Rozdział XVI. 6 czerwca 1794 roku na polach kilku wsi położonych opodal Szczekocin rozegrała się druga decydująca bitwa insurekcji kościuszkowskiej. Wojska polskie dowodzone przez naczelnika Kościuszkę stanęły na wprost wojsk rosyjskich dowodzonych przez generała Denisowa, których wspierało kilkanaście tysięcy żołnierzy pruskich.
Dowództwo nad połączonymi siłami zaborców objął osobiście król Prus Fryderyk Wilhelm II. W obozie polskim nie zdawano sobie sprawy z tego, że przeciwnicy mają dwukrotną przewagę w ilości żołnierzy, a ponadto posiadają znacznie więcej dział. Mimo to wśród polskich żołnierzy panował dobry nastrój, a zwłaszcza u kosynierów. Michał, który był zastępcą generała Wodzickiego, przybył pod wieś Wywła, gdzie stacjonowały oddziały chłopów. Gdy tylko zsiadł z konia kilkunastu kosynierów z otoczenia chorążego Wojciecha Bartosza Głowackiego zaczęło śpiewać piosenkę, która od kilku dni stała się bardzo popularna.
Bartoszu, Bartoszu, oj nie trać wa nadziei, oj nie trać wa nadziei. Bóg pobłogosławi, Ojczyznę nam zabawi, Bóg pobłogosławi Ojczyznę nam zbawi
-Powinszować panie chorąży, skoro śpiewają o tobie piosenki – przemówił Michał spoglądając na bohatera kosynierów spod Racławic.
-Szkoda, że nie słyszy tego mój wuj Wincenty, bo zawsze powtarzał, że nic ze mnie dobrego nie wyrośnie. – Po tych słowach do Michała zbliżył się Jan, który cicho przemówił.
-Dzisiaj już pewnie będziemy się bić pułkowniku?
-Pewnie tak. Zaraz jadę do pana naczelnika, to dowiem się co postanowił.
-Miałem dzisiaj straszny sen, tak straszny, że wolę go nie wspominać.
-Czyżby śniła ci się bitwa?
-Chodziłem po polu usłanym trupami, a wszędzie była krew – oznajmił Jan.
-Nie mów tego głośno Janie, bo niektórzy mogą się wystraszyć – następnie Michał wsiadł na konia i przemówił do kosynierów. – Kosynierzy! Żołnierze. Szykujcie się do bitwy i pozałatwiajcie swoje potrzeby, bo później nie będzie na to czasu. Ja jadę do pana naczelnika dowiedzieć się co postanowił. Gdy przyjadę, macie być gotowi.
-Będziemy gotowi panie pułkowniku – oświadczył Bartosz i podniósł do góry sztandar z wizerunkiem świętego Floriana.
-Pali się, pali się wieś – krzyknął jeden z kosynierów, a wtedy pozostali zaczęli spoglądać na pojawiające się w oddali kłęby dymu i ognia.
-Podpalili Przybyszów – oznajmił Jan i spojrzał wymownie na Michała, który ruszył do kwatery Kościuszki. Gdy dotarł już na miejsce zobaczył naczelnika stojącego przed namiotem, który spoglądał przez lunetę i obserwował ruchy wojsk przeciwnika.
-Panie naczelniku, a może będzie lepiej wycofać się i wydać bitwę dopiero wtedy, gdy dojdą do nas posiłki – zaproponował generał Wodzicki. Na tę propozycję Kościuszko przestał spoglądać przez lunetę i oświadczył.
-Nie będziemy się cofać panie generale. Pobijemy przeciwnika.
-Ale Ruskich i Prusaków jest dużo więcej od nas – włączył się generał Antoni Madaliński.
-Może jest ich więcej, ale tylko trochę, a Prusacy są zmęczeni, bo całą noc maszerowali tutaj. – Po tych słowach ponownie spojrzał w lunetę, aż w końcu ponownie ją odłożył i zadowolony oświadczył. – Prusacy ruszyli, ale Ruscy zostali w tyle. Między nimi jest duża przestrzeń i musimy to wykorzystać. Rozbijemy Prusaków, a potem Ruskich. Panowie! Ruszajcie do swoich oddziałów. – Po tej komendzie generałowie i pułkownicy pospiesznie wsiedli na konie i kierowali się do podległych im żołnierzy. To samo zrobił Michał, który jechał tuż za generałem Wodzickim. Gdyż już dotarli do miejsca, w którym czekali kosynierzy, generał Wodzicki uniósł szablę do góry i przemówił donośnym głosem.
-Dzieci! Krok w tył bez rozkazu, a wyrzeknę się was. Za mną. – Po tych słowach odezwała się pruska artyleria, a kule armatnie zaczęły latać nad głowami kosynierów. – Schodzisz z konia panie pułkowniku? – zapytał generał widząc zachowanie Michała.
-Pod Racławicami walczyłem pieszo, to i tu będę tak walczył.
-A ja z konia nie zejdę – oznajmił Wodzicki i po tych słowach jedna z kul armatnich urwała mu głowę. Następnie przerażeni kosynierzy dostrzegli spadające z konia ciało generała.
-Spokój. Spokój moi kosynierzy. Ja was poprowadzę do boju jak tylko nasza artyleria przestanie strzelać – oznajmił Michał i wziąwszy lunetę Wodzickiego obserwował pole bitwy. Po kilku minutach polska artyleria zdziesiątkowała pierwsze rzędy pruskiej piechoty, która zaczęła zawracać, a niektórzy z Prusaków rzucali broń i dezerterowali z pola bitwy.
-I jak tam pułkowniku? – zapytał Jan.
-Pruska piechota się cofnęła. Teraz ruszyła kawaleria – oznajmił Michał i odłożywszy lunetę przemówił do kosynierów.
– Moi kosynierzy. Bóg pobłogosławił nam pod Racławicami to i tutaj pobłogosławi. Kosy do góry i za mną. Dźgajcie żołnierzy, a jak ich nie dosięgniecie, to dźgajcie konie, a później Prusaków. Kosy do góry i za mną.
– Następnie Michał uniósł szablę i wolnym krokiem skierował się na zbliżającą się pruską kawalerią. Wkrótce potem obie formacje zwarły się ze sobą i zaczęła się bezpośrednia walka wręcz. Kosynierzy zgodnie z zaleceniem pułkownika zaczęli razić kawalerzystów lub ich konie co sprawiło, że zwierzęta zaczęły się przewracać razem z jeźdźcami.
Po kilkunastu minutach pole zostało zasłane zabitymi i rannymi z obu stron, chociaż znacznie więcej legło po stronie pruskiej. W pewnym momencie dowódca kawalerii pruskiej dał rozkaz do odwrotu i ci, którzy byli w stanie, zaczęli oddalać się od kosynierów. Widok ten wywołał radość wśród zmordowanych walką kosynierów, którzy zaczęli podrzucać do góry swoje czapki.