Okazją do rozmowy było spotkanie w klubowej kawiarence po Gali Orląt, 24.02.2024. – Legenda? Tak się złożyło, że jakoś tak grałem – odpowiada na pytanie o swoją karierę.
W juniorach grałem do 1960 r. W seniorach zacząłem grać od 1961 r. do ’72. Grałem jako środkowy napastnik, z „9”.
Od razu wymienia skład, w którym grał
Jerzy Łaniewski – Stanisław Mazur, Mieczysław Skoczylas (stoper), Jan Adamski (pr. obrona) – Józef Wąsowski, Stanisław Szczygielski (pomoc) – Zdzisław Kondraszuk (lewe skrzydło), Henryk Kamola (prawe) – ja na środku, Węcławy (lewy, prawy łącznik).
Tak było do kontuzji Adama, na treningu Franek Wołek niecelowo zerwał mu więzadła – ten szedł do piłki, ten mu przeciął. Ja przeszedłem na jego miejsce i na środku grał Jan Pietrzak, który był później naszym trenerem. Gdy Janek się już wycofał, ja grałem już cały czas na 9-tce.
Mecz, który zapamiętałem
Miałem takie dwie pamiętne przygody. Jedno spotkanie to wygrana z Lublinianką II w Radzyniu.
Na pierwszy mecz w A-klasie pojechaliśmy do Tomaszowa, przegraliśmy z Tomasovią 0-7. Grał tam Dziupiński, który nam strzelił z czuba 5 goli. Ja byłem w rezerwie. Obok mnie siedział Mieco Sys- bardzo dobry piłkarz, grał później w Lubliniance jeszcze za p. Górskiego.
Drugi mecz graliśmy z Czarnymi Dęblin – w Radzyniu wygraliśmy 3-2. A trzeci mecz (w tej rundzie lub wiosną) to wygrana z Lublinianką II 2-1. Kibice byli bardzo zadowoleni.
Było też takie kuriozum. Graliśmy w Milanowie – kiedyś bramkarz nie mógł złapać piłki i sobie z nią lecieć, tylko musiał ją kozłować. Ja jako środkowy napastnik cofnąłem się do środka boiska, a golkiper sobie kozłuje…wleciał na 16-tkę, kopnął ją i odwrócił się i biegnie do bramki. Ja uderzyłem ją od razu z powietrza. Przeleciała takim lobem, oni krzyczą, żeby on się rzucił, ale ona już mu wpadła do bramki. On nie widział piłki. Pietrzak powiedział do mnie: „Andrzej! Takiej bramki to ja jeszcze w życiu nie widziałem!”.
Omijały mnie kontuzje. Największą radość przynosiły mecze, gdzie byliśmy na straconej pozycji i potrafiliśmy z tego wyjść. Pamiętam domowe starcie z Orlętami Łuków. Wygraliśmy 4-0 czy 5-0, strzeliłem wtedy 4 bramki.
Sprzęt? O czym my mówimy? Katastrofa
Okoliczności? Katastrofalne. Tu nie ma o czym mówić. Samemu się wszystko robiło. Buty znalazłem sobie w „Domu Sportowca”. Była taka beczka. Patrzę, leżą w niej buty. Wziąłem jedną parę, jak raz na mnie pasowały. Zaniosłem do pana Adamskiego, szewca. Przybił mi koreczki i miałem eleganckie buty.
Wszystko kupowało się za swoje pieniądze. Później pojawiły się diety – 36 zł. W przerwie biegliśmy do pompy, pompowało się. Tam był taki zbiornik, na dole się odkręcało. Wody się napiło.
Na wyjazdy jeździliśmy wozami ciężarowymi, na pace. Były położone deski. Jak nasz PKS dostał sany, „ogórki” to nimi jeździliśmy. Jak wygraliśmy w latach 60-tych w Międzyrzecu, to nam szybę wybili.
Orlęta to ważna część mojego życia, do dziś jestem na każdym meczu. Jak odszedłem ja i koledzy, bo mówiono, że jesteśmy za starzy i trzeba drużynę odmłodzić, od razu spadli do B-klasy. Może tak wspaniale nie graliśmy, ale tyle lat utrzymywaliśmy tą A-klasę.
Było ciężko, bo człowiek szedł do pracy, ja pracowałem fizycznie. 8 godzin, później biegiem do domu, jakiś obiad albo i się nie zjadło i się leciało na trening. Między kolegami byliśmy jedną wielką paczką. Każdy każdego znał, wiedział, skąd on jest. Skąd pochodzi, kim jest. Później dołączali chłopcy z wojska, z Marynina. Pamiętam z początku lat 60-tych takiego bramkarza Antka Karejwo, pochodził z Pomorza – Gdyni lub Gdańska. Był dokerem, nosił takie paki ze statków. Bramkarze nosili jeszcze kaszkiety.
Bramki były zrobione z takich bali, poprzeczka była jednolita. Zaczęło nam się psuć boisko – po jednej stronie zaczęły robić się dołki i kępy, tylko jedna strona była jako taka – ta od strony trybun. Szatnie były w „Sportowcu”.