Droga ze Słupi do Szczekocin nie była zbyt długa, a obie miejscowości dzieliło od siebie kilkanaście kilometrów. Zachodzące słońce kryło się powoli za położonym po lewej stronie drogi lasem, który stanowił duży kompleks leśny.


-A teraz, gdzie przewodniku? – zapytał w żartobliwym tonie Michał.

-Musimy skręcić na lewo, bo niedługo wjedziemy na podmokłe łąki i bagna.

-Widzę, że znasz te strony jak własną kieszeń.

-Ja tu się urodziłem i wychowałem pułkowniku. Niecałe pół godziny drogi stąd jest Sprowa, gdzie mieszka moja rodzina – pochwalił się Jan.

-Myślałem, że jesteś ze Szczekocin, a nie ze Sprowy. To jak się tam znalazłeś?

-Kilka lat temu jaśnie pani starościna dojrzała mnie pod kościołem w Goleniowach, gdy naprawiałem koło od powozu jaśnie pana Michałowskiego.

-To ten sam Michałowski ze Słupi?

-Ten sam. Jaśnie pan Michałowski ma Słupię, Wywłę i Sprowę, a w Goleniowach jest jego siostra, co wyszła za Kochowskiego.

-I co z tym kołem od powozu? – zapytał Michał i po chwili usłyszał straszną wieść.

-Gdy nie mogłem naprawić koła od powozu, jaśnie pan Michałowski zezłościł się i zaczął mnie okładać batem. Myślałem, że mnie zabije.

-Nie wiedziałem, że to taka bestia, bo robi wrażenie miłego człowieka.

-Na szczęście wtedy w Goleniowach była jaśnie pani starościna, która mnie zasłoniła, a nawet zabrała bat jaśnie panu Michałowskiemu.

-To pani starościna jest tak odważna?

-Pani starościna bierze udział w polowaniach i jest odważniejsza od niejednego szlachcica.

-Teraz wiem, dlaczego tak dobrze mówisz o pani starościnie – oznajmił z uśmiechem Michał.

-Gdy byłem ledwie żywy, pani starościna kupiła mnie od jaśnie pana Michałowskiego i dała za mnie dużo pieniędzy. – Po tych słowach Michał dostrzegł łzy u swego poddanego.

-Wiesz co Janie? Zaczynam coraz bardziej lubić panią starościnę.

-Każdego dnia modlę się za jaśnie panią starościnę, bo dba o mnie nie gorzej niż moja matka, gdy żyła.

-Gdy tylko wygramy insurekcję, to tak jak mi powiedział naczelnik Kościuszko, zniesiemy poddaństwo.

-Ja już pewnie tego nie doczekam.

-Doczekasz Janie. Niedługo to się zmieni – rzekł Michał i uśmiechnął się do Jana. – Zaczyna się ściemniać.

-Po drugiej stronie tego stawu jest park i pałac jaśnie pani starościny.

-To, gdzie jedziemy? Na prawo, czy na lewo?

-Na lewo jest Pilica, a na prawo bagna – popisał się swoją wiedzą Jan. – Najkrócej byłoby przepłynąć łodzią przez staw i od razu będzie pałac.

-Tylko czy jest tu jakaś łódź?

-Tam z boku siedzi jakiś człowiek na łodzi – zauważył Jan i podjechał do rybaka, którego zdołał rozpoznać. – Witajcie Grzegorzu.

-To ty Janie? Tyle czasu cię nie widziałem – rzekł starszy wiekiem człowiek i zadowolony ze spotkania wyszedł z łodzi.

-Dobry człowieku przewieziesz mnie do pałacu? – zapytał Michał.

-Lepiej tam jaśnie panie nie płynąć – oznajmił poruszony rybak. – Ja pilnuję stawów jaśnie pani dobrodziejki, ale do pałacu przyszło dużo żołnierzy.

-To pewnie ruscy żołnierze?

-Nie wiem panie czy ruscy, ale mieli szpiczaste hełmy.

-Ruscy takich hełmów nie mają. Pewnie to Prusacy. – Po tych słowach Michał zwrócił się do Jana. – Zostaniesz tu i będziesz na mnie czekał, a ja popłynę do pałacu.

-Pułkowniku, ale tam jest dużo żołnierzy! – przypomniał zaniepokojony Jan.

-Wiem i dlatego założę habit – odparł z uśmiechem Michał i wyjął strój franciszkański, który woził przy sobie. Następnie oddalił się nieco i zmieniwszy ubranie powrócił w miejsce, gdzie oczekiwał na niego Jan z rybakiem. – Obiecuję, że zwrócę łódkę, gdy tylko spotkam się z panią starościną – oświadczył rybakowi. – Czekaj tu na mnie Janie, aż wrócę.

-A może ja też popłynę z tobą pułkowniku?
-Nie masz habitu, a ktoś musi pilnować koni, bo czym wrócimy do Słupi – wyjaśnił Michał i wsiadł do łódki rybaka. Następnie zaczął szybko wiosłować, aby jak najszybciej przepłynąć przez dość duży staw.

Kilkanaście minut później Michał dopłynął do niewielkiej drewnianej przystani, do której przywiązał łódkę. W tym czasie zapadł już zmrok, stąd też dość wolno przemieszczał się ścieżką, która prowadziła do ogrodu pałacowego. Przeskoczywszy przez niewielkie ogrodzenie znalazł się w końcu przed bramą, przy której dostrzegł kilku żołnierzy stojących opodal ogniska.

-Prusacy – rzekł sam do siebie i wolnym krokiem zbliżał się do pruskich piechurów. Ci szybko dostrzegli Michała i spokojnie czekali, aż się do nich zbliży.

-Halt. Do kogo? – zapytał jeden z nich, który znał trochę język polski.

-Jaśnie pani starościna wolbromska mnie wezwała. – Tu żołnierz zawahał się na chwilę, aż w końcu przemówił.

-Do staroszcziny? Idź – odrzekł Prusak i odsunął się na bok, co oznaczało, że droga jest wolna. Gdy tylko Michał przekroczył bramę znalazł się przed dużym dziedzińcem pałacu, który był porośnięty trawą. Ruszył więc utwardzoną drogą, która stanowiła podjazd do pałacu i od razu dostrzegł znaną mu karetę należącą do Dembińskiej. Starościna stała obok powozu i wydawała ostatnie polecenia zarządcy pałacu, którym był wysoki mężczyzna w średnim wieku. W tym samym momencie Michał usłyszał tętent koni i odwróciwszy się dostrzegł okazałą karetę ciągniętą przez sześć koni, która podjechała pod pałac. Za pojazdem jechało natomiast kilku kawalerzystów pruskich, którzy stanowili zbrojna asystę.

-Schwerin – rzekł sam do siebie Michał i czekał, aż nieproszony gość wyjdzie z karety. Po chwili jeden ze sług otworzył drzwi karety i skłonił się przed swoim panem. Gdy tylko mężczyzna w mundurze pruskiego oficera wysiadł z pojazdu wszyscy asystujący mu żołnierze skłonili się przed nim. Dostojnik pruski rozejrzał się przed siebie i zaczął wodzić wzrokiem po okazałym pałacu Dembińskiej. Ta zaś dostrzegłszy nieproszonego gościa zakończyła rozmowę z zarządcą i czekała na rozwój sytuacji. Wtedy też obok niej pojawił się pruski oficer, który przemówił po francusku.

-Pani. Powitaj króla Prus Fryderyka Wilhelma. – Słowa te zaskoczyły zupełnie stojącego kilkanaście metrów dalej Michała, który z niepokojem czekał na to co się wydarzy.

-Nie zapraszałam króla Prus do siebie – oznajmiła po francusku Dembińska.

-Pokłoń się pani, bo królowi Prus należy się szacunek – rzekł stanowczo pruski oficer.

-Ja się kłaniam tylko przed polskim królem – dodał starościna.

-Nie tak wita się gości! – przemówił po francusku Fryderyk Wilhelm II.

-Goście nie najeżdżają pałacu i nie rabują co popadnie.

-Jeszcze niczego nie zrabowano, a jeśli pani będziesz miła i z szacunkiem przyjmiesz króla Prus, to ten piękny pałac nadal będzie piękny.

-Twoi żołnierze najjaśniejszy panie zdążyli już obrabować oficyny i mniemam, że i pałac zostanie obrabowany.

-To zależy od ciebie pani.

-Ja już dawno przestałam ufać pruskim królom.

-Szkoda. Wielka szkoda pani – oznajmił Fryderyk Wilhelm II. – Rozumiem, że opuszczasz pani ten pałac?

-Nic innego mi nie pozostało, najjaśniejszy pani – dodała Dembińska i skłoniwszy się nieco wsiadła do karety. Gdy jednak ujechała kilkanaście metrów Michał krzyknął do woźnicy.

-Stój. Zatrzymaj karetę – i sługa starościny spełnił jego prośbę Po chwili starościna wychyliła głowę z pojazdu i rozpoznała zakapturzonego pułkownika.

-Co pan tu robi, panie Michale? – Ten zaś widząc, że jest obserwowany przez stojących przy karecie żołnierzy Fryderyka Wilhelma II, zaczął udawać zakonnika.

-Chciałaś się pani wyspowiadać.

-Wejdź do środka, czcigodny bracie – oznajmiła starościna i uśmiechnęła się do Michała. Ten pospiesznie wszedł do powozu i zdjąwszy z głowy kaptur uśmiechnął się do niej. – Co pan tu robi, panie Michale?

-Wysłano mnie na zwiady, ale, że rozpoznałem Prusaków, to założyłem habit.

-Po co waszmość tak ryzykujesz?

-Skoro byłem w pobliżu, to chciałem cię zobaczyć, pani Urszulo. – Po tych słowach dostrzegł uśmiech na twarzy starościny, który z zadowoleniem oznajmiła.

-Ja też się cieszę, że cię widzę panie Michale, chociaż wolę cię oglądać w mundurze – zażartowała na koniec. – Wyjeżdżam do Krakowa, a ty waszmość wracaj szybko do obozu naczelnika Kościuszki. – Tu przerwała na chwilę, po czym zastukała w ścianę powozu i rozkazała. – Zatrzymaj się Antoni – i ten od razu spełnił polecenie. – Czyżby król pruski przybył na pomoc Rosjanom?

-Myśleliśmy, że król pruski jest w Berlinie, a nie tutaj w Szczekocinach.

-Prusy znowu dopuściły się zdrady. Wracaj waszmość do obozu.

-Dobrze pani Urszulo. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy – i ucałowawszy Dębińską w dłoń otworzył drzwi karety.

-Nie tak szybko panie Michale. Bitwy jeszcze nie ma – rzekła Urszula i go pocałowała. Po chwili to samo zrobił Michał i ponownie się uśmiechnąwszy, wyszedł z karety. Po chwili z pojazdu wychyliła się starościna i spoglądała jak pułkownik w stroju zakonnika kieruje się do bramy pałacu.