skrupulatny Lasota.

-To miałem je z powrotem zabrać? Co ja Żydem jestem? – Oburzył się kniaź.

-Masz rację, panie.

-Nie odjadę stąd Lasota, jeśli przynajmniej jeszcze raz nie będzie moja – rzekł z uporem.

-Mówiłeś przecież panie, że wojewodzina ci się nie opiera.

-To tak Lasota, jakby do zabitej zwierzyny strzelać. – Nagle powstał z miejsca i z melancholią oświadczył. – Wojewodzina bardzo mi się spodobała i radbym jeszcze trochę z nią pobyć. Tu przy niej zapomniałem o całym świecie

-A twoja panie małżonka, królowa Elżbieta, nie zapomniała. – Oznajmił wesoło Lasota, rozglądając się za białą figurą królowej.

-Na miły Bóg! Nie wspominaj mi teraz o niej! – i powtórnie uderzył w szachownicę.

-Panie, jeszcze tamtych figur nie poznajdowałem. Pohamuj się panie! – Zawołał Lasota, podnosząc szachownicę do góry.

-Moja małżonka powinna święte księgi przepisywać, skoro tak się lubuje w pisaniu. Napiszesz jej coś Lasota.

-Ależ panie! Już doprawdy nie wiem o czym mam pisać twojej małżonce – bronił się dworzanin.

-Napisz, że drogi mocno śniegiem zasypało – po czym z ironicznym uśmiechem dodał – i to napisz, że śnieg dla niej zbieramy.

-Łatwo ci panie żartować – obruszył się Lasota.

-Lasota, dostaniesz pięć czerwonych, tylko powiedz, co mam czynić, żeby było tak jak dawniej?

-Nie wiem panie. Wierz mi panie, że nie wiem.

-Dam ci dziesięć czerwonych.

-Panie, nawet i dwadzieścia nie pomoże, bo nie wiem. Wojewodzina trocka to uparta niewiasta. Takie niewiasty jak ona, rodzą się raz na sto lat!

-Toś mnie pocieszył – rzekł książę i załamany usiadł na krześle, chowając twarz w dłoniach.

-Są panie dwa sposoby. – Tu August od razu się ożywił. – Albo siłą przymusić do posłuszeństwa…

-To przecież wojewodzina, a ja niewiast nie biję, co najwyżej głupie sługi.

-To pozostaje tylko jedno wyjście – rzekł z przekonaniem Lasota.

-Jakie? – niecierpliwił się August. Lasota jednak zamiast odpowiedzi, klęknął przed nim.

-Mam klękać? – zapytał wyniośle. – Przecież królem i książęciem jestem!

-Ja innego sposobu nie znam. Albo przymusić do posłuszeństwa albo się ukorzyć. – Tu August roześmiał się w głos.

-Jeszcze przed nikim nie klękałem! Aż tak bardzo to mi na wojewodzinie nie zależy. – I teraz jego wzrok padł na wiszący przed nim, znacznej wielkości krzyż pański.

-Co ci panie? – zapytał dworzanin, zaniepokojony zbolałym wyrazem twarzy księcia.

-Nic takiego, tylko patrząc na krucyfiks przypomniałem sobie, że pan nasz Jezus Chrystus był synem Boga, a dał się ludziom przybić do krzyża. – I po tych słowach przez dłuższy czas rozmyślał nad tym wszystkim.

***

Jakiś czas później wielki książę zaprosił Barbarę na spacer po zamkowym ogrodzie. Zrobiło się nieco cieplej i słońce, które ukazało się na niebie, topiło cienką warstwę pierwszego śniegu.

-Widziałam jak dworzanie waszej książęcej mości zbierali śnieg do beczek. – Zagadnęła Barbara, a widząc chmurne oblicze Augusta, zażartowała. – Sądzisz panie, że nie będzie zimy?

-Nie, tylko ukarałem moich dworzan w taki sposób, aby już nie odważyli się ani razu zażartować z ciebie pani. Zapowiedziałem też, że jeśli zrobią to ponownie, to następnym razem każę im ujeżdżać niedźwiedzia.

-Dziękuję ci panie, że bronisz mego imienia – i skłoniła się nieco.

-Dzisiaj postanowiłem, że skoro niemiłe jest ci pani moje towarzystwo, to jutro cię pani pożegnam i wracam do Grodna. – Tu Barbara spojrzała na niego pytająco i ze smutkiem w oczach cicho rzekła.

-Zostań panie jeszcze, chociaż kilka dni.

-Nie pojmuję. Chcesz pani, żebym tu został, a gniewasz się na mnie?

-Nie gniewam się już, panie, na ciebie i jeśli zechcesz, to przyjdź dziś wieczorem do mnie. Tylko jeszcze nie odjeżdżaj, panie. – Tu August dostrzegł na jej policzkach łzy.

-Nie płacz pani. Na miły Bóg! Czemuż znowu płaczesz, pani?

-Nie widzisz panie, że ja… cię miłuję – wyznała szlochając.

-Rzekłaś pani, że…? – niedowierzał.

-Miłuję cię, panie. Nie wiesz panie jak bardzo! – oznajmiła żarliwie, a wielki książę niespodziewanie ukląkł przed nią na kolana i objął ją rękami, przyciskając głowę do jej ciała.

-Wybacz mi tamto, pani – rzekł wzruszony.

-Wstań ,panie. Wstań szybko. Jakże to tak! – zareagowała żywo Barbara, zmieszana jego zachowaniem.
-A wybaczysz mi, pani?

-Tak panie, tylko wstań szybko – poprosiła i wtedy August powstał.

-Wielce żałuję tego co powiedziałem i obiecuję ci pani, że to się już nie powtórzy. – Po czym ocierając sobie kolana dodał. – Aleś mi pani zawróciła w głowie! Jak nikt przedtem.

-Ale nie wyjedziesz jeszcze, panie? – zapytała niewinnie.

-Wyjeżdżam do pobliskiej Olity, ale z tobą pani, jeśli tylko zechcesz? – Odpowiedzi jednak nie usłyszał, bo uszczęśliwiona Barbara wręcz rzuciła mu się na szyję i zaczęła całować. On zaś nie pozostawał jej dłużny.

Całe to wydarzenie obserwowali z zamkowego okna obaj bracia Radziwiłłowie, którzy przecierali oczy ze zdumienia.

-Oczom nie dowierzam – zaczął Czarny – ale przecież nic dzisiaj nie piłem.

-Jeszcze takich rzeczy nie oglądałem. Wielki kniaź klęka przed naszą siostrą!

-I to na mokrej ziemi – dziwił się dalej Czarny. – Znak to, że musi kniaziowi bardzo na niej zależeć.

-Wielki to dla nas dzień – powiedział uroczyście Rudy. Zaraz jednak z wahaniem dodał. – Boję się, że kiedyś przyjdzie nam klękać przed chłopami!

-Bredzisz panie bracie. To nigdy się nie stanie!

-A widziałeś kiedy, żeby pierwszy śnieg zbierać do beczek? – Na to Czarny już nic nie odpowiedział i wraz ze swoim stryjecznym bratem spoglądali na obejmujących się pośród drzew ogrodu w Gieranonach kochanków.