Postaraj się unieść niebo
na barkach
niczym Atlas

Zrzeknij się grzechu
za huragan na morzu, gdzie statek widoku
czyta skargę dusz narodów
Powierz mi tajemnicę
we wnętrzu spojówki
Zetrzyj z policzka zmazę
pierwotnej północy

kiedy to
potajemnie spotkaliśmy się za dnia
mimo, iż wolałbym nocą
przeciw ziemi ognistej
kiedy to
potajemnie kochaliśmy się
w paradoksie testamentu
kiedy to
budowaliśmy na skale
nasz dom z komend rozgromu
muzyki myśli docierającej się
z taktyczną głuszą
kiedy to
odkrywaliśmy się w sobie aliterycznie
jako mężczyzna i kobieta
zrodzeni, nie stworzeni
kiedy to
planowaliśmy zamach na burzę
w szklance whiskey
kiedy to
zerwaliśmy czystość z pościeli błękitu
jako Adam i Ewa
odgrywając rajskie role
w teatrum bez kurtyny
i kiedy to
zrozumiałem, że
medycyna się pomyliła
i będziemy żyli wiecznie
będziemy żyli wiecznie

w Mieście bez imienia
w kraju bez rady
w domu bez fundamentu
nie znam człowieka, któremu
warto byłoby zazdrościć
stawiam pokera z kości słoniowej matko
i rachuję myśli,
by ułożyć je w dywan

z róż czerwonych,
bo tak
i drzewa, które nie daje cienia,
bo nie
rzeki, która nie gasi pragnienia
bo nie może
góry, która nie zmęczy…
rozkoszy, która jest doskonała
bo pozaziemska
historii, która nie zatacza koła
bo mitem jest zapas pamięci

byś idąc pokłuła się
jedynie o mój magnetyzm dłoni i ust,
szlifierze naszego uczucia
szlifierze naszego uczucia
stoją na baczność

a celem naszym
zbawienie i dom rodzinny,
gdyż tam gdzie my, tam granice naszej Ojczyzny