ciąg dalszy rozdziału XVI, w którym Miachał otrzymuje dowód zdrady wodza wojsk litewskich.
-Zgadzam się z tobą w zupełności Kaziku – wtrącił się wesoło Michał i z uśmiechem spojrzał na swego wychowawcę.
-W ostatni piątek przyszedł list od twego stryja Szymona, który rzecz jasna oddałem od razu księdzu biskupowi. Jak już ci mówiłem ksiądz biskup był wtedy bardzo chory i gdy tylko odczytał ów list, kazał mi rozpalić w kominku, żeby go spalić.
-Ciekawe co w nim było? – zainteresował się Michał. – Ale pewnie coś tajnego.
-Powiem ci Michaszku, że nigdy się tyle nie natrudziłem jak wtedy, żeby rozpalić w tym kominku. Jak już ogień zaczął się tlić, to znowu wszystko zgasło i powiem ci, że dopiero gdy zacząłem po cichu kląć, to udało mi się rozpalić.
-Będę o tym pamiętał Kaziku – zażartował Michał.
-Gdy już rozpaliłem, ksiądz biskup chciał wstać z łóżka i podejść do kominka, żeby spalić ten list, ale wtedy takich dostał dreszczy, że szybko się położył z powrotem i minęło trochę czasu, zanim te dreszcze mu przeszły. Wtedy podał mi ten list i kazał mi go od razu spalić.
-Ale ty go nie spaliłeś?
-Chciałem go spalić, ale gdy podszedłem do kominka i wrzuciłem pierwszą kartkę, ni stąd nie zowąd piorun uderzył tuż obok tej kamienicy, a gwałtowny wiatr zgasił obie świece stojące przy łóżku księdza biskupa i ogień w kominku. Musiałem szybko zamykać okna i zapalić świece. Gdy już to zrobiłem spostrzegłem, że księdza biskupa dopadła wysoka gorączka, gdyż bardzo mu się chciało pić, a gdy się już napił, zaczął majaczyć. Nigdy go takiego wcześniej nie widziałem – po tych słowach Kożuszko usiadł na krześle i z trudem łapał oddech.
-Może się położysz Kaziku? – zaproponował Michał.
-Nie, już mi lepiej – odparł Kożuszko i nabrawszy głęboko powietrza, mówił dalej. – Gdy tego wieczoru słuchałem księdza biskupa, który mówił sam do siebie i zupełnie mnie nie dostrzegał, to miałem wrażenie, jakby ksiądz biskup był na sądzie ostatecznym. Mój Boże, nie zdajesz sobie nawet sprawy Michaszku jak bardzo targało nim sumienie, do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczął płakać i przysięgać, że nigdy nie zdradził naszej ojczyzny. Trwało to dobre piętnaście minut, aż w końcu zasnął i spał aż do południa następnego dnia.
-A co z listem? – zapytał zaciekawiony Michał.
-Gdy ksiądz biskup zasnął, chciałem rzecz jasna spalić drugą kartkę tego listu, ale nie ukrywam, że z ciekawości postanowiłem go przeczytać.
-I przeczytałeś?
-Jak zacząłem czytać ten list, od razu mi się zrobiło słabo.
-Co w nim było?
-Najlepiej jak sam to przeczytasz Michaszku – i ku zaskoczeniu Michała wyjął z kieszeni złożoną na pół kartkę, którą mu podał. – Nie spaliłem końcówki tego listu, bo uznałem, że i ty powinieneś go przeczytać. Ja przeczytałem go tylko raz, ale chciałbym, żebyś go Michaszku przeczytał na głos.
-Dobrze Kaziku – rzekł Michał i sięgnął po list. Po chwili spojrzał na swego zrezygnowanego wychowawcę i zaczął czytać. – „Jak już ci nadmieniłem panie braciszku, przedwczoraj zajęliśmy Kukuciszki. Zjechała cała okoliczna szlachta, prosząc mnie o protekcję, ale zwyzywałem ich od hultajów i kazałem wracać do domów. Wojska litewskie wcale nie stawiają nam oporu i cały czas się cofają. Jeszcze na tak łatwej wojnie nie byłem, co jest zasługą księcia wirtemberskiego, który zasłużył sobie u jej wysokości cesarzowej na najwyższą nagrodę. Nie wiem dokładnie co mu obiecano za takie prowadzenie wojny, ale ostatnio dowiedziałem się, że podobno po zakończeniu tej dziwnej wojny ma zostać feldmarszałkiem u cesarza jegomości Franciszka. Boję się tylko, że wkrótce ktoś się zorientuje, że książę wirtemberski udaje swoją chorobę, bo przecież ile może boleć go ta noga. Mamy jednak nadzieje, że jeszcze przez jakiś czas będzie on wodzem armii litewskiej i dopomoże nam wygrać szybko tę wojnę. Zapewne już niedługo zajmiemy Wilno, to wtedy będzie okazja, żeby się spotkać i omówić wszelkie szczegóły. Po przeczytaniu tego listu spal go od razu. Twój rodzony i oddany ci braciszek, Szymon Kossakowski”. – Po tych słowach Michałowi zrobiło się nagle bardzo gorąco.
-Widzę Michaszku, że i ty oniemiałeś po przeczytaniu tego listu – oznajmił ze smutkiem Kożuszko.
-Jak mamy wygrać tę wojnę do jasnej cholery, skoro dowodzi nami zdrajca!
-Nie wiem tylko, co zrobić z tym listem?
-Dobrze, że go nie spaliłeś, bo teraz mam niezbity dowód na wiarołomstwo księcia wirtemberskiego.
-Tylko, że ja Michaszku obiecałem twojemu stryjowi, że spalę ten list.
-Pierwszą połowę spaliłeś, a drugą ci zabrałem. Zresztą nie martw się Kaziku. Stryj Józef o niczym się nie dowie.
-Komu chcesz ten list pokazać?
-Pokażę go tylko królowi i powiem mu, że sam go wykradłem.
-Co ze mnie za sługa, że zawiodłem swego pana – oznajmił ze smutkiem Kożuszko.
-Nie dałeś go obcemu, tylko swojemu – i po tych słowach Michał poklepał po ramieniu swego wychowawcę. – To co! Zbieramy się w drogę?
-Tak, bo już południe. Pójdę tylko, pożegnam się z gospodynią księdza biskupa i możemy ruszać w drogę.
-Będę czekał przy koniach – oznajmił Michał i wolnym krokiem udał się do wyjścia, a następnie zaczął szykować się do drogi. W oczekiwaniu na Kożuszkę raz jeszcze przeczytał ów list i odkładając go do kieszeni, nerwowo przemówił. – Mianować Niemca na dowódcę, zamiast któregoś z naszych. – Po tych słowach pojawił się Kożuszko, któremu Michał pomógł wsiąść na konia i powoli ruszyli w drogę. Obaj mieli jednak markotne miny, stąd też początkowo jechali w milczeniu, aż w końcu Kożuszko zabrał głos.
-Tu pod katedrą nasze drogi się rozchodzą.
-Kaziku bądź zdrów i szykuj się na wesele – oznajmił wesoło Michał.
-Będziesz się żenił Michaszku?
-Tak Kaziku i już dziś zapraszam cię na wesele.
-Mój Boże – przemówił Kożuszko, w oczach którego pojawiły się łzy. – Nie masz pojęcia Michaszku jak się cieszę. A kim jest twoja narzeczona?
-Pochodzi z tych okolic. To Azeja Maria Sękowiczówna.
-Twój stryj wspominał mi o jakiejś okolicznej Tatarce, ale myślałem, że sobie ze mnie żartuje.
-Stryja Józefa już przekonałem, ale stryja Szymona będzie trudno przekonać.
-Jego nie musisz się słuchać – odparł z uśmiechem Kożuszko.
-Wiem dobrze Kaziku, że ty też go nie lubisz.
-Ano trochę go nie lubię.
-Szkoda Kaziku, że jej nie znasz, ale mówię ci, że takiej panny w całej Litwie nie ma – rzekł Michał i ku swojemu największemu zdumieniu dostrzegł przed sobą siedzącą na koniu narzeczoną, która będąc równie zaskoczona co Michał, uśmiechnęła się do niego. – Azejo! Ty tutaj? – zapytał i pospiesznie zsiadł z konia. Następnie podbiegł do narzeczonej i pospiesznie postawił ją na ziemi. Zaraz też przycisnął ją mocno do siebie i ucałował ze wszystkich sił. Widok ten wzruszył Kożuszkę, który powoli zsiadł z konia i czekał, aż młodzi nacieszą się sobą. – Skąd się tu wzięłaś? – zapytał w końcu Michał
-Nie pisałam ci tego, ale odkąd poszedłeś na wojnę, to co drugi dzień przyjeżdżam to do katedry, żeby pomodlić się za ciebie Michaszku.
-Panie Boże, jakże ci dziękuję – oznajmił Michał i spojrzał na niebo. Po tych słowach przypomniał sobie o obecności swego wychowawcy i od razu zwrócił się do narzeczonej. – Azejo, jest ze mną Kazik, znaczy się Kazimierz Kożuszko, mój wychowawca i opiekun. – Zaraz też zbliżył się wraz z Azeją do starego sługi Kossakowskich, który nie ukrywał swego wzruszenia.
-Wiedziałem, że mój Michał będzie miał taką żonę, jakiej i król mógłby pozazdrościć – oznajmił z zadowoleniem Kożuszko.
-Gdzie mi tam panie do dworu królewskiego, jak ja jestem uboga szlachcianka i to jeszcze z Tatarów – oznajmiła skromnie Sękowiczówna.
-Niektórzy żenią się z mieszczankami i też być musi.
-Przyznaj Kaziku, że Azeja warta jest grzechu – zażartował Michał.
-Ja już muszę jechać, jako że droga daleka. Ale z umieraniem muszę się jeszcze wstrzymać. Najpierw wasze wesele, a dopiero później do świętego Piotra – zażartował Kożuszko i powoli wsiadł na konia. – Cieszę się pani, że mogłem poznać przyszła panią Kossakowską.
-A ja się cieszę, że mogłam pana poznać.
-Będę na was czekał w Janowie. A ty Michaszku uważaj na tej wojnie i wracaj szybko do domu.
-Napiszę do ciebie Kaziku z Warszawy – oznajmił Michał i raz jeszcze uśmiechnął się do odjeżdżającego Kożuszki. Po chwili zaś spojrzał na Azeję i krótko oznajmił. – Skoro niebo mi cię zasłało, to znak, że nie muszę się spieszyć. – Następnie wziął narzeczoną na ręce i kręcił się z nią w koło do czasu, aż zawróciło mu się w głowie.
ciąg dalszy za tydzień.