-Dla mnie to szaleństwo, moja droga.

-O insurekcji też mówiłeś, że to szaleństwo, a jednak naród zerwał się do powstania i dzielnie walczy.

-Tylko, że wczoraj przegraliśmy – odciął się Antoni.

-Moja droga, ty chcesz rano pić wino?

-Ale niedługo znowu możemy zwyciężyć. – Tu spojrzała z uśmiechem na Michała i dodała. – Ja też napiję się teraz wina z wami.

-Tak. Musimy wypić za zwycięstwo – następnie chwyciła za dzwoneczek i wezwała służącą, której poleciła, aby niezwłocznie przyniosła wino i kielichy.

Po niedługim czasie powóz Michałowskich zaprzężony w dwa konie wyruszył spod pałacu w Słupi w stronę oddalonej o kilka kilometrów Sprowy. Jan, który pełnił funkcję woźnicy z zadowoleniem powoził przez znane mu strony i cieszył się, że wkrótce znowu zobaczy rodzinną wieś. Z tyłu powozu siedział Michał ubrany w strój duchownego, który co jakiś czas odpowiadał na pytania Józefy.

-Mam nadzieję, że jest ci wygodnie w tej sutannie, panie pułkowniku?

-Przez prawie dwa lata chodziłem we franciszkańskim habicie to przyzwyczaiłem się do takich strojów.

-Byłeś waszmość zakonnikiem? – zdziwiła się zupełnie zaskoczona tą odpowiedzią Józefa.

-Gdyby nie insurekcja, to nadal byłbym franciszkaninem.

-A można wiedzieć, w którym zakonie waszmość posługiwałeś?

-W Wilnie.

-Nigdy nie byłam w Wilnie. Jeździłam do Warszawy, do Grodna, ale w Wilnie nie byłam.

-To piękne miasto. Gdy się skończy insurekcja, to zapraszam do Wilna – rzekł Michał i uśmiechnął się do Michałowskiej. W tym samym momencie podróżnikom ukazał się niecodzienny widok, który sprawił, że oboje zaniechali dalszej rozmowy. W odległości kilkudziesiąciu metrów od pojazdu znajdował się podłużny dół, do którego okoliczni chłopi pod nadzorem kilkunastu pruskich kawalerzystów znosili ciała poległych polskich żołnierzy. W zupełniej ciszy podróżni jechali w stronę zbiorowej mogiły, która znajdowała się niedaleko drogi prowadzącej do Sprowy.

-Mój Boże. Tyle nabili naszych – rzekła Józefa, a z jej oczu popłynęły łzy.

-Zatrzymaj się Janie! – polecił Michał i zeskoczywszy z wozu skierował się w stronę kopanego nadal dołu. Przy grupie Prusaków dostrzegł księdza, który klęcząc na ziemi modlił się za dusze zabitych Polaków.

-Pochwalony Jezus Chrystus – rzekł Michał, stanąwszy obok duchownego. Ten od razu się przeżegnał i powstał z ziemi.

-Na wieki wieków. Jestem ksiądz Szczepanowski. Jestem proboszczem w pobliskich Goleniowach.

-Przyjechałem w gości do państwa Michałowskich – skłamał nieco Michał. – Możemy odejść na bok, żeby porozmawiać?

-Dobrze. To chodźmy pod tamto drzewo – zaproponował Szczepanowski i wolnym krokiem szedł w stronę okaleczonego przez bitwę drzewa.

– A skąd ksiądz przybył, jeśli można wiedzieć?

-Jestem Michał Kossakowski, a przybyłem z Wilna.

-Z Wilna – przemówił ksiądz i uśmiechnął się równocześnie. – Byłem tam kiedyś na pielgrzymce, gdy byłem w seminarium. Pamiętam Ostrą Bramę. Może kiedyś tam się jeszcze wybiorę

-Wie może ksiądz ilu naszych zginęło we wczorajszej bitwie? – zapytał Michał i ponownie spojrzał na pobliski dół, w którym składano ciała poległych.

-Już ich naliczyłem prawie dwustu, ale jeszcze chłopi przynoszą ciała zabitych – oznajmił ksiądz i pokazał kartkę, na której znajdowały się krzyżyki oznaczające liczbę poległych.

-Myślałem, że ich mniej zginęło – odparł Michał i rozglądał się po pobojowisku. – Ciekaw jestem ilu zginęło Prusaków i Ruskich?

-Pochwalę się księdzu, że jak zaczęto kopać dół, bo trudno to nazwać grobem, to przyjechał tu jeden pruski oficer. Zaczął ze mną rozmawiać po polsku i przyznał się, że jest szlachcicem spod Inowrocławia.

-Czyli sprusaczony Polak.

-Tak. Wielu takich podobno służy w pruskiej armii – dodał Szczepanowski. – Ten oficer powiedział mi dużo ciekawych rzeczy. Podobno król pruski Fryderyk Wilhelm miał powiedzieć po bitwie, że jeszcze nie był w takich opałach jak wczoraj. Podobno niewiele brakło, a nasi zdobyliby pruskie armaty.

-Gdyby nie kartacze, to armaty byłyby nasze.

-A skąd ksiądz wie o tym? – zdziwił się duchowny.

-Dowiedziałem się od państwa Michałowskich – zełgał Michał.

-Prusacy też chowają dzisiaj swoich żołnierzy. Tam dalej – i tu wskazał ręką – tam, gdzie widać te kilka drzew, jest mogiła Prusaków.

-A dużo ich zginęło? – zapytał podający się za księdza pułkownik.

-Przeszło stu, ale król pruski kazał rozpowiadać, że tylko osiemdziesięciu.

-A wie może ksiądz o ruskich?

-Ten oficer pruski mówił mi, że ruskich niewielu zginęło, bo oni później przystąpili do bitwy.

-Dziękuję księdzu za informację. Bóg zapłać – rzekł Michał i uśmiechnął się do Szczepanowskiego.

-Z Bogiem. Szczęśliwej drugi – odpowiedział ksiądz i udał się pod dół, do którego niesiono kolejne dwa ciała poległych Polaków. Michał tymczasem powrócił do wozu i spojrzawszy na Michałowską oznajmił.

-Dużo naszych zginęło, ale Prusacy też dostali po łapach i wielu ich tu padło. Janie, możemy jechać do Sprowy. – Słysząc to woźnica strzelił batem w powietrze i konie ruszyły przed siebie drogą prowadzącą do drugiego majątku Michałowskich.