Rozdział XXIV. Po bitwie pod Maciejowicami Rosjanie wywieźli co cenniejszych jeńców do Petersburga umieszczając ich w Twierdzy Pietropawłowskiej.

Jednym z nich był pułkownik Michał Kossakowski, który został ciężko ranny opodal naczelnika Kościuszki. Z tego też powodu oficerowie carscy uznali go za bliskiego współpracownika naczelnika insurekcji i wysłali go do więzienia w stolicy Rosji. Na polach pod Maciejowicami Michał stracił swojego oddanego współpracownika Jana, który nie miał tyle szczęścia co on. Rany odniesione w tej bitwie powoli się zagoiły, chociaż pułkownik nie wrócił już do pełnego zdrowia i utykał na lewą nogę. W petersburskim więzieniu został umieszczony w niewielkiej celi, dość wilgotnej, gdyż z wyjątkiem małego okienka pomieszczenie znajdowało się w głębi ziemi. Więziony Michał nie przypominał już dawnego młodzieńca pełnego energii, a o stanie jego zdrowia psychicznego najlepiej świadczyła zmęczona twarz i duża niepodcinana broda.

-Dzisiaj jest wigilia – rzekł sam do siebie i powoli powstał z łóżka. Następnie wypił końcówkę wody, którą miał w glinianym kubku i spojrzał w okienko, przez które do środka wpadały promyki słońca. – Mój Boże, jak tu świętować – rzekł znowu sam do siebie i w tym samym momencie wpadł na pewien pomysł. Wziął drewnianą łyżkę ze stołu i stanął obok okutych drewnianych drzwi, przy których znajdowała się niepopękana jeszcze ściana. Następnie zaczął łyżką przecierać na ścianie przecinające się linie mające przypominać krzyż. – Może być – rzekł sam do siebie i po chwili usłyszał dziwny dźwięk, który przypominał pękanie muru. Zaraz też niemal cały tynk z sufitu oberwał się i z wielkim hukiem upadł na łóżko i stół znajdujące się w celi. Gruzy i wydobywający się z nich kurz nie oszczędził również Michała, który został nim pokryty. Hałas upadającego tynku z sufitu od razu wywołał rekcję strażników więzienia, którzy po otwarciu drzwi zastali niecodzienny widok.

-Kakij czort to zdjełał? – rzekł wystraszony strażnik i spojrzał na równie wystraszonego kolegę.

-Oj, to bolszyj czort! – wtrącił drugi strażnik.

-Pietja, szto z nim?

-Ty Poljak. Idiom! – i wymierzywszy w jego stronę karabin kazał Michałowi iść za drugim strażnikiem. Po krótkiej chwili doszli do schodów i skierowali się na wyższą kondygnację. Tam zaś doszli do pierwszych drzwi, które otworzyli i polecili Michałowi, aby wszedł do środka. Następnie szybko zamknęli drzwi i poszli do komendanta więzienia, aby zameldować mu o całym wydarzeniu.

-Witam pana pułkownika – rzekł uradowany Tomasz Wawrzecki, który poderwał się od stolika.

-To pan, panie generale? Przepraszam, bo powinienem powiedzieć panie naczelniku – poprawił się Michał.

-Jestem już tylko jeńcem, tak jak waszmość. A co się stało waszmości?

-Zawaliło się sklepienie stropu w mojej celi. Dobrze, że stałem przy drzwiach i tylko mnie lekko obsypał tynk.

-Siadaj, panie pułkowniku. Nie mam czym poczęstować waszmości, ale mam pół butelki wody – oznajmił Wawrzecki i nalał do metalowego kubka wody.

-Pan naczelnik ma duże okno w celi – zauważył Michał.

-Widzisz panie pułkowniku jak Ruscy cenią generała – zakpił naczelnik. – Podobno waszmość zostałeś ranny pod Maciejowicami, ratując naczelnika Kościuszkę?

-Lepiej by było żebym tam zginął. Przynajmniej nie gniłbym w ruskim więzieniu.

-A ja cieszę się, że waszmość nie zginąłeś, bo tak to nie będę sam w wigilię.

-Kiedy wieźli mnie tu do Petersburga dowiedziałem się, że waszmość zostałeś naczelnikiem na miejsce pana Kościuszki.

-Zgodziłem się, bo inni bali się wziąć to brzemię na siebie. A najbardziej bali się ci, którzy wcześniej dokuczali naczelnikowi Kościuszce i cały czas utrudniali mu działania. Co więcej, po przegranej pod Maciejowicami obwiniali go za przegraną.

-Gdybyśmy zdążyli z generałem Ponińskim przyprowadzić posiłki na czas, może by się udało wygrać tę bitwę – pocieszał się Michał.

-Gdyby naczelnik Kościuszko wygrał pod Maciejowicami, to do wiosny mielibyśmy spokój, bo generał Suworow szykował się do zimowania w Brześciu Litewskim. Po Maciejowicach wszystko się zmieniło.

-Gdybyśmy nie zmylili drogi, to bylibyśmy z godzinę wcześniej pod Maciejowicami. Włączylibyśmy się do bitwy w decydującym momencie. Co za cholerny pech.

-Kiedy obrano mnie naczelnikiem insurekcji zaproponowałem radzie wojennej, żeby przejść z wojskiem na lewy brzeg Wisły i zatrzymać Ruskich na Wiśle, ale większość rady uparła się, żeby bronić Pragi. Ustąpiłem im i cały czas żałuję tego kroku. Prace przy fortyfikowaniu Pragi nie były ukończone, a co gorsze, nasi zwiadowcy zapewnili mnie, że generał Suworow nie jest jeszcze gotowy do ataku i rozpocznie szturm dopiero 6 listopada.

-A pewnie zaatakował wcześniej? – domyślił się Michał.

-Ruscy zaatakowali rankiem 4 listopada, a my jeszcze nie byliśmy gotowi do obrony. Zdążyłem przeprawić się z Warszawy na Pragę, ale tam już nasze wojsko ogarnęła panika i mimo próśb i błagań nie mogłem zatrzymać uciekających żołnierzy. Udało mi się tylko z kilkunastoma żołnierzami zrzucić część mostu do Wisły, a resztę, dla pewności, kazałem podpalić.

-To uratowało Warszawę – wtrącił Michał.

-Tylko, że część żołnierzy ratując się ucieczką wpław potonęła w Wiśle, bo ta jak na złość w tym czasie przybrała. Na Pradze zginął generał Jasiński, a generał Zajączek dostał się do niewoli. – Tu Wawrzecki przerwał na chwilę, po czym mówił dalej. – Najgorszy los spotkał mieszkańców Pragi. Generał Suworow, diabeł a nie człowiek, miał podobno powiedzieć do żołnierzy, żeby sobie pohulali. I zaczęli rzeź Pragi. Zrobili taką jatkę, jakiej dawno u nas nie było. Większość mieszczan wymordowano. Jedni mówią, że 7 tysięcy, a drudzy, że 8 tysięcy. Te bestie, a zwłaszcza Kozacy nie oszczędzali nawet dzieci. Podobno niektórzy Żydzi wybiegali do nich z jedzeniem i winem, myśląc, że tym sposobem się uratują, ale nic im to nie dało. Wybili ich prawie wszystkich. Uwierz mi panie pułkowniku, że przez trzy dni nie mogłem zasnąć, bo wyobrażałem sobie tę rzeź.

-Suworow, to bydle i pamiętam, że to samo zrobił przed czterema laty, gdy zdobył turecki Izmaił – przypomniał sobie Michał.

-Tam Ruscy wyrżnęli kilkanaście tysięcy ludzi, ale Izmaił był dużo większy od naszej Pragi.

-Mam nadzieję, że niedługo diabli go wezmą, bo już jest stary i podobno schorowany.

-Ten diabeł, bo to nie jest człowiek, kazał wymordować ludność Pragi, aby zastraszyć mieszczan i obrońców Warszawy. I niestety cel swój osiągnął. Po upadku Pragi taka zapanowała w Warszawie panika, jakiej jeszcze nie widziałem. Kiedy przedstawiłem plan obrony miasta to myślałem, że mnie pobiją i zobaczyłem, że prędzej mnie wydadzą Ruskim, niż będą się przed nimi bronić. Najbardziej żałosne było to, że ci którzy wcześniej chcieli wieszać króla, pobiegli na zamek i kłaniając mu się w pas prosili go, żeby podjął się pertraktacji z Suworowem.

-A król ciołek pewnie się zgodził? – zakpił Michał i czekał na odpowiedź.

-W niczym nasz król nie jest tak dobry, jak w układaniu się z Ruskimi. Rozmowy z Suworowem poszły bardzo szybko i nawet postawił łagodne warunki kapitulacji dla Warszawy. – Tu Wawrzecki uśmiechnął się na chwile, po czym oznajmił. – Podobno, gdy Suworow zobaczył naszych delegatów powiedział po naszemu „Wiwat pokój, wiwat król”. Potem ucałował każdego z delegatów i powiedział do nich „Witam was, aniołowie pokoju”.

-Stary błazen.

-Gdy wyprowadzałem wojsko z Warszawy prosiłem naszego króla, żeby ruszył z nami, bo przecież jest uosobieniem władzy państwowej i symbolem naszej Rzeczypospolitej. Ale król się nie zgodził. Odwlekał decyzje, aż w końcu oznajmił, że nie opuści zamku, bo mieszczanie nie pozwolą mu wyjechać z Warszawy.

-Dwa lata temu, gdyśmy prosiliśmy go, żeby wyjechał do obozu, też nas zwodził. Aleśmy sobie wybrali króla!

-Nie my panie pułkowniku wybraliśmy go na króla, tylko caryca Katarzyna i obaj wiemy, dlaczego go wybrała?

-Jak ma nie upaść Rzeczpospolita, gdy ma takiego króla – dodał Michał i napił się wody.