Z panem Tadeuszem Orkisiewiczem (74 l.) rozmawiałem 2 kwietnia br. 24 lata pracował w „Horteksie” – Byli ze mną świetni obrońcy, Ostapowicze.

Mój ojciec w latach 60-tych był przewodniczącym Powiatowej Rady Narodowej. Miałem wtedy 6,7 lat. Razem z tatą przychodziliśmy na mecze.  Pan Kościelecki, który był dyrektorem, powiedział kiedyś do ojca: „słuchaj, masz 2 chłopaków. Dlaczego nie grają w Orlętach?”. Tak się zaczęło.

Przepiękny okres

Nie miał jeszcze 8 lat, gdy zaczął grać w trampkarzach. Liczne turnieje -Łuków, Zamość. Pojechaliśmy na turniej nawet do Radomia. To był bardzo przyjemny okres. Miałem 12,13 lat – dobrze mi się kopało.

Rywalizowaliśmy potem w III lidze juniorów: z Lublinianką, Motorem. To była rywalizacja! Mieliśmy taką drużynę, która budziła furorę. Z tej masy meczów, przegraliśmy może 2 spotkania. Wtedy zwycięska drużyna walczyła o mistrzostwo Polski. Gdzie nie pojechaliśmy – Hetman Zamość – wygrana, Łada Biłgoraj – wygrana. Przyszedł dzień, że trzeba było powalczyć o pierwsze miejsce – 1 maja sezonu 62/3. Mecz odbył się zaraz po pochodzie, wejście było bez biletów. Obserwował nas cały stadion. Mogło być do 3 tys. widzów. Wygraliśmy go 2-1, później rewanż w Lublinie przegraliśmy 1-2.

Zawodnicy Orląt na początku 60-tych;pierwszy z l. – Belczyński – obrońca, miał długie nogi, mało kto go przeszedł; drugi z lewej najmniejszy – 13-letni Tadzio Orkisiewicz. – Bywały wtedy turnieje dzikich drużyn, mecze międzyzakładowe. Urodziłem się na Lendzinku. Każda drużyna nadała sobie nazwy – my nazwaliśmy się Pogoń Lendzinek. Wtedy szczecińska Pogoń miała bardzo dobry skład.  5 z góry od l. – Świkszcz. 3 z pr. w dolnym rzędzie – bramkarz Janusz Bogutyn – rękę miał taką, że futbolówka była dla niego jak piłeczka. 1 z pr. dolny rząd – mój brat. Graliśmy na drużynę LO. 5 z pr. górny rząd – Zdzicho Gmur, siatkarz. 2 z pr. w górnym rzędzie – Pawełczak. – Było losowanie,  drabinka, najsłabsza ekipa odpadała.

W wieku 18 lat dołączył do pierwszej drużyny (grającej w A-klasie).

Rodzinny klub

Orkisiewicz zwraca uwagę, że grały całe rodziny. On z  bratem, Bieńkowie, Zielińscy, Adamscy, trzech Ostapowiczów.

Grałem z Włodkiem Andrzejewskim, Markiem Marciniukiem, Janem Węcławem, Beliczyńskim, Mieczysławem Skoczylasem – obrońcą, obserwowanym przez kluby lubelskie. Z moim kolegą z Parkowej – bramkarzem Łaniewskim, Wołkiem, Szymankiem, Janowskim , Żurawskim – kolegą z ataku. Waldkiem Pawliną, Spozowskim, Januszem Kożuchowskim, Krupińskim, Markiem Blicharzem, Zielińskim, Świkszczem, Stanisławem Mazurem

Henryk Zając- nie dość, że był sędzią, to był zawsze w klubie.

„Eksportowa” trójka sędziowska. P. Sawicz i inni bardzo udzielali się społecznie. Super ludzie

Po raz pierwszy w historii klubu grali w nim ludzie z Lublina – Nossowski i Stanisław Warda (Sygnał).

Mogło być wtedy 2 radzyniaków w Motorze…

W 1967 lub 1968 pojechaliśmy na mecz  z Motorem Lublin. Działacze zaproponowali mi, bym przeszedł u nich badania medyczne. Chodziło o taki test.  Złożyło się, że miałem tarczycę. Lekarz Motoru powiedział mi, że muszę to wyleczyć. Nie przyjęli mnie. Za dwa tygodnie znalazł się u nich Marciniuk.

 Miałem 20 lat, gdy miałem tą tarczycę. Wychudziła mnie . Lekarz w Lublinie powiedział mi: „Panie Orkisiewicz, niech pan sobie zrobi operację”. Pomyślałem – teraz? Wtedy dobrze wyglądałem, byłem umięśniony. Dał mi adres do jakiejś pani doktor, żebym się do niej zgłosił. Wróciłem do domu, posiedziałem tydzień czasu i mówię: „kurcze, chyba pojadę, zrobię to”. Zbadała mnie i powiedziała: „to pana decyzja”. Po tym musiałem na trochę przerwać granie. Gdyby nie to, podejrzewam, że razem z Marciniukiem bylibyśmy w Motorze.
Zrobiłem sobie tą operację, po niecałym tygodniu wyszedłem ze szpitala. I za miesiąc już grałem w Orlętach. Nie żałuję, bo do dzisiaj nie biorę żadnych leków.

Marciniuk był mistrzem Polski juniorów w 1969 r. Razem z Władysławem Żmudą. W II lidze mówiono o nim w samym superlatywach. W Motorze (ówczesna II liga) grał pierwsze skrzypce.

Jan i Jadwiga Węcław – rodzice graczy Orląt w otoczeniu zawodników z lat 40-tych i 50-tych: Łaniewski, Kamela, Pietrzak, St. Mazur, Adamski, Wąsowski, jeden z lepszych napastników – Zdzisław Kondraszuk. Stoją: Ryszard Panas (także zawodnik sekcji tenisa stołowego), obrońca, zadziora Franciszek Wołek (przeszedł do Huraganu)

Najbardziej zacięte były mecze z Huraganem

Derby z Huraganem były najbardziej zacięte – nie było miejsca na granie (śmiech).

Zdjęcie przy autobusie – wł. Zielińskiego – odjazd na mecz. Bramkarz Łaniewski, Pietrzak. Ten malutki to Janek Pietrzak Andrzej Zieliński, Dzidek Belczyński – super obrońca, Bracia Węcławowie – w środku Adaś, Józef Guz i Struczyk – byli działaczami, bardzo dużo pomagali. Fajne czasy, nie była to duża pomoc, ale liczyło się każde wsparcie.

Trener Pietrzak

 Człowiek orkiestra – to był człowiek od wszystkiego. Przez wiele lat mój trener. Był także kierownikiem, wszystko organizował. Wyjazdy. Dobrze współpracował z urzędami, był szanowany.

Przed każdym meczem była odprawa taktyczna. Jak trzeba było opieprzyć – to było opieprzanie. Pamiętam, że jak źle graliśmy do przerwy – jak wpadł, zaczął rzucać „mięsem”… Tak było! Ale byliśmy drużyną. Musieliśmy się podporządkować.

Pietrzak jeszcze jako piłkarz. Foto  – własność Andrzeja Zielińskiego.

Treningi. Może teraz jest to bardziej urozmaicone taktycznie, ale … Nie dostawaliśmy piłki, jak przychodziliśmy na trening. „Proszę bardzo – biegniemy do mleczarni (kiedyś „dzikie tereny”). Nie biegł z nami, tylko kapitan. Taka rozgrzewka trwała pół godziny. I później wcale to źle nie wyglądało.

To były czasy kursów. Nasz trener przebył te szkolenia w Lublinie.

Najpierw musiał być rozruch, piłka była dopiero później.

Było wtedy jedno boisko i wszystko trzeba było ogarnąć. Było ciężko, dzisiaj jest Europa. Pamiętam wizytę Edwarda Klejdinsta, przyjechał do Radzynia z Górnikiem Łęczna. Nie był tu wcześniej. Po skończonym meczu powiedział nam wtedy: „trzy boiska w jednym miejscu. To ze 4 miasta ma to w Polsce”.

Pamiętam przebieżki w Feliksówce.

Rysio Panas świetnie grał w ping-ponga. Była wtedy u nas III liga.

*

Pamiętam, jak w lidze juniorów przyjechała do nas Lublinianka. Grał tam Janusz Przybyła * (na zdj. powyżej) – reprezentant Polski juniorów. Szalał na skrzydle, z nami nie dał rady. 

*

Orkisiewicz wspomina działacza Ryszarda Paszczukabył odpowiedzialny za sprzedaż biletów, jeździł z nami na mecze, pomagał przy organizacji. Miał syna – jednego z najlepszych lekkoatletów w Radzyniu. Startował w mistrzostwach Polski, był w czołówce.

Lata 50-te, 60-te, 70-te nie poszły na marne. Marciniuk – mistrz Polski juniorów. Motor miał wtedy juniorów, których zazdrościła im cała Polska.

Pamiętam mecz z nimi w deszczu. Prowadzili 3-0, przegrali 4-3. Schodziliśmy umorusani, a oni siedli na boisku, nie wiedzieli co się dzieje. Na drużynę juniorów, grającą wtedy w III lidze przychodziło więcej osób niż na seniorów. Było na co popatrzeć. Zawodnicy, z którymi grałem – wcześniej występowaliśmy jako tzw. przedmecz jako IV liga juniorów. W każdym roku wygrywaliśmy te rozgrywki, a nie było pieniędzy, żeby pójść do III ligi. Gdybyśmy weszli tam wcześniej, na pewno byśmy zamieszali.

Trener Pietrzak dał nam prezent, powiedział: idźcie, pograjcie tam jeszcze jeden sezon. Pietrzak robił sparingi seniorów z nami. Nie mieli z nami co szukać.

Włodek Andrzejewski

To był talent czystej wody, w ekstraklasie leciutko by się trzymał. Kupowałem kiedyś gazetę „Sportowiec” – i wyciąłem to zdjęcie, gdzie miał super początek w Radomiaku. Gdy przegrywaliśmy, tak przyspieszał, że zawsze były 3 punkty (śmiech). Strzelał w meczach po 4,5 bramek. Pamiętam jego pożegnanie z Radzyniem. Przeszedł do Białej Podlaskiej, gdzie do dziś jest uznawany najlepszym zawodnikiem. Najwięcej bramek strzelił. 

Radom, lata 80-te Andrzejewski z numerem 11

 

Pochody 1- majowe. Lata 60-te

Jak podkreśla, to były takie czasy, że nikogo nie trzeba było kupować. – Gdybyśmy wtedy mieli takie warunki jak dzisiejsze, taką Europę…-wzdycha.

Zaznacza, że należy wspomnieć o lekarzu klubowym – doktorze Januszu Kościeleckim.

Nasz lekarz klubowy. Był z nami bardzo długo, od 1966 do 1980 r. Namówił mojego tatę, żebyśmy grali. Budował szpital,  był ordynatorem. Był cały czas z nami, a miał bardzo dużo swoich obowiązków. Zawsze miał dla nas czas. Pamiętam, jak napominał palących graczy: „panowie, przestańcie!”, „jak piłeś, to nie jedź na mecz!”. Super facet.

Mieczysław Sys

Urodził się tuż przy parku miejskim. Był religijnym człowiekiem, widywałem go idącego z mamą do kościoła. Bardzo dobry zawodnik. Grał w pomocy, ale mógł stać i na obronie. Piłkarz wszechstronny. Wychowanek Orląt – pierwszy zawodnik, który zaistniał na boiskach II-ligowych. Zaraz po maturze poszedł do Lublina. Tam go zauważyli działacze Lublinianki – w czasie studiów. Grał tam wtedy, gdy tą drużynę trenował Kazimierz Górski(1963–1964). Wtedy na II-ligową Lublinankę przychodziło po 20 tys. osób. Bardzo trudno było przebić się do I-ego składu, ale miał tam swoje 5 minut. To napawało nas dumą, pamiętam świetne recenzje jego gry w gazetach. Co wszedł, to zawsze prezentował się z bardzo dobrej strony.

Gdy Górski odszedł, zaczęła tworzyć się jeszcze inna drużyna. Sam Sys też opuszcza klub. Gramy w A-klasie i żeby nam pomóc, przyjeżdża na każdy mecz. Przyjeżdżał do Radzynia w weekendy, koledzy się dowiadywali – szli do parku, brał gitarę i do późnych godzin nocnych tam się  bawili. Przepięknie śpiewał.

W wieku 18 lat wchodziłem do seniorów, on w tym czasie grał na pomocy. Graliśmy razem, bardzo mi pomagał. Ile ja się od niego nauczyłem w ustawianiu na boisku! Po skończeniu studiów na Wydziale Chemii, zameldował się jeszcze w Radomiaku (II liga). Później był nauczycielem miejscowego IV LO.

O jego pracy belfra wypowiadano się w samych superlatywach. Jak zmarł, nie mogli się z tym pogodzić. Zimą łowił ryby – był zapalonym wędkarzem. Załamał się pod nim lód… Grał na pianinie, akordeonie ( w „Jedynce” uczył go grać p. Stasio Sidorowicz), występował w zespole Kaniorowej. Najbardziej uzdolniony piłkarz Orląt. Wspaniały nauczyciel, wychowawca wielu olimpijczyków. Był pełen pasji, dzielił się swoją energią…Dusza towarzystwa, miłośnik Kaszub. Chciał ratować miejscowy, popeerelowski ośrodek.

Znalazłem jego wspomnienie z polonijnego forum z Gdańska. Przyjaciel napisał o nim – prawdziwy, wielki  Polak.

Mecz w Adamowie. Jan Brożek, Węcław, Blicharz, Andrzej Stradczuk – bramkarz. 1 z pr. na dole – Bieniek. Andrzej Zdunek (pierwszy z pr. górny rząd, za siatką) – radzyniak, wyborny technik, trafił do II-ligowej Avii Świdnik ( w poł. lat 60-tych). Kiedyś zapytali mnie: czy macie u siebie takiego drugiego?

Stanisław Mazur

Uprawiał wiele dyscyplin. Na boisku był też fajny, bardzo umięśniony. Żaden rywal nie chciał go pilnować. Bardzo dobrze grał ciałem. Odskakiwali, odbijali się od niego. Graliśmy na wyjeździe z Nadburzanką-  wychodzę z autobusu, pierwszy z torbą. Leci do mnie facet z ich klubu: „jest ten z grubymi nogami?” – jest. Strzelił tam bramkę, wygraliśmy 2-1.

Kolega z boiska – Stanisław Mazur. Kolarz, przed jednym z wyścigów. Olek Mróz, Michał Barszczewicz – to byli kolarze!

 

Na boks przyjeżdżali zawodnicy z Chełma, Zamościa

W trampkarzach, juniorach szatnie mieliśmy w Domu Sportowca.

Później przebieraliśmy się w – dziś zabytkowej – szatni. Prezes Skomra chciał to zlikwidować. Przyszedłem na trening, był Skomra – wyraźnie zły; „Cholera, chciałem to zlikwidować, to przyszli i powiedzieli, że to zabytek”. Jakaś pani – klął na nią – nie ma możliwości, żeby to usunąć.

Na stadionie był bojler, wody wystarczyło tylko dla kilku zawodników.

Lata 50-te. – To wszystko byli rdzenni radzyniacy – podkreśla p. Tadeusz

 

Trenerzy Orląt

 

Podczas remontu boiska, musieliśmy grać na Lendzinku. W łąkach zrobili taki prowizoryczny plac.

Poprosiłem pana Tadeusza o wymienienie swojej ulubionej 11-tki.

Grałem z Adamskim, Stasiem Mazurem, Włodkiem Andrzejewskim – dogrywał nam takie piłki!; Marciniukiem. Jurek Łaniewski na bramce – bardzo dobry bramkarz lat 50-tych/ początku 60-tych. Nie był może wielkiej postury, ale był bardzo zwinny. Bronił też Pazurkiewicz z Koziegorynku.

Świetnym skrzydłowym był Witek Żurawski, pochodził z Zarudek. Grało się z nim na pamięć.

Trenować, trenować i jeszcze raz trenować

Obecni młodzi mają super warunki. My nie mieliśmy sprzętu, butów. Te ostatnie były w jednym koszu – i trzeba było sobie wybierać te „meczowe”. Były rozwalone, chodziliśmy do p. Franciszka Matuszewskiego. Łapał się za głowę! Był piątek, w niedzielę mecz – a tu kilkanaście par butów. Przygotowywał je nam na każdy mecz.

Teraz, jak popatrzę na obecny sprzęt, to oczy mi się cieszą.

Piłka nożna uczy charakteru. To był trudny, ale zarazem piękny okres. Chciałbym doczekać, żeby tak jak z naszego okresu – lat 50-80 tych, żeby jakiś zawodnik potrafił zagrać na tym najwyższym szczeblu. 

Mam wielki szacunek do ówczesnych działaczy. Musieli to wszystko podźwignąć.

Graliśmy dla naszego kochanego Radzynia – to jest najważniejsze. Wspaniali koledzy, trenerzy – jest co wspominać. 

-podsumowuje Tadeusz Orkisiewicz.

__

* urodzony: 1951.06.19 w Lublinie wzrost: 173 cm. Pozycja: Napastnik. Kluby: Lublinianka (1964-70, 1971-74), Legia W-wa (1970-71), Gwardia W-wa (1971), Motor Lublin (1974-81), Polonia Melbourne (1981-88). Zaczynał w Lubliniance. W 1969 roku zdobył z nią wicemistrzostwo Polski juniorów. Próbował swych sił w Legii Warszawa i Gwardii Warszawa. Zagrał w nich kilka spotkań. Szybko wrócił do Lublina, gdzie stał się na kilka sezonów ulubieńcem kibiców Motoru Lublin. Jako napastnik nie imponował warunkami fizycznymi, ale był bardzo skuteczny. Istny sęp pola karnego, coś w stylu współczesnego mu Gerda Müllera. Przybyła do dzisiaj dzierży rekord strzelonych dla Motoru bramek w II. lidze – 47. Był współautorem pierwszego awansu Motoru do ekstraklasy. W niej w sezonie 80/81 i na początku sezonu 81/82 rozegrał w barwach RKS łącznie 31 spotkań, strzelając 6 bramek.