Występowałem w kilku rolach w tym klubie. Z racji doświadczenia powiem coś innego, niż powiedziałbym 10 lat temu. Wtedy powiedziałbym: musi być tu III liga! Zostawcie wszystko naokoło, nie musimy tak dbać o boiska Siłownia, odnowa biologiczna może być zamknięta. Nie musi to wszystko działać, ale trzeba wszystko włożyć w pierwszą drużynę, bo naszym celem i DNA jest III liga. Dzisiaj na to patrzę zupełnie inaczej.

zdjęcia: Mirosław Piasko, Cezary Hince

Jak chciałby pan zostać zapamiętany: jeden z najlepszych napastników Orląt, trener, pod okiem którego wyrastały nowe talenty, czy jako ten, który wieńczy to wszystko funkcją koordynatora ds. sportowych?

Priorytety. Ze względu na wiek się zmieniły. 10,15 lat temu te role były dla mnie bardzo ważne. Najważniejsze to jak o mnie myśli rodzina. Moi najbliżsi: córka, syn, żona. A w piłce myślę, że można było jeszcze więcej wyciągnąć z każdej z tych funkcji. Na pewno nie byłem wybitnym piłkarzem, trenerem i nie jestem wybitnym koordynatorem.

Zawsze jak coś robiłem, to robiłem na maksa. I po wielu latach mam poczucie, że niczego nie zmarnowałem. Swoją postawą robiłem po prostu to, co umiem najlepiej. A jak to wychodziło? Z różnym skutkiem – raz lepszym, raz gorszym.

Jak chcę zostać zapamiętanym? Że był ktoś taki jak Damian Panek.

Spodziewał się pan, że ten pobyt w Radzyniu będzie taki długi? Czy miało to być tylko „na chwilę”?

2-3 tygodnie temu, podczas wakacji rozmawialiśmy o tym z żoną. Ona zaczęła ten temat: „pamiętasz, jak przyjechaliśmy do Radzynia, ty studiowałeś na V roku, przyjeżdżałeś do Białej Podl. (tam na początku mieszkaliśmy). Ktoś zapytał Cię – czy zamieszkałbyś w Radzyniu? – Nie, broń Boże, ja tu na 100 % wrócę do Białej!”

Sam pochodzę z małej miejscowości – Lubyczy Królewskiej – z czego jestem dumny. Przez te 5 lat było się na studiach w Białej, już się chcialo do większego miasta. Do Białej się czuło sentyment. Tam się miało kolegów, żona… Trochę zmusiła mnie do tego sytuacja. Na początku dojeżdżałem na treningi, a później – bodajże za trenera Niewiarowskiego – dostaliśmy jako zawodnicy warunek, ze musimy być na każdym treningu. Dojeżdżałem wtedy z Darkiem Semeniukiem. Powiedział, że on absolutnie nie da rady być codziennie.

Nie byłem jeszcze wtedy mobilny. Trzeba było stać po przystankach, czekać na busy…Przeanalizowałem, że pewnie nie dam rady dojeżdżać. po kilku dniach odbyło się spotkanie. Był Włodek Chlebek, prezes Skomra – który wezwał mnie na rozmowę. Pojechałem do Spomleku, dostałem propozycję zamieszkania w Radzyniu. Poczułem, że klub bardzo chciał, żebym tu został.

Po długich dyskusjach z rodzicami i teściami,  żoną uznaliśmy, że może to być ciekawa alternatywa na pewien czas. Umowa była na 1,5 roku. W dalszym ciągu byłem przekonany, że w Radzyniu nie zostanę.

Stało się inaczej. Nie żałuję ani minuty. Nie zastanawiałem się, a co by było, jakbym gdzieś tam wrócił? Wtedy jeszcze miałem propozycję od trenera Wieczerzaka z Łady Biłgoraj. Było to bliżej mojego domu rodzinnego. Przez chwilę przechodziło mi to przez myśl.

Później było przedłużanie kolejnych umów. No i jest 2024.

Pamięta pan swoje pierwsze wejście do szatni Orląt. Był ktoś, kto pana „wziął pod skrzydła”?

Nie. Pamiętam tylko pierwszy obóz w Sobieszewie. Nad morzem, z trenerem Andrzejewskim. To też było dla mnie zaskoczenie, że drużyna IV-ligowa jedzie na obóz, Nawet w AZS-ie nie mogliśmy sobie na to pozwolić ze względu na koszty. Niektórzy ze znajomych komentowali: „fanaberia”.

Pamiętam, że razem ze mną do drużyny dołączyli: Piotrek Ozygała i Grzegorz Orzyłowski. Trzymaliśmy się razem. Był już Mariusz Klajda, Marek Leszkiewicz, Paweł Pliszka, Leszek Kapitan. Dużo chłopaków z tego pierwszego okresu pamiętam.

Był Jarek Pieńkus, to była fajna drużyna. Już wtedy wiedziałem, że trafiłem w fajne miejsce.

Jako zawodnik zetknął się pan z wieloma trenerami. Do którego myślami najchętniej pan powraca, od którego czerpał. A może jest taki, który zalazł za skórę?

Często nad tym dyskutujemy z trenerami i byłymi zawodnikami. Z pełną premedytacją muszę powiedzieć, że te środki treningowe, metody, w ogóle piłka nożna bardzo się zmieniła. Grałem tu od 2001 roku. Myśląc o ówczesnym całym procesie szkoleniowym i porównując do obecnych czasów, to są naprawdę milowe rzeczy.

Sposób prowadzenia drużyny, jej funkcjonowanie… Każdy trener prowadził nas na miarę możliwości swojego warsztatu. Fajnie pracowało mi się z trenerem Majką. Sprowadzał mnie trener Andrzejewski, później był trener Adamczyk, Niewiarowski. Przewinęło się tutaj sporo trenerów…

Ceniłem tych, którzy nie byli tylko trenerami, ale też ludźmi. Można było z nim porozmawiać o pozaboiskowych sprawach.

Wielu kibiców wymienia żelazną trójkę – pana, Marcina Chyłę i Pawła Pliszkę, która dostarczyła im najmilszych wspomnień. Kogo pan najmilej wspomina, z kim grało się najlepiej w ataku?

Te wspomnienia są świeże, dyskutujemy na ten temat. Wiadomo, że napastnik najmilej wspomina tych, którzy dostarczali mu te piłki w pole karne. Teraz to ładnie nazywa się serwis pilkarski.

Najwięcej bramek padało z asyst Mundka Koperwasa. Do dziś razem pracujemy w szkole, rozumiemy się bez słów. Wiedziałem, że jak Mundek jako skrzydłowy będzie miał piłkę na prawej nodze  – to będzie wrzutka na krótki słupek; jeśli przełoży na lewą – na długi słupek. To naprawdę często zdawało egzamin. Kibice już też zauważyli, że to pewna prawidłowość.

Dużo zyskałem od tych serwisów Mundka. Dużo od Jarka Pieńkusa, który w starych czasach rozumiał mój sposób funkcjonowania na boisku. Bardzo miło wspominam – chociaż strzelał dużo bramek mniej – Łukasz Giza. Był dużo lepszym zawodnikiem ode mnie. Był wszechstronnym piłkarzem – miał lewą i prawą nogę, drybling, umiał przyjąć piłkę w powietrzu. Miał piłkarską swobodę. mobilność. Robił naprawdę duże wrażenie.

Marcin Chyła też robił dużą robotę. Często skupiał rywali, a ja miałem więcej swobody. Najbardziej zapadły mi kilkukrotnie słowa Rafała Borysiuka, który po kolejnym meczu czy treningu skwitował to w sposób: „to jest kur…niemożliwe. Jak jest strzał od słupka – on jest, jak bramkarz odbije – on jest. Jak piłka odbije się od poprzeczki  – on jest.” Miał niesamowite szczęście , ale temu szczęściu trzeba było pomóc. „Wszędzie jesteś tam, gdzie ta piłka spada”.

„Borys” podczas meczu czy treningu powtarzał: to jest nieprawdopodobne. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem. To była typowa 9-tka.

W Orlętach był pan też trenerem [dwukrotnie – 1. raz – od 20.05. 2009 – do 30.06.2009 (2 zwycięstwa, 1 remis, 1 porażka) i 2. – 13.05.2013-30.06.2018 – 198 meczów – 91 zwycięstw, 49 remisów, 58 porażek]. Proszę opowiedzieć o swojej roli szkoleniowca

Niektórzy mówią, że trzykrotne. Szczególnie ta moja pierwsza przygoda z trenerką, gdzie drużyna była w rozsypce. Zostało kilka [4] kolejek – nie mieliśmy szans na utrzymanie się. Nie będę dziś mówił, że bardzo w to wierzyłem, bo zawsze jestem pragmatykiem. Patrząc w tabelę, terminarz, w dodatku byłem  młodym trenerem bez doświadczenia i wiary, że mogę dać coś tej drużynie, nie będę  robił z tego jakiś czarów.

Trochę szczęścia, efekt nowej miotły. Znałem dobrze drużynę, wiedziałem kogo na co stać. Było też trochę indywidualnych rozmów z zawodnikami. Pamiętam, że z niektórymi spotykałem się w domach, prywatnie. Rozmawialiśmy nie jak trener – zawodnik, ale kolega-kolega. Odbyłem wtedy kilka wizyt domowych.

Dostałem zaufanie. Plus trochę szczęścia. Wierzę, że jakiś fart w życiu musi być. Do tego mecze naszych przeciwników tak się poukładały, np. Orzeł Przeworsk – Tomasovia. Goście byli pewni utrzymania, ale wygrali. Też mówiło się, że Tomaszów to moje rodzinne strony. Rozmawiałem wtedy z trenerem, prosząc by ten mecz potraktowali poważnie. Działaliśmy na wszystkich płaszczyznach. Ale nie robiłbym z tego jakiejś wybitnej rzeczy. Do tej pory tak tego nie odbieram.

Zaufanie od drużyny + naprawdę fajna szatnia. Byli tam liderzy nie tylko na boisku, ale też w szatni – bardzo chcieli sukcesu dla Radzynia. I rzeczywiście się tak stało. Więcej oni, mniej ja.

Druga przygoda? [13.05.2013- 30.06. 2018; 198 meczów – 91 zwycięstw, 49 remisów, 58 porażek] Ponad 5 lat i też nie mogę pominąć zaufania prezesa. Prezes Grochowski zaczął swoją pracę 9 maja, a parę dni później dostałem propozycję poprowadzenia drużyny. I też nie mogę powiedzieć, że na to czekałem czy liczyłem – bo tak nie było. Spadła ona na mnie – może nie jak grom z jasnego nieba – ale dosyć niespodziewanie.

Zdawałem sobie sprawę – i to było największym hamulcem –  że w drużynie jest kupę moich kolegów, znajomych. Jeszcze z boiska, z którymi dzieliłem szatnię, autokar, pokoje na obozach. I nie jest to łatwe. Miałem obawy, poza tym byłem niedoświadczonym trenerem. Wrzuconym do III ligi, a mój warsztat był trochę taki z żywca wzięty.

Mentalnie nie przygotowywałem się do pracy z seniorami. Dopiero skończyłem grać w piłkę, prowadziłem grupy młodzieżowe. Nie byłem do końca przekonany do tej propozycji. Prezes dał mi 2-3 dni na zastanowienie się. Pierwszego dnia, jak dostałem propozycję byłem dużo bardziej na nie, jak porozmawiałem sobie z żoną. To był czwartek, piątek, przez weekend byłem na „nie”. Przekonała mnie rozmowa z prezesem Grochowskim oraz prywatna rozmowa z Rafałem Borysiukiem. Był znaczącą postacią w drużynie.

To już praca na własny rachunek. Już nikt ci nie powie: „a nic się nie stanie, jak spadniemy”. Wtedy, w pierwszej przygodzie z trenerką tak było. „A jak się nie uda, to trudno – a jak się uda, to super”. Po rozmowach z żoną i z Rafałem stwierdziłem, że warto byłoby spróbować.

Nigdy bym nie przypuszczał, że moja przygoda z trenerką potrwa tak długo.

Do tej pory się zastanawiam, czy jestem takim „długodystansowcem”. Koledzy mi tak powiedzieli – „5 lat w Huraganie, 5 lat w Orlętach, czyli ty krótko nie pracujesz”

5 wspaniałych lat – z różnymi zawodnikami, z różnymi przygodami. Ze szczęśliwymi, nieszczęśliwymi zbiegami okoliczności. Taka nauczka nie tylko jako trenera, ale też życiowa. Odbyłem wtedy mnóstwo rozmów z zawodnikami, z innymi trenerami. Byłem na konferencjach trenerskich. Naprawdę super przygoda. Dla kogoś kto się boi, waha – polecam!

Dostałem ogromną szansę. Czy ją wykorzystałem, niech opinia publiczna to ocenia. Do dziś cieszę się, że podjąłem w lutym decyzję, że czerwiec to jest termin , w którym powinienem drużynie i sobie powiedzieć: „dość”.

I tutaj – jeśli można tak powiedzieć – mam do siebie duży szacunek, że jestem takim człowiekiem, który potrafi coś sobie zaplanować – podobnie było w Huraganie, gdzie wiedziałem,  że dotąd i ani dnia dłużej. To jest coś, co wypływa z ciebie. To nie moment emocji czy chwili, że ktoś cię zwolnił, zmusił czy powiedział: „Damian, już kończ”. Nie, to była suwerenna decyzja – w jednym i drugim przypadku. Myślę, że to były bardzo dobre decyzje.

Gdyby oceniając te 5 lat, miałby pan wskazać jeden transfer z zewnątrz, który się tutaj sprawdził, dużo dał drużynie, to kto by to był?

Panie Damianie – kibice mnie zawsze pytali – po co nam ten, ten i ten (ktoś sobie na 90 minut.pl zobaczył) – oni w ostatnich sezonach swoich klubach nie grali? Np. Piotrek Krawczyk, który wiadomo, gdzie jest – Górnik Zabrze, Wisła Płock; Czarek Demianiuk, który jest kapitanem, strzela bramki w I lidze; Mateusz Majewski, który jest w I lidze w Pogoni Siedlce…Dużo mi się dostało za Krystiana Putona. Wszyscy naokoło mówili, że sprowadziłem zawodnika po kontuzji (zerwany achilles), który pół roku nie grał w piłkę. Dużo mi się też dostało za Adisona, który był mega piłkarzem. Uważam, że jeden z większych zawodników, mający czysto piłkarskie umiejętności, ale był kontuzjogenny.

Zawsze odpowiadałem w ten sposób – ci zawodnicy trafiali do nas po kontuzjach tylko dlatego, że chcieli się odbudować. Znałem ich wartość piłkarską, rozmawiałem z innymi trenerami i oni twierdzili, że są w stanie nam pomóc,

W skrócie powiem – gdyby oni byli zdrowi, nie byliby po kontuzjach, nigdy by do Radzynia nie trafili.  Oni nigdy by nie popatrzyli na mapę Radzynia z Radomia, Siedlec. Graliby w swoich klubach, robiliby karierę w innych ligach. Potrzeba chwili była taka, że musieliśmy sięgać po zawodników, którzy byli finansowo do „ogarnięcia”, a dwa, że mieli jakieś perypetie – byli na zakrętach, po kontuzjach – stąd trafili do nas.

Gdybym miał wymienić jednego takiego zawodnika – to Adison. Oceniam go nie tylko przez pryzmat meczów (na co patrzy kibic), ale też ze względu na umiejętności piłkarskie. Naprawdę było na co patrzeć. Gdyby nie był kontuzjogenny, to nie byłby to zawodnik do Radzynia. Gdyby był zdrowy, znosił reżim treningowy – trenowanie 2x dziennie – jak w wyższych ligach, to on pewnie tam by był. A że miał taką sytuację życiową i zdrowotną znalazł się przy Warszawskiej.

Tu nie ma drogi na skróty – patrząc na naszą geografię, położenie na mapie Polski – nie jesteśmy atrakcyjnym kierunkiem. To trwa do tej pory, jeśli chodzi o logistykę. Do Lublina daleko, do Warszawy też. Bliżej Siedlec zawodnik wybierze Mazowsze, a nie Lubelszczyznę.

Adison, Łukasz Giza no i mega wrażenie – Marek Piotrowicz. Możliwości motoryczne, gra obiema nogami. Jak siedzimy czasem z Markiem to zastanawiam się, czy był lewo-czy prawonożny. Ogromnie mu tego zazdrościłem. Ja niestety miałem tylko lewą.

Jubileuszowy rok 2024 dla wielu będzie kojarzył się ze spadkiem. Czy kibic nie powinien patrzeć na klub szerzej – nie tylko przez pryzmat drużyny seniorów, ale miejsce wychowywania młodych, są grupy młodzieżowe, jest codzienna praca. Jak pan na to patrzy?

Występowałem w kilku rolach w tym klubie. Z racji doświadczenia powiem coś innego, niż powiedziałbym 10 lat temu. Wtedy powiedziałbym: musi być tu III liga! Zostawcie wszystko naokoło, nie musimy tak dbać o boiska Siłownia, odnowa biologiczna może być zamknięta. Nie musi to wszystko działać, ale trzeba wszystko włożyć w pierwszą drużynę, bo naszym celem i DNA jest III liga.

Dzisiaj na to patrzę zupełnie inaczej. Dziś cieszę się z takiego czegoś, że Zarząd zrobił wsiewki na wszystkich boiskach. Mamy boiska trawiaste, każde jest nawadniane. Patrzę na to, jak ludzie działają, w jakim kierunku.

Zmieniała się struktura funkcjonowania klubu. Jest kupa ludzi, którzy przy transferach są w stanie pomóc, podpowiedzieć. Jest Stasiek Wysokiński, oczywiście prezes Grochowski, jest Grzesiek Bożym, jest Przemek Kośmider. Są ludzie, którzy realnie działają.

Kiedyś takiego wsparcia jako trener nie miałem.

Kiedyś w maju kibic na trybunach po przegranym meczu mnie zapytał: „I co, panie Panek? Spadek?”. Powiedziałem: „przegraliśmy kolejny mecz”. Matematyka już wskazywała na to, że się nie utrzymamy.

Może to źle zabrzmi, ale powiem, że może dobrze się stało. Zawsze chciałbym funkcjonować w projekcie, który jest sprawiedliwy, na zdrowych zasadach, dobrze działający. Zasada, którą usłyszałem, a która mi się podoba: masz grać tam, gdzie cię stać. Podpiszę się pod nią obiema rękami.

Nie chciałbym nigdy działać na zasadzie: zastaw się, a postaw się. Małe środowisko, małe miasto, duże tradycje piłkarskie, a nie wszyscy rozumieją, ile to trzeba czasu, zdrowia, własnych pieniędzy zarządu, żeby to wszystko funkcjonowało na takich zasadach, jakich jest.

Wiadomo, że kibic ocenia to przez pryzmat tego, co się dzieje na boisku w sobotę czy niedzielę – czy mecz jest wygrany czy przegrany. Trenerzy patrzą na to jeszcze inaczej. Miałem to szczęście, że byłem kilka lat w klubie.

Tak rozmawialiśmy też w Huraganie – masz grać tam, gdzie cię stać. Znamy kluby z autopsji, gdzie obowiązywało hasło: „zastaw się, a postaw się” może przez trzy sezony, a dziś nie ma ich na piłkarskiej mapie.

Przypominają mi się Tłoki Gorzyce,  Proszowianka Proszowice, Partyzant Targowiska. Nie chciałbym, żeby w moim rodzinnym, bo już ponad 20-letnim życiu tutaj, mieście ktoś powiedział, że tutaj wszystko umarło.

Nie powiem, że się cieszę, że jest spadek i IV liga. Ale budujmy to. Być może przyjdą lepsze czasy. Spotkamy się za 5, 10 lat i będziemy rozmawiać o tym, co dobrego wydarzyło się w ostatnim 10-leciu, że klub jest w III lidze.

Wychowankowie, akademia – może dzięki temu doczekamy się kogoś, kto zagra w Ekstraklasie, może zadebiutuje w reprezentacji. Chciałbym, by taki radzyniak wypłynął. Bez względu na to, który trener będzie go szkolił. Taki widzę cel i sens pracy akademii. To było prawdziwe zwieńczenie czegoś fajnego dla klubu i środowiska radzyńskiego.

Proszę ułożyć 11-tkę, w której pan grał. Ulubieni koledzy z boiska

Krzysiek Stężała – Patryk Szymala (lewa obrona), Mariusz Klajda, Adrian Zarzecki, Michał Brzóska (pr. obrona) – Tomek Brzyski (lewa pomoc) , Mundek Koperwas/ Marek Piotrowicz (pr. pomoc), Jarek Pieńkus, Michał Szczawiński – Łukasz Giza, Marcin Chyła

A 11-tka trenowana przez pana?

Oceniam tu nie tylko umiejętności piłkarskie, ale też jak funkcjonował w szatni, jak pomógł drużynie, jakie były relacje zawodnik – trener

Stężała – Patryk Szymala, Adrian Zarzecki, Krystian Stolarczyk, Marek Leszkiewicz  (pr. obrona) – (l. pomoc), Borysiuk (na 6-tce”), Puton (na 8-ce), Paweł Pliszka (na 10-tce), Czarek Demianiuk (pr. pomoc) – Adison (9-tka)