Mariolu! Stoję już piąty dzień na granicy. Nudno jak cholera. Kupiłem sobie dziś parę zeszytów z komiksami i czytam. W jednym była historia takiego żołnierza – Odysa, co to wracał przez parę lat z wojny i nie mógł wrócić. I, jak Boga kocham, jakbym siebie widział! A jego żona, Penelopa, czekała w domu obstawionym gachami i się, wiesz Mariolka, nie załamała. Silny charakter miała, całkiem jak Ty. A i on był twardy, chociaż go różne boginki i czarodziejki kusiły (tutejsze „boginki” mają po piętnaście lat i chodzą wymalowane jak stare miasto). Już prawie dziesięć dni jadę z tej Turcji. Kumple to już w ogóle się w świnie zamienili i chleją na umór. Wiesz, jakieś chamidło wybiło prawy reflektor w moim tirze i się wkurzam, bo nie ma części. Ten Odys też się męczył z olbrzymem z jednym okiem. Śmieszne, co? Na dodatek po trasie dwóch celników się do mnie przyczepiło. Normalnie potwory jakieś. Nic mi się w tej drodze nie udaje, jakby ktoś celowo przeszkadzał. Ale niedługo będę w domu i, bez żartów, lepiej żebym nikogo w szafie nie znalazł, bo zabiję. Tyle mnie nie było, że nie wiem, czy chałupę poznam. Nigdy już nie biorę trasy z tym towarem (konina w puszkach), bo pechowy. Tęsknię. Ucałuj Tomka. Marian.