Rozdział XXI
Nazajutrz po balu w Wilnie Michał Kossakowski zdecydował się powrócić do rodzinnego Janowa, aby zaopiekować się umierającym Kazimierzem Kożuszko. Nauczyciel i opiekun Michała nie był w stanie wstać z łóżka i zdawał sobie sprawę z tego, że nadchodzi jego koniec. Taki stan trwał przez kilka dni, aż do początku września 1792 roku. Michał przez pół nocy czytał Historię narodu polskiego Adama Naruszewicza, którą Kożuszko otrzymał od niego na ostatnie urodziny, aż w końcu znużony, zasnął. Zaraz też usłyszał kobiecy głos, który wydawał mu się znajomy.
-Ratunku, ratunku – zerwał się na nogi. Wybiegł z dworku i po chwili był opodal niewielkiego jeziora, które znajdowało się dwieście metrów od siedzibie rodowej Kossakowskich. Michał rozejrzał się wokoło, a ponieważ zaczęło się rozwidniać, zaczął spoglądać na wody jeziora. Zbliżył się do niego, gdy znowu usłyszał te same słowa. – Ratunku, ratunku.
-Kto mnie woła – przemówił sam do siebie.
-Ratunku – usłyszał po raz trzeci i po chwili w odległości kilku kroków od niego wynurzyła się zakrwawiona Azeja. – Michaszku, ratuj mnie – wrzasnęła w jego stronę.
-Zaraz ci pomogę – krzyknął Michał i już wiedział, że to tylko zły sen. Głęboko odetchnął i zorientował się, że obudził starego Kożuszkę. – Wybacz mi Kaziku, że cię obudziłem, ale miałem straszny sen.
-Nie przejmuj się Michaszku – rzekł Kożuszko i uśmiechnął się do swego wychowanka.
-Śniła mi się Azeja. Śniło mi się, że topiła się w naszym jeziorku. – W tym momencie Michał dostrzegł łzy w oczach swego opiekuna. – Co się stało Kaziku?
-Mój Boże, jakże żałuję, że nie będę na waszym weselu – i w tym samym momencie popłynęły mu z oczu duże łzy.
-Wyzdrowiejesz Kaziku i dopiero będzie wesele – pocieszył go Michał.
-Tam na stoliku jest małe drewniane pudełko. Możesz mi je podać?
-Pewnie – i powstał z miejsce, aby przynieść wskazany przedmiot. Kożuszko tak bardzo się zdenerwował, że zaczęły mu się trząść ręce, aż w końcu otworzył pudełko i wyjął z niego złoty naszyjnik z pięknie ozdobionym krzyżykiem.
-To naszyjnik mojej matki. Myślałem, że jak będę miał żonę, to jej go dam, ale że takiej nie znalazłem, to chcę go dać – i tu zaczął z trudem oddychać – dać go twojej Azeji.
-Jak Azeja przyjedzie, to sam go jej wręczysz! – oznajmił łamiącym się głosem Michał.
-Daj go ode mnie – i znowu z trudem zaczął oddychać.
-Dobrze, dam go Azeji i dziękuję w jej imieniu – po czym wziął naszyjnik do ręki.
-Michaszku, nie czekajcie ze ślubem. Nie czekajcie, bo – tu znowu zaczął z trudem oddychać, aż w końcu zamknął oczy i Michał zrozumiał, że jego opiekun przestał oddychać.
-Kaziku, Kaziku – zaczął nerwowo krzyczeć i ścisnął z całych sił jego martwe dłonie. W tej samej chwili z jego oczu popłynęły duże i gęste łzy, które zalały jego twarz. Dopiero po dłuższej chwili uklęknął przed łóżkiem zmarłego i uczyniwszy znak krzyża świętego zaczął się modlić za jego duszę. Po kilku kolejnych minutach powstał i złożywszy dłonie zmarłego wolnym krokiem opuścił niewielkie pomieszczenie, w którym mieszkał Kożuszko. Następnie udał się do salonu, w którym oczekiwał na niego sługa.
-Jędrzeju, musisz przygotować Kożuszkę do pogrzebu, a ja pojadę do Kowna, żeby zamówić solidną trumnę dla niego.
-Swierkową cy bzozową? – zapytał jego ciekawski sługa.
-A po co ci to wiedzieć Jędrzeju?
-Jo to bym chciał swierkową.
-Będziesz miał świerkową, a Kożuszkę pochowamy w dębowej trumnie.
-W dębowy, pzecie za to mozno kupić pół kunia – oznajmił zaskoczony sługa.
-Kożuszko zasłużył na to.
-Bedzie pochowany jak wielkie panisko – dodał z zazdrością Jędrzej. Michał natomiast udał się do swojej sypialni, aby ubrać się na drogę. Gdy był już gotowy, wyszedł przed dwór, gdzie zjechał już karetą jego sługa Walenty. W tym samym momencie dostrzegł zbliżającą się do dworu karetę swego wuja Józefa Kossakowskiego.
-Wyprzęgaj Walenty konie, bo na razie niegdzie nie pojedziemy.
-Wyprzęgnę konie, bo na razie niegdzie nie pojedziemy – powtórzył sługa i powoli odjechał w stronę stajni. W tym zaś czasie pod dwór w Janowcu zajechał biskup inflancki, który tym razem nie uśmiechnął się do swego bratanka, tak jak to miał w zwyczaju.
-Witaj Michale – oznajmił Józef i powoli wysiadł z karety. – Cóż jesteś taki markotny?
-Pół godziny temu Kożuszko wyzionął ducha. – Po tych słowach biskup Kossakowski spojrzał na chwilę w niebo po czym zaczął się modlić.
-Wieczne odpoczywanie racz mu dać panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci.
-Rozumiem stryju, że skoro przyjechałeś, to odprawisz nabożeństwo żałobne?
-A jakże by inaczej Michaszku. Pójdę się teraz pomodlić za niego, a jak wrócę, to musimy porozmawiać.
-Dobrze, będę czekał na ciebie w salonie – po tych słowach Michał usiadł na schodach i zaczął przypominać sobie chwile, gdy jako dziecko biegał z Kożuszkiem przed dworem. Nic też dziwnego, że po chwili znowu się rozpłakał i spuściwszy głowę w dół, trwał w takim stanie przez dłuższy czas. W końcu powstał z miejsca i udał się do salonu, gdzie znowu przypominały mu się zabawy, w których brał udział jego wychowawca. Nie zauważył nawet, gdy obok niego pojawił się stryj Józef.
ciąg dalszy za tydzień