Rozdział XXI. Po trzech tygodniach rekonwalescencji Michał Kossakowski zaczął chodzić, chociaż robił to przy pomocy drewnianej kuli. Wtedy też uznał, że jest już w stanie dołączyć do powstańców i zaczął szykować się do drogi.

Po zjedzeniu obiadu wyszedł z klasztoru i udał się na skarpę, z której rozpościerał się piękny widok na Bug. Usiadł na drewnianej ławce i starał się ogarnąć wzrokiem jak najdalsze pola malowniczego Podlasia. Nie zauważył nawet, gdy obok niego pojawił się przeor zakonu, który przerwał pułkownikowi błogie lenistwo na łonie natury.

-Widzę, że pan pułkownik już o własnych siłach doszedł na skarpę.

-Macie tutaj piękny widok. Chyba nawet ładniejszy niż z góry zamkowej w Wilnie – dodał Michał.

-Też lubię tutaj przychodzić, nawet, gdy pogoda nie jest tak ładna jak dzisiaj.

-Piękna jest nasza Rzeczpospolita, i gdyby tylko była dobrze rządzona, to byłby tu raj na ziemi.

-Święte słowa panie pułkowniku. – Po tych słowach przeor spojrzał na Michała i przekazał mu nowinę, którą dopiero co usłyszał. – Przed chwilą widziałem się z panem starostą Kuczyńskim, który oznajmił mi radosną wiadomość. Warszawa nie jest już oblężona.

-Wreszcie. A zatem losy insurekcji zaczynają się odwracać.

-Jak mówił pan starosta, najpierw wycofali się Prusacy, a po nich oblężenie zwinęli Ruscy.

-A zatem to znak, że powinienem wrócić do wojska.

-Siostra Aldona twierdzi, że noga waszmości już się prawie zagoiła, ale zaleca, żeby jeszcze choć przez tydzień ją oszczędzać – oznajmił przeor.

-Będę jechał konno, to nodze nic się nie stanie.

-Szkoda, bo nie ukrywam, że lubię rozmawiać z panem pułkownikiem.

-Ja też, czcigodny przeorze. Skoro już musiałem złamać nogę, to cieszę się, że spotkało mnie to tu w Drohiczynie.

-Liczę na to, że gdy już wojna się skończy to waszmość nas odwiedzisz? – zapytał przeor uśmiechając się do Michała.

-Muszę tu przyjechać, żeby raz jeszcze popatrzeć na Bóg i odwdzięczyć się za gościnę i za opiekę.

-Mówiłem waszmości, że nie spotkałem drugiej takiej osoby, która tak troszczy się o chorych, jak siostra Aldona. A co ważniejsze, zna się na ziołach i robi mikstury, które wiele razy pomogły nam w chorobie.

-Ilekroć patrzę na siostrę Aldonę, to jakbym widział moją żonę nieboszczkę. Głos tylko ma inny niż miała moja Azeja.

-W naszej wierze budujące jest to, że kiedyś spotkamy się z naszymi bliskimi – oznajmił z zadowoleniem przeor.

-Tylko jacy oni tam będą? Czy tacy, jak ich zapamiętaliśmy w chwili śmierci? – zastanawiał się Michał i od razu pomyślał o ukochanej i o swoich rodzicach.

-Na to waszmości nie odpowiem, ale wydaje mi się, że tak może być. Gdy wstąpiłem do Franciszkanów, a było to już prawie czterdzieści lat temu, był w naszym zgromadzeniu brat Łukasz, który kilka lat wcześniej oglądał podobno niebo.

-Jak to oglądał niebo? – zaciekawił się Michał i z jeszcze większym zainteresowaniem słuchał przeora.

-Nasz brat Łukasz bardzo lubił pływać w Bugu, nawet gdy woda w rzece nie była ciepła. Pewnego dnia jednak złapał go skurcz i zaczął tonąć. Na jego szczęście Bugiem płynęła tratwa i flisacy wyciągnęli go z wody. Brat Łukasz był jednak nieprzytomny i flisacy myśleli, że umarł. Wtedy jednak wydarzył się cud i nasz brat otworzył oczy i zaczął mówić.

-To miał dużo szczęścia.

-Anioł struż nad nim czuwał. Kiedy wrócił do klasztoru zaczął opowiadać, że widział niezwykłą światłość, a potem dane mu było zobaczyć niebo. Mówił, że jest tam przepięknie.

-A widział swoich bliskich, którzy zmarli? – dociekał Michał.

-Brat Grzegorz twierdził, że jego zmarła matka uśmiechała się do niego, a jego ojciec machał do niego ręką.

-Mam nadzieję, że trafię kiedyś do nieba i wierzę w to, że nie spotkam tam zdrajców – oznajmił Michał wywołując uśmiech na twarzy duchownego.

-Nie wiem, jak jest ze zdrajcami, ale wydaje mi się, że waszmość możesz być spokojny o niebo dla siebie – dodał z uśmiechem przeor. – To może chodźmy do środka, bo mam coś dla ciebie panie pułkowniku.

-To chodźmy – rzekł zadowolony Michał i powstawszy z ławki szedł powoli podpierając się kulą. – Jakoś dotąd nie wierzyłem w uzdrowicielską moc ziół, ale przez ostatnie trzy tygodnie zmieniłem zdanie.

-Dzisiaj jest sobota i popołudniu wiele osób przychodzi do naszych Benedyktynek, gdzie siostra Aldona rozdaje zioła chorym i potrzebującym. Bywają takie soboty, że przybywa do niej kilkadziesiąt osób.

-Aż tyle? – zdziwił się Michał.

-Nie dziw się waszmość, bo przecież tych biedaków nie stać na medyka. Znachorów tu wprawdzie nie brakuje, ale biorą pieniądze lub produkty, a co gorsze, potrafią wpędzić szybo do grobu.

-To godne pochwały, że siostra Aldona nic od nich nie bierze?

-Bierze tylko jedną rzecz. Zgadnij waszmość? – zapytał przeor i uśmiechnął się do Michała.

-Może zioła?

-Nie, bo na ziołach trzeba się dobrze znać. Siostra Aldona bierze od chorych tylko kwiaty. Gdybyś zobaczył panie pułkowniku, ile ci ludzie ich przynoszą, to byś nie uwierzył. Później siostra Aldona robi przed kościołem z tych kwiatów piękne układanki.

-Muszę to zobaczyć! – zapalił się Michał.

-To może pojedź tam konno panie pułkowniku?

-Powoli dam radę. – Po tych słowach obaj ruszyli w stronę klasztoru mniszek Benedyktynek, który znajdował się niedaleko od zabudowań klasztornych Franciszkanów. Gdy zbliżali się do głównego budynku Michał dostrzegł kilkanaście osób, które ustawiły się w sznureczku, a każda z nich trzymała całe naręcza różnych kwiatów.

-Niezwykły widok, czyż nie? – zapytał przeor.

-To ja też powinienem przynieść jakieś kwiaty siostrze Aldonie.

-Na pewno by się ucieszyła, chociaż z chorą nogą trudno jest zbierać kwiaty.

-Powiem Janowi, żeby nazbierał ich trochę.

-To wracamy?

-Kazałem Janowi przygotować konie do drogi, ale musi sobie zrobić przerwę – oznajmił Michał i prowadząc rozmowę z przeorem, kierował się z powrotem do siedziby drohiczyńskich Franciszkanów.

Zgodnie z poleceniem pułkownika jego podwładny udał się na poszukiwanie kwiatów i po niedługim czasie przyniósł ich niemal pół koszyka. Oficer wziął kilkanaście z nich, które uznał za najładniejsze i ponownie ruszył do klasztoru Benedyktynek. Gdy już tam dotarł zobaczył, że przed drzwiami pomieszczenia, do którego wchodzili chorzy, została tylko jedna osoba. W tej sytuacji usiadł na ławce i czekał, aż siostra Aldona odprawi ostatniego chorego. Po kilkunastu minutach w drzwiach stanęła zakonnica, która ku swemu zaskoczeniu dostrzegła oczekującego Michała i od razu się uśmiechnęła. Pułkownik podniósł się z ławki i wspierając się na kuli ruszył w jej kierunku, zaś ona przybliżyła się do niego.

-Pragnę podziękować siostrze za opiekę i dać chociaż te kwiaty

-Panie pułkowniku! Z chorą nogą zbierał pan kwiaty? – oznajmiła zaskoczona zakonnica.

-Przyznam się, że zerwał je mój podwładny, ale ja sam wybrałem te najładniejsze – i tu uśmiechnął się do niej.

-Dziękuję panie pułkowniku – rzekła i odebrała kwiaty od Michała. – Zawsze jak skończę przyjmować chorych to później układam z kwiatów dekorację przed kościołem.

-Mogę popatrzeć, jak siostra to robi?

-Możesz, panie pułkowniku, ale zaznaczam, że trochę to potrwa.

-Nigdzie mi się nie spieszy, a że jutro już wyjeżdżam, to ostatnia okazja, żeby to zobaczyć.

-Skoro chcesz waszmość już jutro jechać, to pamiętaj, aby oszczędzać chorą nogę – przestrzegła zakonnica i dalej układała kwiaty. Michał zaś z podziwem patrzył, jak powstaje dekoracja i uznał, że nie będzie przeszkadzał. Po dłuższym czasie jego oczom zaczęła ukazywać się piękna kompozycja kwiatowa, jakiej dotąd nie widział. W pewnym momencie pułkownik zaczął bić brawo, wywołując uśmiech na twarzy zakonnicy.