Dopiero po dłuższej chwili pojawił się na koniu generał Poniński, wraz z czwórką kawalerzystów.


-Miałeś rację panie pułkowniku. Trzeba było pójść na prawo.

-A co z drogą, którą idziemy, panie generale?

-Ta droga prowadzi do stawów, przy których są bagna. Tamtędy nie przyjdziemy. Musimy wrócić do rozstaju dróg i pójść na prawo. Zostań przy mnie pułkowniku, a na tył niech pojedzie twój kosynier.

-Dobrze, panie generale – przytaknął Michał i zwrócił się do Jana. – Jedź na koniec, a gdy dojedziemy na miejsce, to do mnie dołączysz – i po tych słowach kosynier wypełnił polecenie.

-Zmarnowaliśmy z pół godziny, a zanim dojdziemy do rozstaju dróg zejdzie drugie pół godziny – zdenerwował się Poniński.

-Może zdążymy – rzekł Michał i już nic nie mówił tylko jechał obok generała, który zupełnie nie miał nastroju do prowadzenia rozmowy.

Po kilku kolejnych godzinach marszu zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki żołnierzom, co szybko dostrzegł generał Poniński. Co chwile odwracał się do tyłu i spoglądał na zmęczone twarze piechurów.

-Muszę zarządzić postój, bo nawet jeśli zdążymy, to żołnierze nie będą mieli sił do walki.

-Idziemy już tak długo, że powinniśmy być blisko Maciejowic – zauważył Michał.

-Tylko, że jakoś tych Maciejowic nie widać. Daję rozkaz do postoju – i po tych słowach usłyszał pierwszy wystrzał armatni. Po krótkiej chwili generał i jego żołnierze usłyszeli kolejne strzały armatnie, co od razu wywołało u nich wielkie poruszenie.

-Już się biją – zauważył Michał.

-Skoro tak to nie będzie przerwy. – Tu generał zatrzymał się i odwróciwszy się do żołnierzy przemówił głośno. – Żołnierze. Bitwa już trwa, a zatem musimy szybciej maszerować. Za mną panowie – i po wydaniu komendy zaczął szybciej jechać do przodu, a za nim Michał wraz z czwórka kawalerzystów. W trakcie przyspieszonego marszu żołnierze słyszeli coraz wyraźniej strzały armatnie, które jednak w pewnym momencie ucichły. To z kolei wywołało zaniepokojenie u generała i pułkownika, którzy wymownie spojrzeli na siebie, lecz nic nie mówili, tylko jechali dalej. W końcu jednak Poniński zabrał głos.

-Mój Boże! Czyżbyśmy się spóźnili – i po tych słowach dostrzegł grupkę polskich kawalerzystów, którzy zmierzali w kierunku przodu kolumny jego wojsk. Wkrótce potem ranni i zakrwawieni żołnierze znaleźli się obok generała, który od razu zadał im pytanie. – Panowie, co się stało?

-Przegraliśmy. Przegraliśmy – przemówił jeden z kawalerzystów.

-Prowadzę trzy tysiące piechoty – oznajmił Poniński.

-Już za późno. Musimy uciekać – dodał kawalerzysta.

-Włączymy się do bitwy i wygramy – oznajmił nerwowo Michał.

-Tam już zostali tylko Rosjanie. Gdy pułkownik Mokronowski uszedł z pola bitwy ze swoimi ułanami, od razu zaczęli uciekać inni – oświadczył kawalerzysta i otarł krew z czoła.

-A co z naczelnikiem Kościuszką? – zapytał Michał.

-Nie wiem, ale pewnie też już uciekł.

-Niech to diabli – zdenerwował się Poniński i przez chwilę nie wiedział co robić. W końcu jednak opanował nieco emocje i zwrócił się do Michała. – Musimy wracać. Pójdziemy na Pragę i tam będziemy czekać na rozkaz.

-Ja muszę poszukać pana naczelnika.

-Naczelnik Kościuszko sobie poradzi. Ja muszę wyprowadzić stąd wojsko, skoro bitwa już przegrana.

-A ja poszukam pana naczelnika – oświadczył Michał i ruszył na tył kolumny, aby zabrać ze sobą Jana. Gdy był już od niego kilkadziesiąt metrów krzyknął w jego stronę z całych sił. – Janie! Jedź za mną – i po tych słowach zawrócił konia. Następnie ruszył przed siebie, jadąc wzdłuż stojących na drodze żołnierzy. Gdy już minął generała Ponińskiego obok niego pojawił się Jan, który zaczął głośno mówić do swego dowódcy.

-Pułkowniku! Co się stało?

-Już po bitwie. Przegraliśmy, ale spróbujemy znaleźć naczelnika – oświadczył Michał i galopował do przodu. Po kilku minutach dostrzegli jeźdźca uciekającego przed grupką Kozaków i postanowili mu przyjść z pomocą. Gdy nieco zbliżyli się do niego Michał zorientował się, że jest to sam Tadeusz Kościuszko. – To naczelnik – krzyknął pułkownik i dalej pędził w jego stronę. Po chwili jednak koń Kościuszki potknął się i zrzucił jeźdźca na ziemię. Widząc zbliżających się Kozaków naczelnik wyciągnął pistolet i zastanawiał się co zrobić. Szybko jednak zrozumiał, że nie jest w stanie pokonać kilku Rosjan.

-Nie weźmiecie mnie – rzekł sam do siebie Kościuszko i włożył lufę w usta. Gdy jednak pociągnął za spust, ku jego zaskoczeniu pistolet nie wypalił. Po kilku sekundach dosięgły go spisy Kozaków, którzy powalili go na ziemie.

-Nie! – krzyknął Michał i pędził co tchu w stronę Kozaków. Ci widząc zbliżających się Polaków zostawili naczelnika i skierowali się do walki z nimi. Michał wyciągnął szablę i po krótkim czasie zdzielił nią jednego z Kozaków w głowę, który upadł na ziemię. Po chwili jednak uczuł lekkie pchnięcie spisą drugiego z Rosjan, który chciał go zrzucić z konia. W tak trudnym momencie Jan zeskoczył z konia, rzucając się na Kozaka, którego ugodził bagnetem w szyję. Gdy jednak powstał i uśmiechnął się do Michała, został trafiony z pistoletu przez innego Kozaka. Kula ugodziła go w głowę, która po chwili pokryła się krwią i postrzelony kosynier padł na ziemię.

-Ruskie szelmy – krzyknął pułkownik i skierował się w stronę Rosjanina. Nie zdołał go jednak dosięgnąć, bo w tym samym czasie dwaj inni Kozacy ugodzili go swymi spisami. Wtedy też zachwiał się i upadł z konia na ziemię, nie mając już sił do walki. – Chryste ratuj – wyszeptał sam do siebie i poczuł ukłucie kolejnej spisy kozackiej. W tym samym momencie obok Kozaków pojawił się oddział huzarów rosyjskich, którymi dowodził pułkownik Piotr Tołstoj.

-Katoryj ubił Kostiuszkę?

-Ja – krzyknął Kozak, który ugodził spisą Michała.

-Ja ubił – oznajmił Kozak, który strzelił do Jana. Po chwili obaj zaczęli się szarpać, gdyż wiedzieli, że za zabicie naczelnika insurekcji mogą spodziewać się nagrody. W trakcie tej szarpaniny usłyszeli wystrzał i dostrzegli uniesiony przez Tołstoja pistolet.

-Wy duraki. To ja ubił gienerała Kostiuszkę. Ja. – Były to ostatnie słowa, jakie usłyszał ranny Michał, który stracił wówczas przytomność.

Tymczasem Kozacy za przyzwoleniem Tołstoja rzucili się na leżących na ziemi Polaków, których rabowali ze wszystkiego, co przedstawiało dla nich jakąkolwiek wartość.