Dzisiaj świetna płyta. Świetna, lecz zapomniana. Coś oczywistego dla nastolatków końca lat 70-tych i początku 80-tych, lecz dla mnie kolejna pozycja od Adama, którą z przyjemnością mogłem (chociaż pojedyncze utwory znałem wcześniej) pierwszy raz przesłuchać przygotowując ten odcinek WinyLove.
I przyznam szczerze, że muszę mieć ten album w swojej kolekcji.
John Porter w 1976 roku wybrał dziwny kierunek na dworcu w Berlinie Zachodnim i „wylądował” j w Polsce. W Krakowie poznał nie tylko swoją pierwszą żonę, ale także Olgę Ostrowską i Marka Jackowskiego, z którymi położył podwaliny pod zespół, który miał nieźle namieszać na polskiej scenie rockowej. Trio o nazwie „Maanam-Elektryczny Prysznic” w tym składzie grało przez dwa lata, do czasu kiedy to Kora i Jackowski nie pojawili się na umówionym koncercie. John Porter założył wtedy własną grupę pod nazwą „Porter Band” z wrocławskimi muzykami: Aleksandrem Mrożkiem – gitara, Kazimierzem Cwynarem – bas i Leszkiem Chalimoniukiem – perkusja.
„Helicopters” zostało nagrane w trzy grudniowe dni 1979 roku, na tak zwaną setkę. Uwielbiam albumy nagrane w ten sposób. Zespół wchodzi do studia, rozstawia graty, gra na żywo to co ma zagrać, dogrywa wokale, solówki i tyle… Nic dodać nic ująć. Cóż, płytę pomimo mankamentów brzmieniowych i słabej dynamiki, po 40 latach od wydania słucha się naprawdę dobrze. Co tu dużo mówić. Posłuchajcie sami.