Rozdział XXIII. Dziesiąty dzień dziesiątego miesiąca 1794 roku był decydującym dniem dla losów insurekcji kościuszkowskiej. Naczelnik Kościuszko stoczył wówczas bitwę z wojskami generała Fersena, który miał wyraźną przewagę nad Polakami.

Zanim jednak doszło do konfrontacji obu armii naczelnik wysłał gońca do generała Ponińskiego, aby ten natychmiast wyruszył ze swoją dywizją pod Maciejowice. Ów goniec przybył do obozu pod Kock tuż po północy i tam zastał śpiących w większości żołnierzy. Odebrawszy rozkaz generał Poniński polecił uderzyć w dzwon kościelny, aby postawić na nogi swoich żołnierzy, którzy niemal w całości byli piechurami.

Dźwięk bijącego dzwonu obudził również Michała, który spał w jednej z chłopskich chat, która po śmierci właścicieli była opuszczona. Zaraz też obok pułkownika pojawił się zaspany Jan, który przybiegł ze stajni, w której pilnował koni.

-Co się stało pułkowniku?

-Pewnie ruszamy do walki. Zaraz się dowiem, a ty siodłaj konie. – Po tych słowach Michał wybiegł z domu i udał się do pobliskiego pałacu, w którym kwaterował generał Poniński. Gdy dochodził do budynku zobaczył ustawiających się w szeregu piechurów, którzy w pośpiechu zakładali swoje wojskowe wyposażenie. Na schodach pałacowych dostrzegł generała Ponińskiego, który od razu przemówił do podwładnego.

-Naczelnik Kościuszko przysłał gońca, abym czym prędzej do niego pospieszył.

-A gdzie stoi obozem pan naczelnik?

-Pod Maciejowicami. To kawał drogi, ale powinniśmy dojść tam przed południem. Za pół godziny ruszamy.

-Dopiero za pół godziny? – zdziwił się Michał.

-Żołnierze muszą się przygotować do marszu. Muszą przecież coś zjeść, bo w drodze nie będzie gdzie tego zrobić.

-Panie generale, szkoda czasu. Niech żołnierze się napiją i ruszajmy, żeby nie było za późno!

-Zdążymy panie pułkowniku – uśmiechnął się Poniński – zdążymy.

-Dobrze. Idę po konia i zaraz tu będę – oświadczył Michał.

-Waszmość z tym swoim kosynierem będziesz zamykał pochód

-Dobrze panie generale – przytaknął pułkownik i już wolnym krokiem szedł do pobliskiej chaty, w której ostatnio kwaterował. Tam też czekał na niego Jan, który zdążył przygotować konie do drogi.

-To co, ruszamy?

-Ruszamy, ale nie tak szybko, bo pan generał jeszcze się nie rozbudził – zakpił Michał i wszedł do środka chaty. – Daj to co mamy do jedzenia, bo później nie będzie kiedy się posilić.

-Już drugą noc śniło mi się, że zginę – wtrącił Jan i położył jedzenie na stole.

-Nie zginiesz. Gdy się śni, że umrzesz, to wtedy będziesz żył długo.

-Ale śniło mi się, że obaj zginiemy pułkowniku!

-Lepiej jedz i nie wywołuj wilka z lasu – oznajmił Michał i przeciął dalszą rozmowę. Zaraz też obaj zakończyli posiłek i udali się pod pobliski dwór, przy którym w dwuszeregu ustawiali się żołnierze. Po niedługim czasie generał Poniński wsiadł na konia i unosząc do góry malutką buławę dał znak do wymarszu. Zaraz też przeszło trzy tysiące polskich piechurów ruszyło za swoim dowódcą, którego poprzedzało czterech jeźdźców trzymających pochodnie. To oni oświetlali drogę generałowi oraz wskazywali kierunek marszu.
Kilka godzin później, gdy już zaczęło się przejaśniać, maszerująca piechota dotarła do skrzyżowania dróg, co wywołało konsternację u generała Ponińskiego. Ten posłał jednego ze swoich kawalerzystów po Michała, który zostawiwszy Jana na końcu pochodu udał się do dowódcy.

-Zaczyna się przejaśniać, ale nie mam dokładnej mapy i nie wiem, w która stronę skręcić? – przyznał się Poniński.

-Ja bym skręcił na prawo, panie generale.

-A dlaczego na prawo, panie pułkowniku? – zapytał ironicznie Poniński.

-Droga na prawo jest bardziej uczęszczana, niż ta na wprost.

-Żeby dotrzeć pod Maciejowice trzeba iść prosto, a ta droga na prawo może prowadzić do jakiejś wsi i pewnie dlatego jest częściej uczęszczana.

-Nie będę się upierał panie generale – przyznał Michał.

-To dobrze panie pułkowniku. Zatem maszerujemy prosto. Możesz waszmość wracać na tył kolumny. – Po tych słowach Michał skłonił nieco głowę przed Ponińskim i ustawił się z boku drogi, aby nie przeszkadzać maszerującej piechocie. Po kilku minutach znalazł się na tyle kolumny i dołączył do życzliwego mu kosyniera.

-Co chciał pan generał?

-Nie wiem po co mnie wzywał, skoro i tak wie wszystko lepiej – zdenerwował się nieco Michał. – Generał nie był pewien, którędy iść? Prosto czy na prawo?

-Ja bym poszedł na prawo.

-Ja też tak uważałem, ale idziemy prosto.

-Ten pan generał, to hardy człowiek.

-Wczoraj mi przygadał – i tu Michał się zaśmiał – że naczelnik Kościuszko musi mnie darzyć dużym zaufaniem, bo przecież moi stryjowie byli zdrajcami.

-Ale przecież oni już nie żyją – wtrącił niepewnie kosynier.

-A wiesz co mu powiedziałem? – i tu pułkownik znowu się uśmiechnął. – Przypomniałem mu, że jego ojciec też nie jest bohaterem, bo był marszałkiem sejmu, który zatwierdził pierwszy rozbiór Polski.

-Przyganiał kocioł garnkowi – zaśmiał się kosynier. – A może pan generał jest zdrajcą jak jego ojciec?

-Pan generał nie jest zdrajcą. Walczył ze mną, no i z tobą Janie, pod Szczekocinami i pod Warszawą. Obaj, niestety, mamy rodzinę, którą nie można się chwalić. – Tu nastała dłuższa chwila ciszy, aż w końcu pułkownik zażartował do swego podwładnego. – Tobie Janie, na szczęście nikt nie zarzuci, że masz ojca zdrajcę.

-Mój ojciec był dobrym człowiekiem i był bardzo silny. Potrafił wziąć worek zboża pod lewą pachę, a drugi worek pod prawą pachę i iść przez pół wsi.

-A twój ojciec żyje jeszcze?

-Miałem dwa lata jak mi umarł – oznajmił smutno Jan. – Podobno zrobił mu się wrzód w gardle i ktoś głupi poradził mu, żeby go przeciął, bo długo się nie goił. I jak go przeciął, to niedługo później umarł.

-To nie miałeś Janie łatwego dzieciństwa.

-Chłopskie dzieci nie mają łatwego dzieciństwa – oznajmił Jan. Po tych słowach idący przed nim piechurzy zatrzymali się w miejscu, nie wiedząc co się dzieje.