Było coraz ciemniej i coraz mocniej śmierdziało trupami. Szedł, oświecając latarką zatęchłe korytarze.

Pod nogami chlupotała woda, przez wybite okna wpadał jesienny wiatr. Księżyc, jakby zmęczony tym, co widział, schował się gdzieś za chmurami. Mężczyzna szukał złota, bez różnicy czy złotych zębów, czy monet – wojna płaci różną walutą, zawsze wymienialną i to po dobrym kursie. Czasem to będzie worek mąki, czasem kiełbasa, czasem czyjeś ciało, innym razem pieniądze. Może być nawet dziewczyna, która błaga by nie donosił żandarmom, że kradnie słoninę. Różne rzeczy widział, o innych słyszał. Trupy też widział. Coś błysnęło na podłodze, schylił się wierząc w szczęście.

To była jednak tylko łuska pocisku. Czarny Franek zaklął. Stał w błocie, oddychał trupim powietrzem, zgnilizną, moczem i zakrzepłą krwią. Szukał złota, pieniędzy. Coś musieli tutaj Szwaby zostawić. Poświecił latarką. Twarz martwego żołnierza uśmiechała się do niego wyszczerzonymi zębami. Mundur SS-mana był poprzecinany, jakby ktoś skłuł go bagnetem. Do ostatniej chwili próbował się bronić, zabandażowaną ręką zasłaniał brzuch. Inny żołnierz, z amputowaną nogą, leżał twarzą w kałuży. Przyglądał się tym trupom, oceniając czy warto grzebać im w kieszeniach.

Wtedy wyciągnęły się po niego palce: długie, szponiaste, powykręcane i brudne. Palce z długimi paznokciami, zakrwawione, chciwe śmierci. Nie widział tego. Nie widział też, jak powoli sięgały mu do gardła. W ciemnościach piwnicy trudno było dostrzec cokolwiek, nawet parę oczu świecących jak w gorączce. Dopiero w ostatniej chwili Czarny Franek ich zobaczył. Byli we dwóch, zachodzili go z boków. Nawet nie krzyknął, nie zdążył sięgnąć po pistolet, kiedy palce zgniotły mu szyję, oddał mocz w spodnie i widział tylko gorączkowy blask oczu. Potem zapadł w ciemność.

***

– Słyszałeś, że Czarny Franek zniknął? – Staszek podrapał się za uchem. Zawsze tak robił, gdy mówił o czymś ważnym, co go podniecało.

– I co z tego? Cholera go wzięła, skurwysyna. Albo Ruskie. A najpewniej to jakieś interesy robi i wróci za niedługo – „Czekan” nienawidził takich jak Czarny Franek, którzy za Niemca żyli lepiej niż przed wojną. Robili interesy, a walczyć nie chcieli.

– Myślę, że to Ruskie – Staszek jeszcze raz podrapał się w głowę. – Słyszałem, że on pomagał, szpiegował Szkopów. Jednego nawet na strzał wystawił. Polowali na niego podobno tamci, a teraz czerwone pająki. – „Czekan” wzruszył ramionami, wyciągnął bibułkę i zaczął skręcać papierosa. Nic jeszcze dziś nie jedli, więc chciał zagłuszyć głód. Tak robili w lesie, kiedy nawet grzybów już nie było, a bromu nie chcieli dawać.

Z piskiem opon przejechał gazik z kilkoma żołnierzami UB. Chłopak zaklął, zacisnął pięści. Czas było do pracy, ulice same się nie odgruzują, a tam dostanie chociaż chleba z masłem i czarnej, słodkiej kawy. Z tamtymi jeszcze się policzy. Poprawił szalik, zapiął guzik w kurtce, szło zimno.

***