-Dobrze poszło – rzekł lekko zakrwawiony Jan, który walczył obok Michała.


-A teraz chłopcy idziemy po pruskie armaty – krzyknął pułkownik i ponownie poprowadził kosynierów w stronę pozycji przeciwnika. Gdy chłopska piechota podeszła na odległość kilkudziesięciu metrów ruszyła gwałtownie do przodu i biegła co sił w nogach, aby jak najszybciej dopaść pruskie armaty. Po krótkim czasie Polacy znaleźli się w odległości kilkunastu metrów od Prusaków, którzy odeszli od armat i cofnęli się do tyłu. Wtedy też nadbiegający kosynierzy dostrzegli niewielkie armatki, które znajdowały się pomiędzy armatami, ale były ustawione kilka metrów za nimi. Od razu też poleciały z nich kartacze, które skutecznie dziesiątkowały chłopską piechotę.

-Jezus, Maryja! – krzyknął Wojciech Bartosz, który biegł obok pułkownika. Po chwili Michał dostrzegł krew na brzuchu chorążego, który upuścił sztandar i upadł na ziemię. Jednocześnie artyleria pruska ponownie uderzył kartaczami w kosynierów i ci zaczęli upadać. Niektórzy z nich byli ranni, a niektórzy zabici.

-Za mną chłopcy! – krzyknął Michał i doskoczył do pierwszych dział, które pozostawili pruscy artylerzyści. W ciągu kilku chwil grupka kosynierów przejęła trzy działa i zaczęła zasypywać zapały piaskiem, aby uniemożliwić odpalenie pocisków. W tym samym momencie w ich stronę poleciała trzecia seria kartaczy, która wymiotła niemal wszystkich kosynierów. Jeden z nich stracił rękę, a jego krew zalała twarz Michałowi, który zaczął ją ocierać lewą dłonią. Po chwili dostrzegł rannego Jana, który puścił kosę i złapał się za krwawiące ramię. – Nie uciekajcie chłopcy! Nie uciekajcie! – apelował do kosynierów pułkownik, lecz ci zabierali rannych towarzyszy i zaczęli wycofywać się do tyłu. W tym momencie Michał zorientował się, że został z Janem odcięty od reszty Polaków, a w ich stronę maszerowały dwa rzędy pruskiej piechoty. Sytuację tę zauważyła piątka pruskich kawalerzystów, którzy dobyli szable i skierowali się na dwójkę opuszczonych polskich żołnierzy.

-Uciekaj pułkowniku, ja ich zatrzymam! – krzyknął Jan i pomimo bólu w ramieniu chwycił za kosę. Niespodziewanie jednak kula armatnia z polskiego działa uderzyła w sam środek Prusaków, którzy ciężko ranni padali na ziemię.

-Uciekamy Janie! Rzuć tę kosę – polecił Michał i szarpnął za sobą podwładnego. Po chwili kolejna polska kula przeleciała obok i powaliła kilku piechurów pruskich, którzy zwartym szykiem przeszli obok leżących na ziemi Polaków. Gdy szyk pruski przesunął się do przodu Michał powstał z ziemi i pomógł zebrać się rannemu Janowi. – Tam już się nie przebijemy. Musimy uciekać.

-Znowu idą Prusacy – zauważył Jan, a wtedy Michał dostrzegł dwa kolejne szeregi pruskiej piechoty.

-Musimy uciekać do lasu. To nasz jedyny ratunek – rozkazał Michał. – Dasz radę iść, Janie?

-Dam. Nogi mam całe – oznajmił kosynier i zaczął biec za Michałem. Gdy po kilkudziesięciu sekundach znaleźli się opodal lasu usłyszeli tętent koni i odwróciwszy się zauważyli dwóch ścigających ich pruskich kawalerzystów.

-Pułkowniku, chodź za mną – krzyknął Jan i skierował się w prawą stronę.

-Tamtędy jest dalej do lasu! – zauważył Michał.

-Ale tam są bagna – oznajmił kosynier i biegł co tchu w stronę przerośniętych gąszczy traw. W końcu Jan poczuł pod nogami grząski grunt i zaczął się lekko zapadać w podmokły teren.

-Tutaj się potopimy! – krzyknął Michał i zatrzymał się w miejscu.

-To płytkie bagna. Nie potopimy się. Znam to miejsce – Przemówił Jan i zobaczył jak pułkownik ruszył w jego stronę. Chwilę potem pruscy kawalerzyści zatrzymali się, widząc, że znaleźli się na grząskim terenie. Przez pewien czas zaczęli się sprzeczać między sobą, ale nie zaryzykowali dalszego pościgu tylko spoglądali na zapadających się coraz bardziej w bagno polskich żołnierzy. W końcu uznali, że nie będą czekać dłużej, tylko zawrócili konie i ruszyli w stronę pola bitwy. Tymczasem Michał z Janem przeszli krytyczny odcinek i powoli zaczęli wychodzić z podmokłego terenu.

-Jak dobrze, że znasz te strony – rzekł Michał i uśmiechnąwszy się do Jana poklepał go po ramieniu.

-Boli, pułkowniku – oznajmił zbolałym głosem kosynier.

-Wybacz mi, Janie. Zapomniałem, że jesteś ranny.

-Niedaleko stąd jest młyn nad Pilicą, a młynarzem jest mój wuj Kazimierz – pochwalił się Jan.

-A twój wuj nam pomoże?

-To dobry wuj, a dobry wuj zawsze pomoże – zażartował Jan. – Miniemy Chałupki Sprowskie i zaraz będzie młyn.

-To idziemy do młyna – stwierdził Michał i maszerując za podwładnym zastanawiał się jak ostatecznie zakończyła się bitwa pod Szczekocinami.
Późnym popołudniem uciekający żołnierze dotarli na brzeg rzeki i idąc wzdłuż jego koryta znaleźli się przy niewielkim drewnianym młynie. Wtedy też z budynku wyszedł zaskoczony młynarz, który od razu rozpoznał swojego krewnego.

-Janie! Czy to ty?

-A któżby inny wuju Kaźmierzu – i zbliżył się do niego. Młynarz zaś objął z całej siły Jana, który wrzasnął.

-Boli, wuju! Jestem ranny.

-Czyżbyś Janie walczył w tej bitwie?

-Tak. Jestem kosynierem, a to jest mój dowódca, pułkownik Kossakowski. – Po tych słowach młynarz skłonił się przed Michałem, który od razu zapytał.

-Masz waszmość płótno, żeby opatrzyć ranę Janowi?

-Płótno się znajdzie, jako i jedzenie. Proszę do środka. Pałac to nie jest, ale to solidny młyn. – Tu młynarz wskazał na drzwi po czym pobiegł, żeby je otworzyć przed żołnierzami. Wkrótce potem przyniósł płótno, które Michał zaczął targać i robić z niego bandaże. Po opatrzeniu rany Jana dzierżawca młyna przyniósł picie i jedzenie dla strudzonych żołnierzy. Wtedy też cała trójka usłyszała szczekanie psa, który należał do młynarza.

-A kogo tam licho przyniosło? – rzekł młynarz i wychylił głowę przez okno. Po chwili dostrzegł czwórkę Kozaków służących w rosyjskiej armii. – Żołnierze! – oznajmił przerażonym głosem.

-To Kozacy – rzekł Michał spoglądając przez okno na plac, przy którym znajdowały się zabudowania młynarza.

-Jak was znajdą, to spalą młyn! – stwierdził przerażony młynarz

-Wuju idź ich zagadaj, a ja schowam pułkownika – zaproponował Jan.

-Już idę. Może tu nie przyjdą – rzekł młynarz i pospiesznie opuścił młyn, aby zatrzymać kozacki patrol. Tymczasem Michał z Janem zaczęli się nerwowo rozglądać za dobrym miejscem do ukrycia, aż w końcu ten drugi dostrzegł skrzynię na zboże, w której znajdowało się trochę ziarna na deskach.

-Pułkowniku połóż się w tej skrzyni, a ja przysypię cię zbożem.

-To wtedy się uduszę.

-To trzeba zrobić dziurę między deskami – oznajmił Jan.

-Dobry pomysł – przyznał Michał i wskoczywszy do skrzyni wyjął bagnet, po czym zaczął robić otwór, przez który mógłby oddychać.

-Pułkowniku, połóż się i rób dalej otwór, a ja będę cię zasypywał – i po tych słowach Michał zastosował się do zalecenia kosyniera. Ten zaś pochwycił worek ze zbożem i mimo bólu w ramieniu oparł go o bok skrzyni i wysypał jego zawartość na pułkownika. Następnie powtórzył tę czynność dwukrotnie, dzięki czemu ziarno pokryło zupełnie Michała. Po zabezpieczeniu pułkownika kosynier chwycił drewniane wiadro z mąką i rozsypał ją na siebie, aby uwiarygodnić, że jest pomocnikiem młynarza. Gdy tylko to zrobił usłyszał głos jednego z Kozaków, który był dowódcą oddziału.

-Siergiej za monoj – i trzymając w ręku spisę zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Po krótkiej chwili razem z młynarzem znaleźli się obok trzymającego łopatę Jana, który skłonił się przed Kozakiem. Wtedy też dzierżawca młyna pochwycił kij stojący przy skrzyni i uderzył nim w prawe biodro Jana.

-Miałeś naprawić młyńskie koło. Do roboty – i ponownie go uderzył, ale tym razem w tyłek. Zaskoczony nieco Kozak uśmiechnął się tylko i dalej rozglądał się po młynie, zaś Jan wyszedł na zewnątrz i wszedł do rzeki, aby udawać, że naprawia młyńskie koło. Wkrótce potem dowódca kozacki wraz z drugim żołnierzem wyszli z budynku i podeszli do pozostałych Rosjan, którzy trzymali im konie.

-Za mnoj – rozkazał Kozak i wskoczywszy na konia ruszył ścieżką wzdłuż rzeki. Widząc to Jan pospiesznie wyszedł z wody i pobiegł do młyna, w którym był już młynarz.

-Gdzie schowałeś pułkownika?

-Jest w skrzyni pod zbożem – oznajmił Jan i podbiegł do skrzyni. – Wuju, odgarnij zboże, bo mnie boli ramię i nie dam rady. – Zaraz też młynarz zaczął odgarniać ziarna i dotknął głowy Michała. Ten zaś uniósł ją do góry i głęboko odetchnął, a następnie wydostał się spod zboża. Po chwili odwrócił się i położywszy się na zbożu zaczął się śmiać. Od razu też śmiech udzielił się Janowi i młynarzowi, którzy cieszyli się, że zmylili Kozaków.