Minęło kilka niedziel od pamiętnego wesela następcy tronu z córką, jak mawiano w Polsce, cesarza rzymskiego. Był to ślub, jakiego nie było od lat, gdyż koligaciły się z sobą największe dynastie Europy. Z jednej strony Habsburgowie austriaccy, władający Austrią, Czechami i Węgrami, a z drugiej Jagiellonowie, panujący w Polsce i na Litwie. Spodziewano się, że związek ten będzie obiecujący tak dla królewskich rodów, jak i dla młodych małżonków. Szybko się jednak okazało, że małżeństwo nie należało do udanych. Zygmunt August był na schwał przystojnym młodzieńcem, w którym nietrudno było się zakochać, a przy tym sam był nad wyraz kochliwy i rozmiłowany we wdziękach niewieścich. Elżbieta zaś, chociaż była ładną blondynką, to przez wrodzoną nieśmiałość i chorowitość nie przyciągała do siebie młodego małżonka.

Zaczął się lipiec 1543 roku, który nie był szczęśliwy dla Polaków, a zwłaszcza dla Małopolan. Szalejąca zaraza pochłaniała w samym tylko Krakowie nawet do pięćdziesięciu osób dziennie. Mimo to na dworze wawelskim wszyscy nadal żyli niedawnym weselem i wciąż panował tam świąteczny nastrój. Młody król, mimo zawartego małżeństwa, nie zaprzestał wizyt u Diany di Cordona, chociaż spotkania te były nieco rzadsze i krótsze. Jagiellon codziennie spożywał obiad ze swoją młodą małżonką, która ostatnio trochę niedomagała i nie czuła się najlepiej. August bez trudu zauważył jej pobladłe oblicze i od razu zapytał.

-Coś ci pani dolega? – zwrócił się do niej, siedząc po przeciwnej strony stołu.

-Nic panie, nic. Tylko niewyspana jestem.

-Przecież nie byłem pani u ciebie wczoraj wieczorem – wtrącił złośliwie, jako, że i sam nie był wyspany po nocnej wizycie u Diany.

-Lepiej panie… – i tu zawahała się na chwilę – wolałabym, żebyś panie jednak był.

-Byłem przedwczoraj, jako żeś mnie pani o to prosiła. – Po tej ostrej wypowiedzi męża Elżbieta chwilę milczała, po czym niepewnie i z przygnębieniem, cicho przemówiła.

-I dziękuję ci panie za to, jako i za to, że zechciałeś dziś zjeść obiad ze mną, a nie z waszą panie matką, królową Boną. – August nic jednak nie odpowiedział i dłuższy czas jedli w milczeniu. Wreszcie okazał łaskę Elżbiecie i zaczął rozmowę.

-Od kilku lat pisałaś pani listy do mnie, ale ani razu nie wspomniałaś, że chorujesz pani na chorobę świętego Wita. – Słowa te poraziły Elżbietę. Natychmiast spuściła głowę i milczała. Zaraz jednak zaczął nią wstrząsać nerwowy dreszcz i nie mogła już wyraźnie mówić.

-Jeestem… zdro…wa panie!

-To na miły Bóg! – wrzasnął August – jak mi wytłumaczysz pani to, że przedwczoraj w łożnicy męczyła cię padaczka?

-To było tylko chwilowe. Wczoraj już było mi dobrze i nawet piłam wino – zapewniała Elżbieta.

-Czemuż więc jesteś pani dzisiaj taka blada? – nie ustępował August.

-Ja zdrowieję. Już mi lepiej… – i napiła się wina, aby pokazać, że jest zdrowa.

-Wybacz mi pani – przemówił stanowczo August – ale ani dziś, ani jutro wieczorem, nie będę cię odwiedzał. – Po tych słowach Elżbieta zakrztusiła się, ale szybko opanowała kaszel i próbując się uśmiechać, oświadczyła.

-To nic panie. Do soboty będę już zdrowa, byleście panie tyko przyszli.

-Tego nie wiem. A póki co, to dziękuję za towarzystwo. Wybacz mi pani, alem straciłem chęć na jedzenie – i pokłoniwszy się nieco, wyszedł. Elżbieta zaś zostawszy sama rozpłakała się. Zaraz też obok niej pojawiła się jej zaufana dwórka, Katarzyna Holzelin.

-Pani! Nie płaczcie, bo szkoda oczu. Będzie dobrze. Trzeba tylko być cierpliwym – pocieszała Elżbietę.

-Przecie jestem cierpliwa – odparła młoda królowa i szlochając tuliła się do Katarzyny.

Tymczasem August nerwowo spacerował po krużgankach. Dręczyła go myśl, że ani dziś, ani w kolejnych dniach, nie spotka się z Dianą, gdyż Zygmunt Stary wysłał ją z częścią dworu do Niepołomic. Tam też mieli się wkrótce przenieść pozostali mieszkańcy Wawelu.

-O czym panie tak dumacie? Zapewne o małżonce? – zagadnął go błazen królewski Stańczyk, który od jakiegoś czasu obserwował młodego Jagiellona z ukrycia.

-Zamilcz, błaźnie!

-Zatem nie – i szedł kilka kroków za Augustem, aż w końcu ponownie zapytał. – Jeśli nie myślisz panie o królowej Elżbiecie, to zapewne dumasz o Dianie, o Dianie…

-Idź precz błaźnie! – po czym zaraz zapytał. – Prawda to, że w Krakowie i okolicy panuje straszna zaraza?

-O tak. Mówi się, że lada dzień przenosimy się do Niepołomic.

-To już wiem. Może to i dobrze – i na myśl, że wkrótce ujrzy Dianę, uśmiechnął się do siebie.

-Tylko, że gdy my pojedziemy do Niepołomic, to nasz pan wyśle Dianę z powrotem do Krakowa – rzekł błazen odgadując myśli Augusta. Po czym złapał się za głowę i zawołał z udaną rozpaczą. – A tutaj zaraza!

-Przestań pleść! – zezłościł się August, ale błazen nie słuchał.

-Wasza królewska mość smutny, a cały dwór wielce się cieszy.

-Chyba na twój widok – dociął mu młody król.

-Jest wiele prawdy w powiedzeniu, że za starym biegacie, a młodym pomiatacie.

-Nie twoja to sprawa i zejdź mi z oczu! – rozkazał na dobre już zdenerwowany August.

-Czy to ja panie stoję przed twymi oczami?

-Błaźnie! Chcesz czegoś, że mnie tak dręczysz?

-Chcę tylko rzec, że oboje królestwo proszą cię panie o przyjście do nich, gdyż kupcy znamienici przybyli na Wawel.

-I teraz mi to dopiero mówisz? Chodźmy!

***

W jednej z komnat wawelskich panował znaczny tłok, gdyż cały dwór zachwycał się tym, co mógł zobaczyć. Wpuszczeni do zamku, mimo zarazy, kupcy żydowscy, wystawili na sprzedaż dużo biżuterii, przedmioty ze złota oraz najróżniejsze stroje i materiały. Król Zygmunt Stary wraz z małżonką królową Boną siedzieli pośrodku sali na obitych czerwonym aksamitem krzesłach. Obok starego króla usiadła Elżbieta, która nieśmiało spoglądała na zgromadzone przed nimi kosztowności. Obrażony zaś August zajął miejsce przy swojej matce, czyniąc publicznie afront swej żonie, a przy tym robiąc jej kolejną przykrość.

-Doprawdy, piękne rzeczy – pochwaliła Bona, która pomimo tego, że dobiegała już pięćdziesiątki, wciąż lubowała się pięknych i modnych strojach. – Ta zielona suknia będzie moja. Ile chcesz za nią?

-Ile chcieć, a ile wziąć. Trudna sprawa – medytował Żyd.

-Mów prędko!

-Dziesięć dukatów pani – odparł i skłonił się głęboko.

-Chyba, że do tej sukni dołożysz swój złoty pierścień – zaproponowała królowa ku uciesze dworu.

-Miłościwa pani, wszystko drożeje – targował się Żyd.

-Nie dam więcej niż sześć!

-Ależ pani, mnie by wzięli na pośmiewisko, że tak tanio sprzedaję – i uśmiechając się do Bony dodał. – Wasza królewska mość raczy żartować?

-Jak zażartuję, to nie wjedziesz już nigdy do Krakowa – rzekła stanowczo.

-Kupiectwo to podły fach, ale niech będzie – rzekł z rezygnacją kupiec, ale zaraz zdecydowanie zaznaczył. – Tylko, że inne rzeczy nie będą już dzisiaj tanieć. – Po tej deklaracji włączył się do targów Zygmunt Stary, który z uśmiechem przemówił do synowej.

-A ty moje dziecko, co sobie upodobałaś? – Elżbieta nieśmiało spojrzała na perły, które leżały na wprost niej. Widząc jednak wrogie spojrzenie Bony, nie odważyła się powiedzieć, o co jej chodzi.

-Już wiem – wtrącił Zygmunt Stary – zapewne to te perły. Podajcie mi je – zwrócił się do stojącego obok dworzanina, po czym podał je Elżbiecie. – Podobają się wam?

-Tak – odrzekła cicho.

-Zatem są wasze – oznajmił jej wesoło.

-Dziękuję panie! – i zrywając się z krzesła ucałowała w podzięce rękę teścia.

-Nie trzeba, usiądźcie – nakazał jej dobrotliwie, a przy tym był zadowolony, że sprawił jej taką radość. Następnie zwrócił się do kupca. – A ile warte?

-Dziesięć dukatów, ale, że to dla nowej pani, to tylko osiem – zaciągnął po żydowsku kupiec, patrząc na Bonę, na twarzy której malowała się widoczna złość.

-Doprawdy, ten pierścień bardzo mi się spodobał – włączył się wreszcie August. – Ile chcecie za niego?

-To wielce drogi pierścień panie, wart dziesięć dukatów.

-U was chyba wszystko jest po dziesięć dukatów – zażartował młody król ku radości zebranych. Zaraz jednak spoważniał i zwrócił się do Bony – Pani matko, czy zechcesz zapłacić za ten pierścień dla mnie?

-Weź i zapłać z posagu twojej żony – odparła ze złością królowa i wyszła z sali. Od razu też zapanowała cisza, w czasie której August zmierzył surowym wzrokiem Elżbietę i wyszedł za matką.

-Posag jest w drodze – zaczęła niepewnie Elżbieta, spoglądając smutno na teścia.

-Nie zamartwiaj się moje dziecko. Ja za pierwszym ożenkiem czekałem na posag pół roku. – Zaraz też powstał z krzesła i szedł wolno do drzwi. Wnet się odwrócił i przemówił do stojącego w pobliżu Lasoty. – Poproś Augusta, aby zaraz przyszedł do mnie.

***

Stary król siedział przy swoim biurku i wpatrywał się w niewielki portrecik swojej pierwszej żony Barbary Zapolya, gdy w końcu pojawił się August.

-Wzywałeś mnie czcigodny ojcze?

-Tak. Nalej mi wina.

-Służba! – krzyknął August i w tej chwili pojawił się sługa.

-Nie jesteś potrzebny – przemówił stary król – wyjdź. – Zmieszany sługa natychmiast spełnił polecenie i opuścił komnatę. – Nie nalejesz mi wina? – zapytał Zygmunt Stary i wówczas August spełnił jego prośbę. – Nalej też i sobie.

-Dziękuję czcigodny ojcze, ale francuskiego wina nie pijam.

-Butny jesteś. Młody i butny. Ale życie cię złamie. Teraz zastanawiam się czy dobrze zrobiłem, koronując cię w dzieciństwie na króla, bo robisz się za bardzo zuchwały.

-Nie musieliście tego robić, a i tak zostałbym królem – odrzekł hardo August.

-Nie wiadomo, bo tron polski jest elekcyjny, a szlachta nie za bardzo jest zadowolona z tego, jakie prowadzisz życie.

-Mogą sobie poszukać drugiego. Mnie Litwy wystarczy.

-Hardo mówisz, bo jesteś jedyny z rodu. Gdybyś miał tak jak ja, kilku braci, nie byłbyś taki pewny. – August jednak milczał. – O cóż się boczysz? O to, że kazałem Dianę wysłać do Niepołomic? Nie godzi się, abyś łajdaczył się z tą Włoszką, która mogła by być twą matką, bo taka jest stara. A do tego synu, jesteś od kilku tygodni żonaty.

-Elżbieta jest blada niczym mgła cmentarna – zadrwił August.

-Oswoi się, to i wyczerwienieje, a gdybyś ją częściej odwiedzał w łożnicy, to rychło by nabrała rumieńców. – Tu Zygmunt Stary zamyślił się, po czym rzekł z naganą w głosie. – Przyznaję otwarcie, że nie podoba mi się, jak z nią postępujesz.

-To moja rzecz.

-Może i twoja, ale źle czynisz, że tak ją traktujesz, bo młoda jest i urodziwa. A to, że jest wystraszona, to nie dziwota, skoro twoja matka jej nie nienawidzi.

-To też moja wina?

-Widzisz? – i pokazał mu portret Barbary Zapolya.

-Pokazywaliście mi to już wiele razy – odparł obojętnie August.

-Jak już wiesz, to podobizna mojej pierwszej małżonki. Ale nie wiesz, czemu pokazałem ci jej oblicze?

-Czarnoksiężnikiem nie jestem.

-Barbara też była wystraszona, kiedy przyjechała tu na Wawel. Potrzebowałem wtedy pieniędzy na różne sprawy i w złości zapytałem, czy jej posag Turcy zabrali, czy też może na Węgrzech doliczyć się nie mogą? Miesiąc później posag przyszedł i bardzo żałowałem tych nierozważnych słów – tu głos mu się załamał. – Nie minęły nawet trzy lata, jak mi umarła, a co gorsza, nie było mnie przy jej śmierci, bo musiałem jechać na Litwę. Przed śmiercią Barbara napisała mi w liście, że sprzedała wszystkie swe kosztowności, żeby zapewnić naszym córkom chociaż niewielki posag, gdy będą się wydawały za mąż. – August w milczeniu patrzył na ojca, w którego oczach ukazały się łzy. – Gdy przeczytałem ten list przypomniały mi się moje bezduszne słowa i obiecałem sobie, że zanim wydam choć jedną córkę za mąż, to najpierw przygotuję jej posag. – Po tych słowach Zygmunt Stary zaszlochał, po czym spojrzał na syna i oznajmił – Pytam się ciebie, cóż ona winna, że jej ojciec nie wypłaca posagu? A to ci jeszcze rzeknę, że Elżbieta chciała zamienić swoje perły na twój pierścień, ale jej nie pozwoliłem!

-Tego nie wiedziałem – rzekł zaskoczony ofiarnością Elżbiety.

-Kupiłem ci ten pierścień za dziewięć dukatów, bo kupcy opuścili przez wzgląd na Elżbietę. – Następnie stary król sięgnął po puchar i zwilżył wargi. Popatrzył przez chwilę na Augusta, po czym zmienił temat rozmowy. – Radbym się synu doczekać wnuka.

-Tylko, że Elżbieta jest chora.

-Wiem o tym, ale z tym można żyć i można mieć potomstwo.

-Chyba, że wasza królewska mość się o to postara – wrócił do drwiącego tonu August.

-Ty uparty głupcze! Tak mówisz do ojca! – zdenerwował się Zygmunt Stary – Wyjdź, bo na nic to nasze gadanie! – August od razu powstał, skłonił się ojcu i wyszedł. Stary monarcha zaś z właściwym sobie uśmieszkiem rzekł sam do siebie – Gdybym miał tak młodą żonę i kilka lat mniej, no, może kilkanaście – i sięgnął po kielich, opróżniając go do dna.

Tymczasem August wrócił do siebie i siedząc przy stole raz za razem zjadał migdały ze stojącego przed nim półmiska. Nagle drzwi do komnaty się otworzyły, a w nich stanęła królowa Bona. Energicznym ruchem zamknęła je za sobą i podeszła do syna.

-Nie jesteś synu zadowolony z żony? – zapytała z udaną troską.

-Nie, pani matko.

-Bo i cóż to za żona! Blada i chora! Żeby to jeszcze Francuzka, ale Habsburżanka? – skończyła z wybrzydzeniem. Widząc jednak smutek na twarzy Augusta, postanowiła go pocieszyć. – Nie upadaj na duchu mój Auguście. Matka o tobie nie zapomniała! Będzie najlepiej, jak pojedziesz na Litwę.

-Jakże to tak? – pytał zaskoczony.

-W Krakowie zaraza. Czas wyruszać do Niepołomic, bo tam jest bezpiecznie. Ty zaś synu pojedziesz na Litwę, ale bez tej kuropatwy.

-A król? Czcigodny ojciec na to nie pozwoli. On tak bardzo polubił Elżbietę!

-Już moja w tym głowa. W Krakowie zaraza, a nic się przecież nie stanie, jak wyjedziesz na dwa albo na trzy miesiące na Litwę. Jest tam wiele spraw do osądzenia, a król przecież choruje i nie może szybko udać się do Wilna. – Po tych słowach uradowany August rzucił się do nóg Bony.

-Dziękuję pani matko! Stokrotne dziękuję! Jak ja się za to odpłacę?

-Jeszcze mi się odpłacisz. A królowi małżonkowi powiem, że jedziesz na Litwę, aby wszystko wziąć na przemyślenie.

-Wyborna to myśl – odparł zadowolony.

-Złota ci nie poskąpię synu, a ponadto jest do odebrania cały majątek po zmarłym wojewodzie trockim Gasztołdzie. W Gieranonach przyjmą cię gościnnie. Wojewodzina trocka wszystko mi zawdzięcza, zatem niczego ci nie odmówi.

-Nie dziwota pani matko, że jesteś królową – kadził jej uśmiechnięty syn – skoro takie pomysły przychodzą do twej głowy.

-Krew Sforzów – oznajmiła z dumą. – Ale dosyć tego gadania. Czas wydać dyspozycje i szykować się w podróż, bo droga daleka – i uśmiechając się do syna, dodała. – A Diana pojedzie zaraz za tobą.

-Jak ci dziękować pani matko? – i uradowany objął królową, całując ją po rękach. Zaraz też nowina o wyjeździe młodego króla na Litwę rozeszła się po Wawelu i Krakowie.