
Wyszedłem do sklepu. Po drodze spotkałem kolegę z piłką. Wiosenne słońce przygrzewało, więc natychmiast odłożyłem zlecone przez rodzicielkę zakupy na inny termin. Bez zwłoki ruszyliśmy w kierunku boiska. Było zajęte. Starsze chłopaki młóciły wioska na wioskę. Przystanęliśmy więc popatrzeć. Po murawie śmigały też dziewczyny, błyskając kształtnymi łydkami.
Zrazu wydawało się, że to gra do jednej bramki. Nasi bronili się zacięcie, lecz tamci mieli graczy z okręgówki, dlatego gole wisiały w powietrzu. Jednak na przeszkodzie ciągle stawał im nasz bramkarz, a był to nie byle kto, tylko Rydec z Redcza Krukowego, bramkarz młodzików Polonesia Bydgoszcz. Wspaniałymi paradami nie tylko wciąż powstrzymywał przeciwnika, ale i ustawiał całą drużynę taktycznie. Dzięki niemu nasi jeszcze nie stracili bramki i od czasu do czasu przechodzili do kontrataków.
Właśnie mieliśmy wracać na chatę, kiedy na boisko wtargnęła wataha przebierańców. Diabeł, nowożeńcy, dziad, obok mocno cycata baba, kominiarz, śmierć z kosą, bocian, policjant, a zaraz za nim…
‒ To Koza! ‒ krzyknąłem ‒ Zapusty! ‒ dodałem, widząc trykającą kozę. Przebierańcy przerwali mecz, domagając się fantów od zawodników, a szczególnie od dziewczyn. W końcu dostali po parę groszy i oddali piłkę, lecz Rydec powiedział, że nie ma lekko i muszą zagrać sparing, bo dziewczyny już są zmęczone. Drużyna kozy okazała się całkiem, całkiem i po bez mała godzinie mecz zakończył wymęczonym remisem. Tego było mało naszym, więc zażądali karnych, pewni klasy naszego Rydca. I tu się wcale nie zdziwili. Na początku, co prawda przez chwilę szło łeb w łeb, jednak później zgodnie z przewidywaniami. Choć początkowo nic na to nie wskazywało, ku zaskoczeniu wszystkich sytuacja odmieniła się w momencie, gdy przyszła kolej na kozę. Co się okazało? Kiedy koza zdjęła maskę, wszyscy z ulgą rozpoznali Rozpłocha, najgorszego strzelca Elanobawełny Toruń!
Sędzia odliczył kroki. Publika wstrzymała oddech. Nasz Rydec nie dałby rady? Rozpłoch podbiegł do piłki, potknął się przy rozbiegu jak na takiego patałacha przystało, co rzecz jasna zmyliło przeciwnika, a następnie niczym z lekkością profesjonała (wszak nigdy nie miał pary) wpakował piłkę do siatki tuż przy lewym słupku. Ślak, a to ci ostatki…