Właściciel firmy Kris-Auto. Prezes Orląt od 9 maja 2013.
J.H.: Twoje pierwsze zetknięcie się z Orlętami
Nie miałem nigdy szczęścia grać w którejś z drużyn Orląt. Zabrakło chyba talentu, kiedyś szkolenie było na zupełnie innym poziomie. Pierwsze doświadczenia z klubem to czasy, gdy byłem już przedsiębiorcą. Zostałem namówiony, by przyjść i zobaczyć. Bywałem i wcześniej, ale na poważnie zaczęło się, kiedy prezesurę objął Szczepan Skomra. Zaczął organizować lokalną społeczność wokół Orląt. Zostałem zaproszony i tak już zostało.
Na początku byłem sponsorem. Czasem zbierało się jakieś szersze grono sponsorów.
J. H.: Od kiedy to zaangażowanie zaczęło się na poważnie?
Do Zarządu wszedłem w 2008 r. Wiązało się to z tym, że poprzedni prezes odszedł i zrobiła się straszna luka. Trzeba było na nowo stworzyć zarząd. To była kwestia dużej reorganizacji struktur. Zostałem zaproszony do zarządu.
Skończyła się pewna era. Zostawił po sobie totalną pustkę, np. w sensie kadrowym. Większość piłkarzy była zatrudniona w Spomleku. Kiedy Skomry już nie było, nie było też kasy i ci piłkarze się jakby rozpierzchli po różnych innych klubach. Musieliśmy ten zespół stworzyć od nowa.
Całe szczęście polegało na tym, że po rundzie jesiennej byliśmy na 2. miejscu w III lidze. Mieliśmy 26 pkt i nie bardzo przejmowaliśmy się tym, że możemy spaść. Zapas jest duży, kadrę uda się skompletować.
Zaczęliśmy klecić tą kadrę, ale wyniki były takie sobie. Utrzymaliśmy się, mając 3 pkt. nad „kreską”
Organizacyjnie wszystko trzeba było tworzyć od nowa. Pewne rzeczy zostały w ogóle nie rozwiązane. Trzeba było np. spłacić ostatnią ratę (130-150 tys.) za autokar – był kupiony na 530 tys. W kasie klubowej – totalna pustka. Dzięki temu, że skrzyknęliśmy się tu wszyscy – jako zarząd – prywatnie postaraliśmy się o kredyt (na 180 tys.). Byliśmy żyrantami tego kredytu. To było 10 osób, podpisał się pod tym kierownik Leszek Kur.
Pozostały nierozwiązane kwestie z Urzędem Skarbowym. Był rozgardiasz, ale udało nam się to poskładać dzięki naszej wytrwałości.
Za czasów prezesa Tarkowskiego miałem inną wizję prowadzenia klubu. Pewne rzeczy mi się nie podobały i potrafiłem mówić o tym otwarcie. Niestety, większość członków tamtego zarządu była „potakiwaczami”. Doszło do otwartego konfliktu.
J.H.: Zostajesz prezesem 9 maja 2013, a 13 -ego zatrudniasz Damiana Panka jako trenera, który na ławce spędzi 5 lat
Damian był trenerem [20.05.-30.06, 2009] w pierwszym sezonie, w którym byliśmy w zarządzie. Zaglądał nam w oczy spadek, a on wziął ten zespół 4 kolejki przed końcem i nas uratował. Wiedziałem, że to idealny człowiek na takie sytuacje, kiedy trzeba wstrząsnąć, zmobilizować zespół. Poprowadzić w trudnych momentach – Panek się sprawdził.
Pierwszą decyzją był wybór trenera. Namawiałem go 2,3 dni. Trzeba było za nim trochę pochodzić (śmiech)
J.H.: Twoja najtrudniejsza decyzja?
Najtrudniejsze są zawsze decyzje finansowe. Coś się nie spina itd. – to czasem spędza sen z powiek.
Były takie decyzje, za które potem mogłem się wstydzić – generalnie nie ja, ale głosowałem „za”. Swego czasu zwolnienie Daniela Syty z funkcji trenera. Zarząd podjął taką decyzję pod presją jednego z członków. Daniel miał z nim scysję. Potem się okazało, że nie było do końca tak, jak przedstawił sytuację ów członek. Nie przeanalizowaliśmy tego dokładnie. Rodzice grupy, którą prowadził zebrali się w klubie, było trochę zamieszania. Po dyskusji został przywrócony.
J.H.: Twoje najradośniejsze wspomnienie?
Wygrana z Motorem 4-1 [11.06.2017]. Burmistrz przybiegł na murawę i mi gratulował. Powiedziałem: „to nie mi, tylko piłkarzom”. To była totalna niespodzianka, nikt nie przewidywał, że będziemy potrafili z nimi wygrać.
Kolejnym fajnym wynikiem było 5-0 z Chełmianką w finale Pucharu Polski LZPN [16.06.2021]. Drugi rok z rzędu wygraliśmy to trofeum na szczeblu wojewódzkim. Broniliśmy się wtedy przed spadkiem. I generalnie bardziej nam zależało na lidze niż na wygraniu tego pucharu. W poprzedniej rundzie, dość nieoczekiwanie wyeliminowaliśmy Wisłę Puławy.
LZPN ustalał z klubami termin tego finału. Z nami w ogóle się nie skonsultował. Termin został nam narzucony. Staraliśmy się ten mecz przenieść. Pisaliśmy nawet do związku, że wystawimy drużynę juniorów. I żeby jeszcze większe jaja zrobić, zgłosiliśmy tych juniorów w przeddzień meczu. Chełmianka przyjechała, myśląc, że już ma puchar.
Z kolei największą porażką w PP to przegrana w Hrubieszowie [6.06. 2018, z Unią 0-1]. Jechaliśmy tam jak po swoje…Bolesne wspomnienie.
J. H.: Którego piłkarza Orląt najbardziej lubiłeś obserwować na boisku?
Krystian Puton. Sympatyczny człowiek w kontakcie osobistym. Było sporo takich piłkarzy. Może lepiej nie wymieniać, bo ktoś poczuje się niedoceniony.
J.H.: Szkoleniowiec, który wiele ci podpowiedział. Pokazał inną perspektywę?
Stały kontakt utrzymuję z Damianem Pankiem. Ma na mnie największy wpływ, jeśli chodzi o zdanie . W większości przypadków jego wybory zawodników się sprawdzały.
Sezon 2009/10 po rundzie jesiennej jesteśmy na dnie tabeli w 3 lidze. Przychodzi nowy młody trener, Rafał Wójcik, były zawodnik Wisły Kraków, pełen entuzjazmu i nowy pomysłów. Nowych dla Klubu, więc nie wszystkim się podobają a ponieważ trener nie potrafi odpuścić co chwilę dochodzi do mniejszych lub większych konfliktów nawet z prezesem Klubu. Ponieważ w wielu aspektach jego poglądy są zbieżne z moimi więc staram się go wspierać, ale z pozycji wiceprezesa nie zawsze udaje mi się to na zarządzie. Nie udaje nam się utrzymać w 3 lidze, ale według opinii wielu po grze jaką prezentowaliśmy na wiosnę spadamy niezasłużenie.
J. H.: Spadek do niższej ligi zabolał? Czy wiedziałeś, że się to musi stać? Czy nie było to tragedią, bo na co dzień widzisz trenujące dzieci oraz młodzież i podstawa tej piramidy jest zdrowa?
Nie zawsze jest tak ci, którzy mają solidne podstawy, jeśli chodzi o szkolenie młodzieży, grają tam odpowiednio wyżej. Generalnie zależy to od tego, ile klub ma pieniędzy na utrzymanie drużyny seniorów. U nas, niestety ta tendencja zamiast rosnąć – spadała. Zostaliśmy w miejscu „X”, a reszta zaczęła nam odjeżdżać. W ostatnim sezonie byliśmy najbiedniejszym klubem. Kilka lat wcześniej, niekoniecznie tam bywało.
Sporo nadrabialiśmy, biorąc piłkarzy, którzy nie byli drodzy a chcieli się rozwinąć. Nie było nas stać na zawodników z I-ego szeregu.
Chyba, że za czasów Skomry. Wtedy było na bogato.
J. H.: Nazywali nas „Chelsea Podlasia”…
Potem ta opinia o Spomleku przez jakiś czas została.
A. Ś.: Jak widzisz Orlęta za 5 lat?
Myślę, że nie będziemy grali niżej niż w IV lidze. Będzie grało dużo wychowanków. A liczba trenujących dzieci będzie większa niż teraz. Będzie sztuczne boisko, więc może łatwiej będzie to zorganizować zimą.
J.H.: Czego życzyć stuletniemu klubowi?
By w końcu przyszedł taki rok, że będziemy mieli stabilne finanse. Będziemy mieli takie pieniądze, że wystarczy nam na wszystko. Oczywiście, bez rozrzutności.
Był taki rok, kiedy wygraliśmy Pro Junior System. Wtedy w tym konkretnym roku wyszliśmy na plus. Mieliśmy długi z poprzednich lat, szybko się to rozeszło. Dziura w dalszym ciągu została, ale była trochę mniejsza.
Paradoksalnie, pierwszym rokiem, kiedy byliśmy na plusie – pamiętam, bo zajmowałem się finansami klubu. To był pierwszy rok naszego zarządu. Na koniec roku zostało 13 tys. na plusie. Prezesem był Tarkowski. Mówię mu:
-Andrzej, może kupmy coś za to? Jakiś sprzęt, koszulki?
– Nie, nie!
Ale wtedy były takie czasy, że suma wypłat dla I-ego zespołu seniorów wynosiła 13 tys. miesięcznie. Wtedy mieliśmy tanią drużynę, ale i inni nie płacili jakiś dużo większych pieniędzy. Teraz, jak się słyszy, kto ile płaci – szok. Sam nie dowierzam.
Mamy problem, że podkupują nam zawodników, którzy są młodzi, obiecujący. Mają perspektywę gry w seniorach, ale zostają skuszeni z okolicznych klubów, który daje 400 zł za mecz. Chłopak nie musi trenować. Albo raz w tygodniu. Tam jest gwiazdą, bo coś potrafi na tle innych. Jak się już tam przeniesie, perspektywa powrotu do nas jest nikła.