ciąg dalszy rozdziału XXV, w którym Michał idzie do klasztoru
-Gdyby Kossakowscy wymarli wcześniej, to może ta biedna Rzeczpospolita by się uchowała.
-Błagam cię Michaszku – rzekł błagalnym głosem Józef i uklęknął na kolana. – Nie idź do żadnego klasztoru.
-A właśnie, że pójdę – i wolnym krokiem ruszył w stronę bramy pałacowej. Zaraz też Józef powstał z klęczek i pobiegł za Michałem.
-Do jakiego ty chcesz iść klasztoru?
-Nie wiem, ale skoro dzisiaj jest świętego Franciszka, to wstąpię do Franciszkanów.
-Tylko nie tam – rzekł błagalnym głosem. – Już lepiej idź do Dominikanów, albo do Bernardynów.
-A właśnie, że zrobię ci na złość i pójdę do Franciszkanów.
-Michaszku, posłuchaj mnie Michaszku – i pociągnął Michała za lewą rękę.
-Już cię więcej nie posłucham. I daj mi już święty spokój. Nie chcę was już znać – zezłościł się Michał i wolnym krokiem ruszył przed siebie, zostawiając zrozpaczonego stryja Józefa przed pałacem.
Minęło kilkadziesiąt minut i Michał dotarł do furty zakonu Franciszkanów. Spojrzał do góry na świecące słońce i uczyniwszy znak krzyża świętego, uderzył w klasztorną furtę. Ponieważ nikt mu nie otworzył, uderzył raz jeszcze, ale znowu nikt się nie pojawił.
-Nie chcą mi otworzyć, to pójdę, gdzie indziej – powiedział sam do siebie, lecz po chwili usłyszał głos zakonnika, który właśnie otworzył furtę klasztorną.
-Słucham cię panie. Co cię do nas sprowadza? – zapytał zakonnik.
-Chcę się do was przyłączyć.
-Wejdź zatem panie do środka. Wprawdzie ojca przeora nie ma, bo musiał wyjechać do Grodna, ale przyjmie cię brat Antoni, który go zastępuje. Chodź panie za mną – i po tych słowach Michał ruszył za zakonnikiem. Gdy byli już w środku Michał rozglądał się po zabudowaniach klasztoru i dostrzegł pięknie utrzymany przez zakonników ogród. Następnie weszli do jednego z budynków klasztornych, gdzie Michał spoczął od razu na ławie. – Widzę panie, że jesteś strudzony, zatem gdy tylko zawołam brata Antoniego, to pójdę i przyniosę ci coś do picia i jedzenia.
-Dziękuję ci bracie – rzekł Michał i spuścił głowę na dół, czekając na przyjście zastępcy przeora. Ten pojawił się po niedługim czasie i wesołym głosem powitał gościa.
-Witam w naszym skromnym klasztorze – rzekł brat Antoni. Michał uniósł głowę do góry i z wrażenia zaniemówił. Po chwili jednak przełknął ślinę i zapytał.
-To ty czcigodny ojcze?
-Michał! To ty Michałku – zapytał Antoni i od razu łzy pojawiły się w jego oczach. Następnie obaj rzucili się sobie w ramiona i ścisnęli ze wszystkich sił. Stali tak prze dłuższy czas, aż w końcu obok nich pojawił się zakonnik z piciem i jedzeniem.
-Bracie Antoni, to twój znajomy?
-Bracie Grzegorzu, to mój syn, którego nie widziałem od dziewiętnastu lat – oświadczył brat Antoni Kossakowski.
-Stryjowie mówili mi, że nie żyjesz. Dlaczego? – zapytał Michał.
-Po śmierci twojej matki uznałem, że tak będzie najlepiej.
-Ale ja od siódmego roku życia byłem sierotą, chociaż mój ojciec żył – rzekł pretensjonalnie Michał.
-Nie chciałem, żebyś mnie znienawidził, za to że przyczyniłem się do śmierci twej matki.
-Ale przez to straciłem od razu was oboje.
-Zostawiłem cię pod opieką stryja Józefa i uważam, że lepszego wyjścia nie było.
-Zależy dla kogo.
-A pamiętasz, jak po pogrzebie matki wolałeś się przytulać do Kożuszki niż do mnie.
-Byłem mały i głupi – stwierdził Michał.
-Od śmierci twej matki życie straciło dla mnie sens. Czasem tutaj w murach ciszę się trochę z życia, ale tylko czasem. Myślałem, że śmierć nadejdzie szybko, ale jakoś nie nadchodzi.
-Młody człowieku, posil się trochę – wtrącił się zakonnik i postawił przed Michałem picie i jedzenie. – Od dziesięciu lat patrzę na cierpienie brata Antoniego i teraz wiem dlaczego. – Po tych słowach zakonnik opuścił pomieszczenie i zostawił Kossakowskich samych.
-Twój stryj, a mój brat Józef, przychodzi tu czasem do mnie i opowiada mi o tobie. Jestem dumny z tego, że nie jesteś zdrajcą, jak ja kiedyś – rzekł ze smutkiem Antoni. – Słyszałem od stryja, że żenisz się z marszałkówną Potocką.
-To stryj tak chciał. Ja chciałem ożenić się z Azeją Sekowiczówną, ale mi zmarła.
-To dlatego tu jesteś. Mój Boże! Cierpisz tak samo jak ja.
-Mogę tu z wami zostać?
-Pewnie, że możesz. Zostań na ile chcesz – rzekł z uśmiechem Antoni i raz jeszcze objął swojego syna, którego tak długo nie widział.
Koniec tomu pierwszego.