W zakończonej właśnie rundzie jesiennej mazowieckiej B-klasy przydarzył się drużynie, w której kopię piłkę, mecz o dwóch obliczach. Pierwszą połowę w zasadzie oddaliśmy. Jakieś próby przeciwstawienia się, ale żadnej w tym ikry, żadnego przekonania. W efekcie dostaliśmy trzy gole do przerwy. Na drugą połowę wyszła jakby inna drużyna. Wierząca, że można odrobić. Pressująca na całym boisku, nie pozwalająca rywalowi na oddech. Strzelająca dwa gole i bardzo bliska trafienia po raz trzeci. Nie udało się.
Reprezentacji Polski przytrafiła się wczoraj podobna sytuacja, tylko z połowami zamienionymi kolejnością. Biało-Czerwoni w pierwszej połowie grali dobrze, nie odpuszczali Portugalczykom na krok przekonani, że mogą zrewanżować się za bezdyskusyjną porażkę sprzed miesiąca. Sytuacje Bereszyńskiego (poprzedzona bardzo składną akcją), Piątka i Zalewskiego, choć niewykorzystane, napawały optymizmem. To Polska była bliższa celu. Zmusiła Portugalczyków do tego rodzaju wysiłku, którego raczej się nie spodziewali po drużynie osieroconej przez najważniejszego zawodnika. Zabrakło jednak kropki nad i. A gospodarze zrozumieli, że muszą się bardziej przyłożyć. No i się (i nam) przyłożyli…
Po przerwie Polacy w zasadzie biegali za piłką lub obserwowali, jak Portugalczycy usypiają ich pozornie leniwym rozgrywaniem. A kiedy trzeba było – gospodarze gwałtownie przyspieszali. Tak jak Rafael Leao (chyba najlepszy dziś skrzydłowy świata), który pobiegł z piłką od własnego pola karnego, zagrał na lewo do Nuno Mendesa, by po chwili otrzymać perfekcyjne podanie zwrotne i zamknąć akcję strzałem głową. Albo Pedro Neto, który wbiegł błyskawicznie do podania w polską szesnastkę i atomowym strzałem pokonał Bułkę.
Tak padł czwarty gol dla Portugalii w momencie, kiedy Polacy rzucili już ręcznik. Kompletnie załamała ich piękna rakieta Bruno Fernandesa z dystansu na 3:0, a dobiło cyrkowe trafienie Cristiano Ronaldo (poprzedzone kuriozalnymi stratami Polaków w okolicach własnego pola karnego). Z polskiej strony? Na uwagę zasługuje jedynie błyskotliwy rajd Zalewskiego, zwieńczony zablokowanym strzałem Buksy. Honorowy gol Marczuka padł już bowiem kilka chwil po tym, gdy Portugalczycy stanęli.
Wątek poboczny tej przykrej opowieści stanowią kuriozalne problemy organizacyjne w polskim obozie:
Od trzydziestu lat oglądam mecze reprezentacji Polski i nie pamiętam, żeby straciła pięć goli w jednej połowie.
Tydzień po wspomnianym we wstępie meczu wygraliśmy istotne derbowe spotkanie, po zaciętym boju. Jak wypadną Polacy w bardzo ważnym w kontekście dalszych losów w średnio ważnej Lidze Narodów starciu, w poniedziałek ze Szkocją?