Rozdział XVIII. Kilka dni po bitwie pod Szczekocinami Michał wraz z Janem dojechali do obozu wojsk polskich, których znajdował się wówczas w Kielcach.
Dotarcie tam było możliwe dzięki koniom, które pułkownik i kosynier dostali w Sprowie od Józefy Michałowskiej. Stan polskiej armii będącej w odwrocie był przygnębiający, gdyż żołnierze mieli mocno sfatygowane mundury i odzienie, podobnie jak i obuwie. Michał udał się do pałacu biskupów krakowskich, w którym znajdowała się kwatera naczelnika Kościuszki i musiał czekać, aż przywódca insurekcji upora się z najważniejszymi sprawami. Wtedy też spotkał go generał Dąbrowski, który uśmiechnął się na widok znanego mu pułkownika.
-A jednak waszmość żyjesz – rzekł generał i mocno uścisnął Michała.
-Żyję, dzięki mojemu podkomendnemu.
-Po bitwie uznano, że zginąłeś panie pułkowniku, a jeden z kosynierów twierdził, że widział jak kula z pruskiej armaty rozerwała cię na pół. – Informacja ta wywołała uśmiech na twarzy pułkownika, który po chwili zawahania dodał.
-Kula armatnia urwała głowę panu generałowi Wodzickiemu, ale mnie na szczęście oszczędziła.
-Pan naczelnik będzie miał przynajmniej jeden powód do radości, bo dzisiaj przychodzą same złe wiadomości – oznajmił Dąbrowski.
-A co to za złe wiadomości?
-Nawet nie wiem od czego zacząć. – Tu Dąbrowski zastanowił się przez moment, a po chwili zaczął mówić. – Walczymy już z trzema zaborcami.
-Jak to? To Austria też przeciwko nam?
-Austriacy weszli do województwa lubelskiego, a tam prawie nie ma naszych wojsk.
-A więc prowadzimy wojnę ze wszystkim. Czemuż pan Bóg dał nam tak wiarołomnych sąsiadów?
-Dobrze to powiedziałeś panie pułkowniku. Niestety, ale sąsiadów mamy wrednych i to z trzech stron.
-Myślałem, że jak Austria nie dołączyła do drugiego rozbioru, to już nas nie będzie więcej szarpać – rzekł Michał.
-Niestety w Wiedniu zmienił się cesarz. Franciszek II nie jest nam tak przychylny jak Leopold II i też chce wyrwać dla siebie jakiś kawałek Rzeczypospolitej.
-A co na to pan naczelnik?
-Pan naczelnik wysyła na rozmowy z Austriakami pana Ignacego Potockiego, ale wątpię, żeby coś wskórał.
-Ratowaliśmy ich pod Wiedniem przed Turkami, a oni teraz wbijają nam nóż w plecy – zezłościł się Michał.
-Taka to jest austriacka wdzięczność.
-A kolejna zła wiadomość?
-Prusacy zajęli Kraków.
-Tak szybko. Przecież w Krakowie było dużo wojska – zdziwił się Michał.
-Gdy król pruski szedł pod Szczekociny, jeden z jego generałów zaatakował Kraków. Niestety, ale Krakowianie się nie popisali, a pułkownik Wieniawski, który dowodził obroną, dopuścił się zdrady.
-Jak mamy wygrać tę wojnę, skoro wszędzie są zdrajcy – wtrącił Michał i postanowił usiąść na jednym z drewnianych krzeseł. Po chwili obok niego usiadł również Dąbrowski, który przekazywał dalsze złe wieści.
-Pan naczelnik kazał osądzić zaocznie pułkownika Wieniawskiego, ale niewielka to pociecha.
-Mam nadzieję, że go niedługo powieszą.
-A propos wieszania – zaczął z uśmiechem Dąbrowski. – W Warszawie powieszono kolejnych ośmiu zdrajców, gdy tylko dotarła tam wieść o naszej przegranej pod Szczekocinami.
-To kogo powieszono?
-Z tych ważniejszych, kasztelana przemyskiego Czetwertyńskiego i biskupa wileńskiego Massalskiego.
-A marszałek wielki koronny Moszyński?
-To stary spryciarz. Uratował go prezydent Warszawy Zakrzewski, który podobno zasłonił zdrajcę własnym ciałem.
-Jednych wieszają, a drudzy, chociaż więksi zdrajcy, cieszą się życiem – oznajmił oburzony Michał.
-I jeszcze jedna zła wiadomość panie pułkowniku. – Tu Dąbrowski spojrzał na zrezygnowanego oficera i dodał. – Prusacy po zajęciu Krakowa od razu weszli na Wawel, wyłamali drzwi od skarbca i ukradli wszystkie insygnia koronacyjne.
-A to pruskie szelmy.
-Najgorsze jest to, że od razu przetopili insygnia królewskie i wszystkie złote naczynia jakie tam były.
-Proponowałem w Krakowie, żeby zastawić insygnia. Dostalibyśmy pieniądze, a insygnia by się uchowały – wtrącił Michał. Tu nastała dłuższa chwila milczenia, aż w końcu pułkownik zadał pytanie Dąbrowskiemu. – A masz może panie generale jakąś dobrą wiadomość?
-Mam. Na szczęście pułkownik Kossakowski nie zginął pod Szczekocinami – i uśmiechnął się do Michała, który po chwili zrobił to samo. Wkrótce potem otworzyły się drzwi i obaj oficerowie dostrzegli mężczyznę ubranego w strój francuski. Dąbrowski zerwawszy się z miejsca zbliżył się do niego i z zadowoleniem oznajmił. – Mości panie Czacki okazuje się, że pułkownik Kossakowski żyje. Oto i on – po czym wskazał na Michała. Ten skłonił się przed Tadeuszem Czackim, który radosnym głosem przemówił.